Cóż to jest za zapach! :) Kiedy pewnego dnia wpadłam do wrocławskiego Quality na małe testy, ekspedientka powiedziała mi, że ma tylko jedną klientkę, na której skórze Ambre Fétiche od Annick Goutal ładnie się układa. Czyż więc możliwa jest lepsza zachęta do zainteresowania się danymi perfumami? Rzeczywiście, zazwyczaj zapach kusi po to, by po chwili oddać katu każdego użytkownika, który mu nie przypadł go gustu. Podczas pierwszego spotkania z omawianym aromatem przyszła mi do głowy myśl, że podobno Umberto Eco sto pierwszych stron Imienia róży napisał tak, by zniechęcić do lektury wszystkich niepowołanych czytelników. Odnoszę wrażenie, iż dość często identyczną taktykę stosują producenci woni niszowych (w odróżnieniu od twórców mainstramowych, dla których pierwsze wrażenie jest nierzadko jedynym istotnym).
Wychodzi więc na to, iż zostałam ewidentnie "powołana", bowiem na mojej skórze Ambre Fétiche ani przez moment nie jest wstrętny. Zaraz po aplikacji rzeczywiście można wyczuć coś z wilgotnych romańsko-gotyckich murów, jakieś delikatne wspomnienie wetyweriowych mroków unurzanych we wszechobecnych oparach kadzidła. I wtedy właśnie zapach jest, w mojej opinii, najbardziej ekscytujący! Barrdzo gorący i zmysłowy, intensywnie wibrujący na skórze i wświdrowujący się przez nozdrza prosto do mózgu - czyli w kierunku odwrotnym do staroegipskich praktyk dehydracyjnych podczas procesu mumifikacji zwłok. :) Czy mamy więc do czynienia z "żywą wodą"? ;) Pierwsze fazy omawianego aromatu potrafią uwieść, kogo chcą, ale mogą także skutecznie odstraszyć. Hipnotyzują, kuszą, zachwycają, budzą emocje tak bogate, iż łatwo mogą na jeden dzień przemienić nas w kogoś całkiem innego. Snują swoją niezwykłą opowieść niczym Szeherezada po to, by przerwać ją w najmniej odpowiednim - naszym zdaniem - momencie. Dzięki temu użytkownicy Ambrowego Fetysza nie popadają w stan permanentnej ekstazy i, wypływającego zeń, odrealniającego rozleniwienia. Szybkim, wprawnym cięciem przywracają nas realnemu światu. Przynajmniej na razie.
Ostatnia nuta jest już znacznie mniej cielesna: dominuje w niej wspomnienie benzoesu, styraksu i kadzidła, utrzymujące się na solidnej podstawie ze skóry oraz w oparach bardzo lekkiej (i niezbyt słodkiej) waniliowej mgły. Zwłaszcza ten ostatni składnik wart jest większej uwagi, ponieważ zwykle wanilia przejawia tendencje do dominacji i autorytarnego narzucania własnego wizerunku reszcie woni. W tym przypadku jest, jak już wspomniałam, tylko ostatecznym szlifem, delikatną ingerencją w ogólny kształt dzieła.
Te perfumy to idealne połączenie archetypów "madonny" i "ladacznicy", stuprocentowa, nieprzekłamana ani nie wydumana jedność przeciwieństw. Zapach perfekcyjnie mistyczny i nieskończenie erotyczny. Zachwycająca mieszanka, niebezpiecznie bliska idealnemu zrozumieniu sensu olfaktorycznych praktyk.
Jedna moja znajoma stwierdziła kiedyś, że "najbardziej seksowni Polacy uczą się na księży". :) Kręcące się po wrocławskim Starym Mieście [zwłaszcza na linii Ostrów Tumski (a więc katedra, kuria, seminarium) - Rynek, na przełaj przez filologiczno-historyczny kampus uniwersytecki] grupy młodych mężczyzn w sutannach wciąż dają do rozumienia, iż COŚ jest na rzeczy... Widać magia zakazanego owocu nie słabnie. :) Ambre Fétiche sprawia, że zaczynam rozumieć, co dokładnie wspomniana znajoma miała na myśli. Wariacka pokusa. :)
Zaś tutejsze Quality ma teraz dwie "ambrowo fetyszowe" klientki.
Rok produkcji i nos: 2007, Isabelle Doyen i Camille Goutal
Przeznaczenie: uniseksualny zapach dla ludzi nietuzinkowych oraz lubiących się wyróżniać. Świetny dla silnych kobiet i stanowczych mężczyzn - byle nie w typie maczo!
Trwałość: na mojej skórze doskonała; niezależnie od pogody, temperatury i nastroju: zawsze około 24 godzin.
Grupa olfaktoryczna: orientalno-drzewna
Skład:
Nuta głowy: styraks, kadzidło, labdanum
Nuta serca: irys, benzoes
Nuta bazy: wanilia, skóra
[ciekawe, że wśród nut brak ambry]
___
Dziś pachnę Musc Nomade, też od Annick Goutal.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )