środa, 5 maja 2010

Kurczę pieczone...?


Wilgotne powietrze przesiąknięte jest silnym oleistym zapachem kadzidła, wydzielanym przez drzewa w zatoce. Mijam Turka żującego liście lauru. Widząc nasze zaciekawienie obrywa je z gałązki i daje nam kilka. Mają cierpki, gorzkawy smak - dziękuję, to nie dla mnie.
Frances Mayes, Rok w podróży. Dzienniki pasjonatki, przeł. Anna Bańkowska, Warszawa 2006, s. 349

W tym miejskim hammamie nie ma miejsca na fałszywy folklor. Nie ma tu barchanowych poduch,orientalnych perfum i zapachu tytoniu. Tylko kobiety, kamień i woda oraz ta woń, którą odróżniam od tysiąca innych. Dociera do mnie z Damaszku, miasta mojego dzieciństwa. W tym czasie bardzo rzadko chodziłam do łaźni dla kobiet. Byłam tam kilka razy z naszą młodą sąsiadką. (...) Wypełniały ją [łaźnię, nie sąsiadkę... - WzP] zapachy kadzidła i pomarańczy, olejków i tymianku. Rodzinny hammam dla matek z dziećmi, jaki można obejrzeć na niektórych arabskich filmach. Teraz nie ma już tymianku ani pomarańczy. Ten zapach pozostał tam, gdzie był, i nie chcę go odtwarzać nigdzie indziej, jak tylko we własnej pamięci.
Salwa an-Nu'ajmi, Smak miodu, przeł. Marek M. Dziekan, Warszawa 2009, s.51-52



"O kurczę pieczone!" - krzyknęła moja mama zaraz po tym, jak potraktowała swój nadgarstek Arabie Serge'a Lutens. Niestety, owa inwokacja wątpliwej była jakości, a odnosić się miała do rzekomego aromatu pieczonego kurczęcia, które właśnie przysiadło na matczynej skórze i irytowało donośnym gdakaniem. :) A ja? No cóż; istotnie, moje powonienie zarejestrowało coś z drobiowych klimatów... przez jakieś trzydzieści sekund. Później zapach dokonał ekspresowego przeobrażenia, zbliżył do Kenzowej Dżungli, świdrował powietrze tak, że aż drżało od nadmiaru węchowych wrażeń, coraz bardziej drażnił, coraz mocniej intrygował. Naprawdę, nie sposób było odróżnić go od Jungle, zdawałoby się - Arabii znacznie tańszego odpowiednika. Ostatecznie jednak podobieństwo okazało się pobieżne: podczas, gdy pachnidło od Kenzo do ostatniego akordu pozostaje mocno przyprawowe, wręcz nachalnie orientlno-bazarowe, Arabie stopniowo wysładza się, nie tracąc niczego ze swojej korzennej egzotyki, jednocześnie staje się dymne i karmelowe, coś jak laska wanilii wrzucona do mieszanki kadzielniczej. :) Od początku gorące i zmysłowe, raptownie nabiera domowego ciepła, jakiejś macierzyńskiej formy czułości. Przywodzi na myśl libański film Karmel (reż. Nadine Labaki), prostą opowieść o różnych odcieniach przyjaźni i miłości.


A co z kurczakiem, którym straszy tyle recenzji? Myślę, ze może brać się z dość oczywistych skojarzeń kuchennych, zwłaszcza u osób niekoniecznie obeznanych z kuchnią bliskowschodnich krajów muzułmańskich. Jak już wspomniałam, ze mnie drób szybko znika, choć wszak zaznacza swoją obecność. Znacznie istotniejszą rolę odgrywają nuty drzewne, połączone z przyprawami, zaś w ostatniej odsłonie wspomniane "kadzidło waniliowe"; jednak poszczególne nuty nie przemijają po kolei i bezpowrotnie, a pięknie się ze sobą zazębiają, tworząc całość efektowną, intrygującą, zmysłową, a nawet uroczą. Choć nie jestem pewna, czy Arabie stanie się kolejnym moim perfumeryjnym must have, nie mogę zaprzeczyć, iż od dłuższego czasu wodzi mnie na pokuszenie.

A moja matka? Pobiegła do łazienki szorować nadgarstki. :) Szkoda...

Na zakończenie zdjęcie z łaźnie niekobiecej (ale grzeczne). :) Wszak perfumy sygnowane przez Lutensa to uniseksy!


Rok produkcji i nos: 2000, Christopher Sheldrake

Przeznaczenie: uniseksualny zapach dla ludzi, którzy drobiu się nie boją :) oraz dla zwolenników mocnych akordów orientalnych

Trwałość: jakieś 18 godzin

Grupa olfaktoryczna: orientalno-drzewna

Skład:
[podaję w ciągu, ponieważ nie potrafię wyróżnić poszczególnych stadiów uwalniania się aromatów, zaś nigdzie nie znalazłam bardziej szczegółowego opisu]

gałka muszkatołowa, kminek, kandyzowana skórka mandarynki, suszone figi, daktyle, liśc laurowy, goździki, sandałowiec, mirra, benzoina syjamska, żywica balsamiczna (?), bób tonka
___
Dziś pachnę Chanel N°19 eau de parfum.

Czytam natomiast


(Przeł. Elżbieta Cygielska, Warszawa 2009)

Książkę tę czytam w zasadzie już od pół roku, co pewien czas wracając doń. Jest, hmm... dziwna. Jednocześnie trudna, niczego czytelnikowi nieułatwiająca, ale przecież pasjonująca. W końcu, któż z nas nie chciałby poznać odpowiedzi na pytanie: dlaczego najprawdopodobniej obłąkany nauczyciel z Litwy stał się guru polskiej Wielkiej Emigracji, uwielbianym zwłaszcza przez tych największych i najważniejszych? Dlaczego mesjanizm trafił na podatny grunt? I zwłaszcza, czemu nadal "chwyta w sieci" miliony polskich serc? Myślę, że powieść Spiró może dać JAKĄŚ odpowiedź.

Zaś za wyznanie:

Nieczęsto się zdarza, by wstęp stanowił jedna szóstą fabuły, podobnie jak nieczęsto główny bohater znika w ostatniej jednej trzeciej, by pojawić się dopiero na końcu książki. Taka teraz moda. Komu się nie podoba, niech dalej nie czyta.
(s. 136)


autorowi należy się duuuży tokaj. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )