Ponieważ katar i lekkie przeziębienie w dalszym ciągu uniemożliwiają mi zajmowanie się perfumami, dziś postanowiłam zamieścić wpis odbiegający od zasadniczej tematyki
Pracowni alchemicznej. Może kiedyś, gdy wreszcie stworzę kolejnego bloga, ostatecznie przeniosę go właśnie tam...? Niewykluczone. :)
Lecz póki co, chciałabym przedstawić Wam refleksję dotyczącą pewnego głośnego i popularnego filmu - lub raczej cyklu filmowego - który od chwili premiery nie przestaje budzić kontrowersji, moim zdaniem w większości kompletnie pozbawionych sensu. I to z powodu zasadniczego, który większości krytykujących w tajemniczy sposób umyka.
W ostatnim rozdziale
Hobbita J. R. R. Tolkiena możemy znaleźć poniższy urywek:
"W ten sposób z kilku słów, które czarodziej rzucił Elrondowi, Bilbo dowiedział się, gdzie bywał Gandalf. Okazało się, że uczestniczył w wielkiej naradzie dobrych czarodziejów, mędrców i mistrzów białej magii i że wreszcie udało im się wypędzić Czarnoksiężnika z jego mrocznej fortecy z południowej części Puszczy.
- Wkrótce więc - mówił Gandalf - w lasach oczyści się powietrze. Północ na długie wieki uwolniona została od tej zmory. Ale chciałbym, żebyśmy ją mogli wygnać z całego świata.
- Dobrze by to było - rzekł Elrond - obawiam się jednak, że nie stanie się to jeszcze ani w naszej erze, ani w ciągu kilku następnych".
J.R.R. Tolkien, Hobbit czyli tam i z powrotem, przeł. Maria Skibniewska, wyd. Iskry, Warszawa 1997, s. 229.
Tuż po premierze pierwszej części
Hobbiciej trylogii odkryłam, iż właśnie te słowa są kluczem do zrozumienia zamysłu Petera Jacksona, dlaczego (poza większym zyskiem) z jednej niewielkiej książeczki warto stworzyć trzy epickie filmy.
Bo czegóż dowiadujemy się z przytoczonego cytatu? Ano właściwie niczego. :D Niczego, jeżeli odnosić je do treści pierwszego z dzieł Tolkiena o akcji osadzonej w Śródziemiu. Optyka zmienia się natomiast radykalnie, kiedy spojrzeć na nie z perspektywy pozostałych opowieści, ze szczególnym uwzględnieniem
Władcy Pierścieni.
Przez całą treść
Hobbita Gandalf znikał i pojawiał się nagle, najczęściej w najmniej oczekiwanych momentach, by jako najprawdziwszy deus ex machina rozwiązywać konkretną akcję w sposób korzystny dla naszych bohaterów. I w porządku, jest to całkiem sympatyczne oraz zrozumiałe literackie rozwiązanie - w powieści skierowanej głównie dla młodzieży i, przede wszystkim, w powieści mającej pierwotnie istnieć jako
samodzielny twór literacki.
Skoro jednak ta spotkała z olbrzymim zainteresowaniem, trudno dziwić się, iż wydawca oczekiwał od oksfordzkiego profesora ciągu dalszego. Ten ukazał się, nawiasem mówiąc z blisko dwudziestoletnim opóźnieniem. :) Co okazało się czasem wystarczająco dużym, aby zmienić wiele nie tylko w skali czy ogólnej konstrukcji świata, którego zręby pojawiły się właśnie w
Hobbicie, ale też w naszej rzeczywistości. W międzyczasie zmieniło się nie tylko życie prywatne i zawodowe Tolkiena lecz także cały zachodni świat, który dzięki bezprzykładnemu okrucieństwu drugiej wojny światowej aż nadto wyraźnie zrozumiał, czym może być i do czego prowadzić zło.
W połowie lat trzydziestych mieszkaniec idyllicznej, zaściankowej Anglii
[nie piszę jednak o rzeczywistej sytuacji politycznej ówczesnego Imperium Brytyjskiego lecz o mocno wyidealizowanym autoportrecie ceniących spokój i harmonię Anglików] mógł co najwyżej mgliście podejrzewać, że wspomniane w cytacie "długie wieki" pomiędzy jedną wojną a drugą okażą się zaledwie mgnieniem oka - a i to tylko wówczas, jeżeli był zorientowanym w sytuacji międzynarodowej pesymistą. ;) W rzeczywistości Śródziemia tej niemiłej niespodziance odpowiadało "zaledwie" kilkadziesiąt lat. W momencie premiery literackiego
Hobbita któż jednak mógł zdawać sobie z tego sprawę?
Kolejną kwestię można oprzeć o zdanie: "Okazało się, że [Gandalf] uczestniczył w wielkiej naradzie dobrych czarodziejów, mędrców i mistrzów białej magii i że wreszcie udało im się wypędzić Czarnoksiężnika z jego mrocznej fortecy z południowej części Puszczy".
Tu także trudno do czegokolwiek się przyczepić - jednak
wyłącznie z perspektywy treści
Hobbita. Czyli, jak już wiemy, perspektywy zawężonej, ledwie szkicowej w odniesieniu do dalszej twórczości Tolkiena. Kiedy patrzeć na nie z pozycji niezależnej Opowieści, trudno w powyższym zdaniu dopatrzyć się jakichkolwiek nieprawidłowości. Ponieważ skoro mamy Gandalfa - czarodzieja służącego dobru, uczciwego i prawego, który może i posiada swoje własne, magiczne plany jednak ostatecznie ani razu nie sprzeniewierzające się walce z nieprawością - więc dlaczegóż by nie miało istnieć jego przeciwieństwo, jakiś zły i perfidny Czarnoksiężnik? W końcu dobro i zło istnieją obok siebie w naszym świecie, zatem muszą znajdować odzwierciedlenie również w baśniowo-mitycznej rzeczywistości Śródziemia, także wśród osób parających się magią. To logiczne i naturalne rozumowanie.
Tak, tylko że słowa
Silmarillionu oraz
Władcy Pierścieni (w tej kolejności) niemal łopatologicznie tłumaczą nam, iż w Śródziemiu Trzeciej Ery źli czarodzieje
nie mieli prawa istnieć! Istari, czyli Mędrcy - Saruman, Gandalf, Radagast oraz dwóch pozostałych - w rzeczywistości byli istotami nadprzyrodzonymi, kimś pomiędzy aniołami a bogami, zesłanymi na ziemię aby wspomóc jej mieszkańców w walce z Sauronem (który zresztą pierwotnie także był identyczną istotą).W swoim czasie byli najpotężniejszymi, i jedynymi prawdziwymi, czarodziejami, którzy jednak zobowiązani byli ukrywać swoją prawdziwą tożsamość oraz moc, dlatego też przybrali postacie starców. I właśnie dlatego późniejsza zdrada Sarumana okazała się prawdziwym ciosem dla wszystkich ludów zagrożonych zniewoleniem przez Saurona.
Jednak podczas pisania
Hobbita John Tolkien nie miał na ten temat bladego pojęcia. Nie mógł więc zamieścić w treści książki informacji, których jeszcze nie wymyślił; zrobił to dopiero w swoich kolejnych dziełach o Śródziemiu, będących systematycznym uzupełnianiem mitologii oraz dziejów owej mitycznej krainy. Które, musicie to przyznać,
kompletnie zmieniają nasze postrzeganie krótkiej bajeczki pod tytułem
Hobbit czyli tam i z powrotem. :]
Kiedy więc po raz kolejny napotykam narzekania, jakiejż to straszliwej profanacji dopuścił się Peter Jackson, jaką
achach krzywdę wyrządził doskonałemu dziełu Tolkiena, trafia mnie szlag.
Ponieważ o ile jeszcze mogą jakoś przyjąć do wiadomości protesty, wedle których za decyzją stworzenia kolejnej filmowej trylogii stała li tylko chciwość producentów - co i tak jest zarzutem śmiesznym, bo nie oszukujmy się: gdyby nie czyjaś chęć zarobku/snobizm dziś nie mielibyśmy ani jednego z największych, otaczanych czcią dzieł sztuki; ani jednego - to już jakiekolwiek argumenty wytaczane przeciwko scenariuszowi kompletnie do mnie nie trafiają.
Przy czym ważne jest, abyście zrozumieli jedną rzecz: zupełnie inaczej bym na to patrzyła, gdyby jako pierwszego wyprodukowano
Hobbita a dopiero potem
Władcę Pierścieni. Tak się jednak nie stało.
Dostaliśmy do masowej, popkulturowej konsumpcji dzieła w kolejności odwrotnej, niejako przeczącej logice. Czyli
mleko już się rozlało i to ponad dekadę temu. :] Obecnie należało pokazać świat, który byłby godnym (chronologicznym) poprzednikiem epickiej, wielowymiarowej opowieści ukazanej we
Władcy.
[Szczególnie że, jak pokazuje przykład z premierą pierwszego filmu o Hobbicie, relatywnie niewielu widzów w ogóle zadało sobie trud uprzedniego przeczytania książek Tolkiena].
Z tej kwestii zresztą wynika kolejna. W pierwszej filmowej trylogii mieliśmy okazję poznać świat, w którym najważniejszymi wartościami są wolność, zaangażowanie i poświęcenie, sprzeciwianie się złu oraz okrucieństwu, dowód, że można pokojowo współistnieć niezależnie od dzielących nas różnic, nadzieja. Jak na tym tle wyglądałaby opowiastka o bandzie krasnoludów, której marzy się złoto, zagrabione ich ludowi ileś lat wcześniej przez smoka? Typom, których opisane wyżej cnoty nie obchodzą nawet w połowie tak bardzo, jak klejnoty?? Którzy ogromnego diamentu pragną dlatego, ponieważ jest błyszczący i wart kupę forsy?? A Bilbo jest im potrzebny tylko dlatego, gdyż są zbyt porywczy i nieudolni aby samodzielnie zorganizować skok na smoczą kasę??? Trochę to wszystko płytkie.
Jak tu się z takimi identyfikować, jak przejmować się ich perypetiami? Szczególnie w czasach kryzysu, kiedy aż nadto wyraźnie widzimy, do czego chciwość i bezwzględność niewielkiej grupy osób może doprowadzić znaczną większość społeczeństwa, jaki może mieć wpływ na jakość życia większości.
Tu dochodzi jeszcze jedna kwestia:
odpowiedzialność twórcy za klimat, w jakim tworzy i w jakim jego dzieło będzie odbierane. One natomiast w prostej linii wywodzą się z ducha epoki, w jakiej dane dzieło powstało. Natomiast jego, ducha epoki, Ducha Czasów, nigdy nie możemy być do końca pewni.
W kwietniu roku 1933 w swoim cotygodniowym felietonie dla
Wiadomości literackich Antoni Słonimski napisał:
"Na dobrą sprawę nie wiemy, w czyich czasach przyszło nam spędzić życie. Być może w historii zostanie tylko, że na skutek zamieszek w Niemczech Einstein przeniósł się do Paryża".
Antoni Słonimski, Kroniki tygodniowe tom 2, 1932-1935, oprac. Rafał Habielski, wyd. LTW, Warszawa 2001, s. 98.
Napisał to człowiek, który od samego początku okazał się zdeklarowanym przeciwnikiem nazizmu i faszyzmu, który w miarę upływu lat od przejęcia przez Hitlera władzy w Niemczech, ostrzegał przed nim coraz głośniej i coraz poważniejszym tonem; nie tylko dlatego, że sam był Żydem. Jednak wtedy, w pierwszej połowie roku 1933, trzy miesiące po wyborczym zwycięstwie NSDAP Słonimski odczuwał co najwyżej niepokój; lecz przecież nie mógł wiedzieć, do czego ono finalnie doprowadzi. Nie wiedział tego, co my teraz. Nie miał pojęcia, że "na skutek zamieszek w Niemczech" nie tylko Einstein wyemigruje dalej, niż do Paryża ale że wkrótce analogiczną trasą podąży i on sam, Antoni Słonimski.
Niektóre rzeczy stają się zrozumiałe dopiero wtedy, gdy zdołamy ustawić je w odpowiedniej perspektywie, co jednak wymaga od ludzkości wytrwałości oraz czasu. W prawdziwym świecie rzadko kiedy możemy pozwolić sobie na taki luksus, głównie z powodu powszechnych przywar naszego charakteru oraz mikrej długości życia, uniemożliwiającej objęcie rozumem szerszego przedziału czasu, zauważenie pewnych powtarzających się zjawisk jak również trafne przewidywanie ich skutków. Nie mógł również John Ronald Reuel Tolkien - twórca spójnej i fascynującej mitologii a jednocześnie najzwyklejszy w świecie człowiek. :) Ktoś, kto nie znał tajników lub meandrów ani przyszłych zdarzeń, ani nawet własnych myśli. Mógł je co najwyżej przeczuwać i pielęgnować, dopieszczać i - w miarę upływu czasu - nadawać im bardziej konkretną, usystematyzowaną oraz pisemną formę.
W chwili, kiedy pisał
Hobbita, Tolkien nie znał szczegółów pochodzenia Gandalfa ani nie przyszedł mu do głowy pomysł aby obdarzyć króla elfów z Mrocznej Puszczy synem (króla zresztą w całym
Hobbicie bezimiennego ;) ). Nie wiedział nic o Galadrieli, zaś pomysł stworzenia elfki-wojowniczki prawdopodobnie wydawałby mu się - jemu, konserwatywnemu mężczyźnie z początków wieku XX - kompletnie niedorzeczny, gdyż stojący w sprzeczności z obrazem świata, w który wierzył i z wartościami, które wyznawał. Jemu, wtedy, owszem - lecz już nie nam.
Wszystkie te kwestie w chwili premiery
Hobbita były dla Tolkiena tajemnicą (albo kołatały się po jego głowie jako bliżej niesprecyzowane pomysły), lecz my, dzięki o tyle wcześniejszej premierze filmowego
Władcy Pierścieni, zdołaliśmy świetnie przyswoić oraz przetrawić wiedzę o śródziemnym uniwersum. Bez uwzględnienia ich wszystkich
Hobbit byłby tylko tym, czym z perspektywy późniejszych dokonań Tolkiena się wydaje: uroczą, nieowiązującą i niegłupią powiastką dla grzecznych dzieci.
Miałby sporo sensu ale już nie głębię porównywalną z
Władcą tudzież
Silmarillionem. Byłby ładny ale powierzchowny; być może pełen akcji i wdzięku, nieposiadających wszelako żadnego głębszego osadzenia w rzeczywistości, którą zdążyliśmy już tak dobrze poznać i pokochać. I na pewno nie przystawałby do
naszych czasów, do Ziemi lat 2012-2014. :]
Byłby bajką, zamiast mówić nam cokolwiek o narodzinach zła i o tym, jak łatwo można ulec złudzeniu, że oto pokonaliśmy je na zawsze, że odeszło w siną dal i minie jeszcze tyle, tyle lat, zanim plugastwo powróci, by po raz kolejny niszczyć nam życie. Że predestynacja nie jest niczym więcej jak fatamorganą, do tego szkodliwą. Oraz - że nawet pomimo świadomości tego wszystkiego, niemożliwym jest, aby nie ulec pokusie spokojnego życia, bodaj kilku lat harmonii, życia na pożyczonym czasie, które przecież są pragnieniem dogłębnie ludzkim i pięknym, zrozumiałym.
Podsumowując:
Hobbit kręcony w naszych czasach, już po
Władcy Pierścieni nie może być jedynie prostym przeniesieniem na ekran krótkiej powiastki Tolkiena. Bo
Hobbit o samym hobbicie i o trzynastu krasnoludach, o Gandalfie, elfach, ludziach, o trollach, goblinach czy pająkach, o Beornie oraz o Smaugu nie miałby sensu. Byłby - zbyt płytki.
Jakkolwiek okrutnie może to brzmieć.
Czy wszystko to naprawdę jest tak bardzo trudne do zauważenia??
___
Dziś zdecydowałam się na
Royal English Leather marki Creed (pozdrowienia dla Cezarego! :) ). Chociaż i tak prawie nic nie czuję...
P.S.
Źródła ilustracji:
1. http://absolutebadasses.com/2013/11/04/the-hobbit-the-desolation-of-smaug-2013-character-posters/
2. i 4. http://www.thelandofshadow.com/mordors-review-of-the-hobbit-an-unexpected-journey-part-one/
3. http://www.containsmoderateperil.com/the-hobbit-an-unexpected-journey-2012/
5. http://absolutebadasses.com/2013/10/28/the-hobbit-the-desolation-of-smaug-2013-movie-banners/?relatedposts_exclude=680