poniedziałek, 31 maja 2010
Ghost Busters!
Kiedyś już wspominałam o tych filmach; nic dziwnego, w końcu jako mała dziewczynka je uwielbiałam, a dziś podczas seansów zarykuję się ze śmiechu. Sentyment, jak widać, pozostał. :) Dzisiejszą recenzję piszę "od końca", więc najpierw słówko o skojarzeniu: czemu akurat Pogromcy duchów?
Kiedy po raz pierwszy o tym usłyszałam, byłam przekonana, że ktoś mnie nabiera; jednak późniejsza emisja pewnego filmu dokumentalnego National Geographic oraz mały monit internetowy przekonały mnie, że to prawda. Otóż: w krajach anglosaskich (szczególnie w USA) istnieje wiele jednoosobowych firm czy amatorskich stowarzyszeń zajmujących się badaniem zjawisk paranormalnych, namierzaniem zjaw i pozbywaniem się ich. Cóż, hobby nie bardziej dziwaczne od kolekcjonowania ubranek dla lalek Barbie. Jednak tym, co wzbudziło moje niedowierzanie było odkrycie, CO też owi ludzie za zjawiska paranormalne uważają. Bo powiedzcie, drodzy moi, jakie są Wasze wrażenia po obejrzeniu tych zdjęć:
Źródło: internetowa strona Maryland Society of Ghost Hunters (KLIK)
Oba zdjęcia także ze strony Maryland Society of Ghost Hunters (KLIK)
Źródło: tym razem strona Texas Ghost Hunters (KLIK) To coś w czerwonej ramce ma być twarzą kowboja. Hm...
Oto, jak palec na obiektywie aparatu podczas "strzelania fotki", zapewne po pijaku, podświetlone fleszem drobinki kurzu (one mają nawet swoją paranormalną nazwę - to niejakie "orby"... ;) ) i kawałek nitki oraz prosty efekt psychologiczny, pozwalający dzisiejszym naszym zwolennikom teorii spiskowych widzieć ukryty na drzewach pod Smoleńskiem cały Specnaz, zyskały sobie złą sławę upiorów.
Rety, co te fast foody robią z ludźmi! ;)
A teraz przejdę do meritum: czego oczekiwałam od Encre Noire pour Elle marki Lalique, nietrudno zgadnąć: marzyło mi się odkrycie bardziej miękkiej wersji męskiego pierwowzoru. Oczekiwałam żelazistych nut, jednocześnie słodkich oraz drażniących, z czasem uspokajających się i wysładzających w aromacie kwiatów; może także nieco cytrusowo-cedrowej świeżości...?
I nawet wszystko to dostałam ...na jakieś dwie godziny. Po chwili cała świeżość i aromat zbliżony do woni atramentu, tak charakterystyczne dla męskiego odpowiednika, uciekają w siną dal, zostawiając mi wspomnienie w postaci leciuchnej kwiatowej mgiełki. Na kolejne dwie godziny. A to wszystko w dzień chłodny i pochmurny - gdy jest ciepło, cała przygoda trwa jeszcze krócej. Nie wyczuwam wetywerii, zupełnie brak mi drewna cedrowego, jedynie od czasu do czasu przypomina o sobie piżmo; ale i to z daleka, pobieżnie, poprzez plotki życzliwych sąsiadek.
Cóż ja jeszcze mogę napisać...? Podchodziłam do ENpE cztery razy w przeciągu blisko pięciu miesięcy i każdorazowo wrażenia były niemal identyczne. Nie lubimy się z damskim atramentem. :) Miało być zjawiskowo, a wyszło żenujące złudzenie.
Rok produkcji i nos: 2009, Christine Nagel
Przeznaczenie: zapach podobno damski; raczej dzienny. Więcej napisać nie mogę, coby uniknąć słów nieładnych. ;)
Trwałość: jak już wspomniałam, na mnie żadna - od ok. trzech do ok. pięciu godzin
Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-drzewna
Skład:
Nuta głowy: bergamotka, frezja, ambrette
Nuta serca: goryczka, osmantus, róża
Nuta bazy: drewno cedrowe, wetyweria, piżmo
___
Dziś pachniałam Encre Noire pour Elle właśnie, a w tej chwili - sobą. :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńO rety rety! Chyba się w końcu udało... ;)
OdpowiedzUsuńHihi. Udało się, udało.
OdpowiedzUsuńDamskie EN i mnie rozczarowały. Na tyle, że po pierwszym teście zdecydowałam, że kolejnych nie będzie. Ja nawet opisywanego przez Ciebie intrygującego otwarcia nie znalazłam. Tylko nijakość.
Ale oczywiście moge się mylić. :]
Sabbath, przecież pomyłki (w świecie zapachów) mają miejsce raczej rzadko - wszystko jest kwestią indywidualnego gustu i subiektywnych wrażeń, które zresztą mogą się zmieniać. Niby truizm, ale istotny. ;) Zresztą, właśnie to, według mnie, jest w perfumach takie ekscytujące!
OdpowiedzUsuń