Dziwny to zapach: łatwo zyskuje sobie tyle samo miłośników, co wrogów. Aziyadé od Parfum d'Empire to aromat wymykający się wszelkim jednoznacznym ocenom; bo cóż można napisać owocowym "kadzidlaku", unurzanym w oparach Orientu (i, jeśli wierzyć materiałom producenta, w masie naturalnych afrodyzjaków)? Sama długo nie miałam o nim zdecydowanej opinii - raz jest ciepły, przytulnie wigilijny, zabawnie rozczulający wonią suszonych śliwek i struclowo - kutiowych bakalii; kiedy indziej dokładnie ta sama mieszanka chwyta noszącą osobę w sieć i dusi bezdotykowo niczym, nie przymierzając, ojciec Luke'a Skywalkera. :) Tak się zastanawiałam, kogo dokładnie mi ta rzekoma haremowa piękność przypomina - i oto, co odkryłam...
Toż to sama Erzsébeth Báthory, Elżbieta Batorówna, okrutna pani na Czachticach! [tak, tak, chodziło mi o zespół Bathory... ;) ] O kąpielach księżnej w krwi własnych poddanych wiadomo tyle, że tutaj rozpisywać się nie ma sensu; dodam tylko, że artykuł o niej na polskojęzycznych stronach Wikipedii do najbardziej merytorycznych nie należy (choć link dodałam), sporo w nim niezamierzonego, jak przypuszczam, komizmu.
Wracając do Erzsébeth i Aziyadé: mnie omawiane pachnidło przywodzi na myśl nie tyle opętaną żądzami wszelakimi nieszczęśnicę, pożeraną przez własny Cień (ten od Junga) a znaną z podań ludowych, ile wszechstronnie wykształconą kobietę renesansu, władczynię, kochankę, matkę, uzdrowicielkę, okrutnicę, polityka (a raczej polityczkę...), prawdziwie - nomen omen - pełnokrwistą i silną osobowość. Cóż, nie będę ukrywać, że skojarzenie to powstało pod wpływem filmu Bathory, w reż. Juraja Jakubisko. Jakoś bardziej wydaje się być bliższy prawdzie, niż sączone do uszu podnieconych kmieci historie o lesbijskich orgiach, "łapankach" po przysiółkach, satanizmie i kanibalizmie. Coś za dużo w nich wielkiej polityki i popularnej mizoginii.
Aziyadé jest mieszanką przebiegłą; kiedy woń przypraw, pomarańczy i wędzonych śliwek zdąży osiąść na skórze i oczarować słodyczą, przeistacza się w ostry zapach imbiru, kminku i kadzidła z nasionami granatu oraz dymną śliwką w tle tak, iż ciepło i słodycz wcale nie znikają (winić proszę wanilię :) ). A to wszystko w otulinie dodatkowych, kadzidlanych oparów. Jest Aziyadé bardzo gorąca i zmysłowa; na mojej skórze nie objawia się pod postacią "brudnego" swądu, a jako jedyny w swoim rodzaju aromat ciał rozgrzanych całonocnymi erotycznymi uciechami - jest słony, słodki, ostry, delikatny, drażniący, intrygujący, zachwycający i bardzo, bardzo gęsty. Po pewnym czasie zaczyna niknąć; powoli, dyskretnie, cicho, dając nam okazję do złapania oddechu.
...i chyba rzeczywiście ma w sobie coś z wampira. :) W końcu średniowieczne ballady opiewały zakochanie jako śmiertelną ranę, na którą jedynym lekarstwem jest ponowny cios. :)
Rok produkcji i nos: 2008, Marc-Antoine Corticchiato
Przeznaczenie: zapach uniseksualny i dośc nietypowy; więc pasowałby osobom niekonwencjonalnym i odważnym - płci obojga. :) Ciekawe, jak by Aziyadé pachniała na męskiej skórze...? Trzeba się przekonać!
Trwałość: w zależności od pory roku i dnia - od 11 do około 24 godzin
Grupa olfaktoryczna: orientalno-przyprawowa
Skład:
Nuta głowy: pomarańcza, migdał, suszona śliwka, daktyl, nasiona granatu
Nuta serca: cynamon, kardamon, kminek, imbir, chleb świętojański
Nuta bazy: piżmo, wanilia, paczuli, kadzidło franońskie, labdanum
Pobieżny test na męskiej skórze( jakiś czas temu więc relacja z pamięci):dużo i długo słodkości i kminu indyjskiego zwanego też rzymskim lub kuminem,jak kmin się uspokoi to pachnidło przypomina męskie Opium.pozdrawiam( pięknie piszesz ale oczy bolą od tekstu na czarnym tle)
OdpowiedzUsuń