środa, 14 sierpnia 2013

Śpieszmy się powoli!

Manifest Slow Food

"(...) Nasze stulecie, które rozpoczęło się i ubiegło pod znakiem cywilizacji przemysłowej, wymyśliło maszynę i przyjęło ją za symbol swojego modelu życia.

Jesteśmy niewolnikami prędkości i wszyscy ulegliśmy podstępnemu wirusowi, jakim jest szybkie życie (fast life), które burzy nasze przyzwyczajenia, zakłóca naszą prywatność w domach i zmusza nas do objadania się Fast Foodami.

By być godnym swej nazwy - Homo Sapiens - musi wyzbyć się prędkości zanim zredukuje nas ona do rzędu gatunków zagrożonych wymarciem.

Nieustępliwa obrona spokojnej materialnej przyjemności jest jedynym sposobem przeciwstawienia się globalnemu szaleństwu szybkości.

Odpowiednie dawkowanie pewnej zmysłowej przyjemności i powolne, długotrwałe zadowolenie mogą ochronić nas przed zaraźliwą wielością mylącą szaleństwo z wydajnością.

Nasza obrona powinna zacząć się przy stole ze Slow Foodem. Odkryjmy na nowo smaki i uroki kuchni regionalnej oraz uwolnijmy się spod niszczącego wpływu Fast Foodów.

W imię produktywności, prędkość zmieniła nasz sposób bycia i zagraża naszemu otoczeniu oraz krajobrazowi. (...)

Tym właśnie jest prawdziwa kultura - odkrywaniem smaku, nie jego niszczeniem (...)".
ŹRÓDŁO

Trudno o bardziej prawdziwe słowa. Wszak jedna z  najważniejszych idei ruchu slowfoodowego brzmi: "jeść dla przyjemności a nie odżywiać się". :) Jeść, ponieważ lubię; ponieważ przygotowywanie i/lub spożywanie posiłków jest dla mnie jedną z najłatwiej osiągalnych życiowych przyjemności; ponieważ kocham dopieszczać swoje kubki smakowe. Ponieważ jakość pożywienia moich bliskich i mojego nie jest mi obojętna. Ponieważ jestem zdania, że jakość winna być ważniejsza od ilości. Ponieważ sądzę, że "lawina bieg od tego zmienia, po jakich toczy się kamieniach" - zatem jeżeli świadomie będę wybierać samodzielnie zbierane grzyby, mleko, drób czy jajka od sąsiadów, zaś owoce i warzywa z przydomowego ogródka (względnie od pana Mariana czy pani Oli z pobliskiego targowiska) aniżeli te same produkty z hipermarketu, i jeżeli takich jak ja będzie coraz więcej, być może przemysł spożywczy zrozumie, że warto przyłożyć się do jakości, ponieważ na nas również można zarobić, nie tracąc klientów. Przecież już zauważył!

Ostatecznie znalezienie jajek typu 0 albo 1 nie stanowi problemu w żadnym większym sklepie, zaś dzięki modzie na "parapetowe ogródki" możemy cieszyć się własną mini-plantacją ziół: świeżych, aromatycznych, nawet najprostszy posiłek zmieniających w ucztę dla trzech zmysłów. Wiele osób, w tym ja, samodzielnie piecze chleb. Na zakwasie albo na drożdżach; grunt, że bez laboratoryjnych spulchniaczy ani polepszaczy.
Co więcej, kiedy po raz pierwszy spróbowałam sera albo piwa robionego przez moich bliższych czy dalszych znajomych, nie mogłam wyjść z podziwu. Jakie to jest smaczne! :) Jestem niemal przekonana, że gdyby nie kryzys ekonomiczny, ów ser czy piwo przypuszczalnie długo nie ujrzałyby światła dziennego albo nawet nigdy nie wykroczyły poza obszar nieco ekscentrycznego hobby, od czasu do czasu wypróbowywanego na gościach.
Opłaca się nawet wydawać czasopisma kulinarne, adresowane do miłośników "prawdziwego jedzenia", czego również jestem znakomitym przykładem. ;)


Trzy czasopisma, z czego w dwóch przepisy kulinarne stanowią bodaj mniej, niż połowę objętości. Drugie pół to teksty o jedzeniu - o twórcach jedzenia, jego historii, kulturze, geografii czy milionach rodzajów, gatunków oraz podkategorii - przeplatane smakowitymi zdjęciami, gdyż wzrok ma równie duży wpływ na smak, co węch.
Przed zblazowaniem redakcje chroni współpraca z blogerami kulinarnymi, którzy przecież są niewyczerpanym źródłem szczerej pasji oraz zaraźliwego entuzjazmu [jak to hobbyści; przecież i my coś o tym wiemy ;) ]. Jeśli nie ta osoba to inna, albo jeszcze następna - siła tkwi w różnorodności. Nie tylko tego, co na talerzu ale również osób o kulturze stołu opowiadających.

Wszak większą frajdą od porównania artykułów i przepisów na lody domowej roboty, które z okazji wakacji zagościły we wszystkich trzech sfotografowanych periodykach, może być tylko samodzielne przygotowanie oraz pożarcie zimnego deseru! ;) Co zresztą zamierzam dziś uczynić. Mam już świeżą śmietankę, znakomite jajka od zaprzyjaźnionej hodowczyni kur oraz wystarczająco dużo zielonych listków, by zasadzić się na stworzenie lodów bazyliowych. :D
Jakość przede wszystkim.

Dlaczego wspominam o tym na łamach bloga poświęconego perfumom?
Cóż... wróćmy może do manifestu Slow Food. ;> Oraz do hasła "jeść dla przyjemności a nie odżywiać się".


Widzicie jakąś znaczącą różnicę w jakości przedstawionych produktów? Bo ja nie.

Owszem, wszystko jest dla ludzi i doskonale rozumiem, że czasem szybkie jedzenie jest równie potrzebne, co perfumowa masówka, niekiedy bywa naprawdę smaczne i nie ma potrzeby go demonizować [nie zgadzam się z tym ale rozumiem, dlaczego ktoś tak może sądzić] a ponadto coraz częściej można spotkać się z fast foodem, który powstaje równie starannie, co babcine domowe obiadki i czasem jest nie mniej wartościowy od nich. Naprawdę rozumiem złożoność sytuacji oraz to, jak nieostre potrafią być współcześnie granice między dobrym a złym jedzeniem. Pojmuję, że jego łatwa dostępność oraz niska cena to kolosalne atuty.

Podobnie, jak wiem, że nie każdego stać na hiperdrogą niszę, jeśli chodzi o poletko perfumowe. Ale zaraz! Przecież, kurka wodna, nisza też wcale nie musi być droga! Czy pachnidła od L'Artisan Parfumeur, Parfum d'Empire tudzież Comme des Garçons naprawdę są drogie? Bo moim zdaniem nie bardziej od Bossów, Armanich i Diorów, sprzedawanych w centrach handlowych - a przecież, kiedy statystycznemu Polakowi zależy na kupnie oryginalnych markowych perfum, pójdzie po nie właśnie tam, do Daglasa czy innej Sefory [w internecie kupować się boi lub nawet nie ma pojęcia, jak bardzo jest to korzystne z finansowego punktu widzenia, o ile zakupy robimy w którejś z większych, dobrze ocenianych perfumerii]. A wbrew krzywdzącemu obiegowemu sądowi, naszych rodaków preferujących oryginał niż podróbkę od kilku lat w szybkim tempie przybywa.

Więc jednak można wybrać jakość zamiast ilości i mądrze głosować za pomocą nóg oraz portfela, finansując coś innego, niż ciemne machloje wielkich koncernów kosmetycznych i udzielając mniejszego kredytu zaufania olfaktorycznym szarym eminencjom jak Ann Gottlieb, że o hochsztaplerach w typie Perfum FM ledwie wspomnę. :] Jeżeli ktoś życzy sobie jadać wyłącznie w Makdonaldach, Kejefsich czy innych Chatach Pizzy, to proszę bardzo. Jego lub jej wolny wybór. Jednak nie próbujcie mi wmówić, że taka dieta jest równie dobra, co staranne, zbilansowane żywienie! Jestem gotowa założyć się, że niczego takiego nie zrobicie. Nikt o zdrowych zmysłach nie zrobi.
To dlaczego w takim razie potulnie zgadzamy się, by rokrocznie zalewały nas premiery żałośnie marnych mainstreamowych zapaszków, którym nawet nie dane jest zagościć na sklepowych półkach dłużej? Dlaczego jakaś banda olfaktorycznych bioenergoterapeutów, zwołujących modły przy ściennym zacieku o kształcie Ducha Świętego robi grubą forsę na wmawianiu ludziom, że oto magicznym sposobem materializują drogi i snobistyczny produkt we własnych, pozbawionych logo [hmmm... :> ], prostych flakonach?? Dlaczego pozwalamy wielkim firmom kosmetycznym robić z nami, co im się żywnie podoba nawet, jeżeli oznacza to oszukiwanie nas, bo przecież nie istnieje coś takiego, jak reformulacja zaś "damska Mania Armaniego zawsze pachniała tak, jak obecnie i zawsze pakowano ją w dokładnie takie flakony, jak teraz"?


Dlaczego nie tylko traktujemy podobne praktyki z wyrozumiałością ale nawet bronimy kolejnych łajdackich działań producentów perfum? Czyżbyśmy uważali, że ich decyzje są mniej szkodliwe niż karmienie dzieci MacŻarciem? Bo mnie się wydaje, że efekty podobnego myślenia daje się zauważyć już dzisiaj. Warto o nich pomyśleć, kiedy znów zaczniemy biadolić nad upadkiem współczesnego perfumiarstwa głównego nurtu, tworzonego pod dyktando osób, które najczęściej są zbyt młode aby mieć konkretny, wyrobiony gust.
Współczesne perfumy tworzone są dla nich na dokładnie takich samych zasadach, jak Makdonaldowe frytki, identyczne w Nowym Jorku, Krakowie, Buenos Aires, Pekinie, Kuala Lumpur czy Kapsztadzie. Maksymalnie zunifikowane oraz tanie, przygotowywane najszybciej, jak się da.
Z tego samego powodu przeprowadza się reformulacje; jak napisałam kiedyś w odpowiedzi na jeden z komentarzy Parabelki: żeby napływające zyski z dużych zamienić na ogromne, z ogromnych na olbrzymie, z olbrzymich na bajońskie a z bajońskich na zarąbiście niewyobrażalne. A że takie rzadko kiedy udaje się osiągnąć? W takim razie wycofajmy perfumy ze sprzedaży w ogóle, bo widocznie nikt ich już nie lubi ani nie kupuje. ;> Chore? Jeszcze jak!
Tylko dlaczego nikt nic z tym nie robi? Dlaczego nie robimy my, pasjonaci???

Przecież bez sprzeciwu powyższa sytuacja nie zmieni się nigdy!


Lawina bieg od tego zmienia, po jakich toczy się kamieniach. Posłuchajmy noblisty, on miał na myśli nie tylko sprzeciw polityczny. :)
Nie pozwalajmy sobą pomiatać! To my (czasami) kupujemy produkty koncernów a nie koncerny kupują nas.
Nie zapominajcie o tym.
___
Dziś Onda od Vero Profumo, w postaci czystych perfum.

P.S.
Źródła ilustracji:
Pierwsza to logo Slow Food, zaczerpnięte STĄD, kolejna jest mojego autorstwa, trzecią skleiłam z fotek zaczerpniętych z następujących stron (zgodnie z ruchem wskazówek zegara):
1. http://www.premierscents.co.uk/news_pages.asp?ID=163
2. http://www.flickr.com/photos/alastair-dunning/2380460927/
3. http://www.se.pl/multimedia/galeria/99451/fast-food/
4. http://jemywtarnowie.pl/frytki-friends-london-style/
Natomiast mem z psim nosem znajdziecie TUTAJ.

7 komentarzy:

  1. No ba , ale jak protestować ? nie kupując ? ja nie kupuję kąpocików i co z tego , i tak się mnożą , bo siła nabywcza bogatej młodzieży jest zdecydowanie większa od mojej :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak: nie kupując. Albo testując i pisząc, że nie warto (co zresztą w przypadku 95% obecnych premier nie byłoby kłamstwem :> ) kupować. Nie, że to śmierdziel i g*wno, bo wtedy reklamujemy produkt i tak ale że można wydać forsę na coś ciekawszego, niż premierowy zapaszek X.
      No i jasne, że jedna Parabelka i jedna wiedźma to se mogą - ale jeśli weźmiemy sobie do serca słowa wiersza Miłosza, wtedy będzie dobrze. Od działalności Slow Food przecież Makdonaldy i inne też jakoś nie padają, podobnie jak dewastujące środowisko indonezyjskich wybrzeży hodowle krewetek, a przecież ruch ma już ponad ćwierć wieku. Niemniej rośnie w siłę. Powoli. Kroczek po kroczku. Już dziś chyba każdy w świecie zachodnim o nim słyszał i mniej więcej wie, o co chodzi. Powstało szereg naśladowców w rodzaju Slow Travel, Slow Cities czy Slow Design. Naprawdę jest dobrze.
      W przypadku perfum świadomość szkodliwości samowoli koncernów dopiero się wykluwa, do tego w wielkich bólach. ;) Więc też powinniśmy poczekać jeszcze przynajmniej dwadzieścia lat na pierwsze długofalowe skutki. I mimo wszystko: "MOŻESZ, więc wpłyń na bieg lawiny". :)

      Usuń
  2. Czy ja mówiłam już kiedyś, jak lubię Twoje "zaangażowane" wpisy? ;)
    Może dlatego, że zazwyczaj mogę się w pełni podpisywać pod tym, co piszesz. I czuję zadowolenie, że "taki głos" się pojawia - na dodatek sama nie muszę się wysilać i artykułować swoich przemyśleń ;P (tu by się przydała ta emotka, która obrywa pomidorem :P)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm... choć Twój komplement oczywiście był bardzo miły i dziękuję za niego, to nie bardzo wiem, jak czuć z myślą, że odwalam za Ciebie czarną robotę. ;P
      Ale poważnie: choć zdaję sobie sprawę z uogólnień, jakie podczas pisania podobnych tekstów stosuję (ale przecież bez nich wpis byłby co najmniej trzy razy dłuższy oraz kompletnie pozbawiony spójności) mam też wrażenie, że jeśli się nie wypowiem, nie uzasadnię swojej niechęci, później nie będę miała prawa do krytyki. Lub zostanie ona uznana za nie lepszą od pretensji trolli, komentujących rzeczywistość na Onecie czy innej Interii.

      Usuń
    2. Wg mnie reformulacja to zwyczajne oszustwo - idziesz do perfumerii i chcesz kupić swoje perfumy, widzisz charakterystyczne opakowanie, wydajesz zazwyczaj kupę kasy i co? I nie pachnie, jak wcześniej. I nikt nic nie wie, pasjonatki przeprowadzają śledztwo, od kiedy się coś zmieniło - czy rurka była prosta czy krzywa, a denko owalne.
      Proces powinno się wytoczyć, ot co.
      Za DV, za Eternity, za Angela, itd itp. Zbiorowy najlepiej.
      Jak to w praktyce przeprowadzić, niestety nie wiem.
      Ale to draństwo jest.
      Nawiasem mówiąc, od kiedy przestałam pracować w agencji reklamowej, przysięgłam sobie, że nie będę się śpieszyć. Kosztem wielu rzeczy - ale zyski i tak są wyższe. Przede wszystkim czas dla mnie nie leci! Od rana do wieczora moja cała epoka.

      Usuń
    3. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że pracownicy sklepów perfumowych są zazwyczaj pierwszymi na liście osób, które nie wierzą w reformulacje. Bo gdyby przyznawali, że perfumy pachną inaczej bo, niestety, producent zmienił trochę skład, byłoby trochę bardziej uczciwie. Jednak tego nie robią, bo jeszcze mogłoby się okazać, że klient w ogóle zrezygnuje z zakupu. :] I pewnie tak właśnie by robił, zmuszając tym samym koncerny kosmetyczne do reformulacji rzadszych, i/lub mniej wyraźnych. A to przecież byłby strzał w plecy wszystkich harpagonów z działów finansowych wielkich korpo. ;>
      Tymczasem sama byłam świadkiem sytuacji, kiedy konsultantka w Daglasie wciskała starszej klientce kit, że "kupione w internecie" perfumy o trochę innym zapachu czy trwałości to przecież są podróbki, na sto procent podróbki ["tam Pani oryginalnych nie znajdzie!"]. :przydałaby się emotka z waleniem głową w mur: Do dziś żałuję, że nie zareagowałam. Choć prawdę mówiąc było to jednym z powodów, dla których kompletnie straciłam serce do wielkich perfumerii głównego nurtu oraz sprzedawanego przez nie ostatnio szajsu.
      Kiedy pomyślę, że te dwa bagna - chciwcy z koncernów i łgarze z perfumerii - to w istocie naczynia połączone, odechciewa mi się pachnieć czymkolwiek, co ma z nimi coś wspólnego. Nawet moimi ukochanymi Anais Anais czy Shalimarem.
      Też chciałabym wreszcie przestać się spieszyć. Ostatnio trochę zwolniłam, jednak to wciąż za mało. Kiedyś już pisałam, jak bardzo podziwiam Twoją decyzję - w dalszym ciągu to podtrzymuję. :)

      Usuń
    4. Dziękuję, jednak moja decyzja nie byłaby możliwa, gdybym nie wiedziała, że w ostatecznej ostateczności bedę mieć ratunek w rodzicach. Co prawda do tego na szczęście nie doszło, jednak los się do mnie uśmiechnął w postaci postawienia mi na drodze męża - dopiero teraz (po dobrych paru, prawie 10ciu latach) mogę napisać, że widzę, jak moje starania procentują i zyskuję pewną ciągłość w zleceniach.

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )