niedziela, 26 sierpnia 2012

Marketing w słowach

Dziś zastanowiłam się nad kolejną (po metodach testowania) drażliwą kwestią ze świata perfum oraz ich marketingu. Przy okazji wpadając w mocno filozoficzne tony. ;)
Jednak któż z nas tego nie zna?


I któż z nas nie zna ich?
Można chociażby tak, długo i z namaszczeniem:
"- W Jubilation kobieta Amouage jest nimfą.
- W Lyric poznajemy przeszłość nimfy, która jako operowa diwa zaprzedaje duszę diabłu w zamian za nieśmiertelność.
- W Epic nimfa staje się legendą Jedwabnego Szlaku, gdy poszukuje zaginionej arii z opery Turandot Pucciniego.
- Memoir objawia nam postać mężczyzny. To flaneur, który poszukuje swego bytu i tożsamości w ukrytym świecie czarnego łabędzia.
- Honour jest kontynuacją podróży mężczyzny Memoir. Zainspirowani operą Madame Butterfly poznajemy go jako syna Butterfly, który przywołuje scenariusz samobójstwa matki i w swojej świadomości prowadzi z nią dialog, próbując pogodzić się z trudną przeszłością.
(...)

Interlude jest jak przestrzeń pośrednia pomiędzy epizodami historii. Od Jubilation do Honour, każdy zapach to rozdział w wielkiej opowieści Amouage. Tym razem zawieszamy powieść w czasie, aby zaprezentować Interlude. Jesteśmy zainspirowani społecznym chaosem, otaczającym nas nieporządkiem i nadmiarem wrażeń. Interlude jest jedną chwilą w czasie. To przestrzeń, w której uczucia mają charakter introspektywny. Zaglądasz w głąb siebie, dzielisz się strachem, złością, frustracją i radością. (...)"
ŹRÓDŁO

Można też krócej:
" Bogaty i bujny zapach przyprawiony nutą bergamoty, drzewa sandałowego i opoponaxu. Barwny niczym indyjskie jedwabie przywodzące na myśl luksus kraju maharadżów i wieczny urok podróży".
ŹRÓDŁO

Albo jeszcze inaczej, geograficznie i artystycznie zarazem:
 "TYPE B to kompozycja dedykowana Berlinowi.
W butelce zamknięta została zima w byłej wschodnia część miasta, w której do dziś wiele budynków ogrzewanych jest węglem.
Zapach przywołuje na myśl przydymione kominy, ciepłe wnętrza domów, drewniane biurka… TYPE B jest elegancko suchy i dymny z odrobiną ledwo wyczuwalnej, kuszącej słodyczy. Zapach ma ostre otwarcie, które dynamicznie wybucha, płonie, przygasa, tli się ujawniając swoje miękkie, drzewne serce. TYPE B ewoluuje w nieoczekiwanym kierunku, kompozycję zamykają przyjemne piżmowe nuty w połączeniu z suchym drewnem."
ŹRÓDŁO

Perfumowe opowieści, serwowane nam przez producentów i dystrybutorów ku uciesze tych, którzy wolą dobry bajer nad zapachowy konkret oraz zgryzocie tych, którym odpowiada sytuacja doskonale przeciwna. Bo do czego nam reklamowy bełkot?

No właśnie, do czego?



Przede wszystkim do tego, by sprzedać oferowany produkt z jak największym zyskiem. :) Do czego nie wystarczy zrobić perfumy, nawet najpiękniejsze i najbardziej trwałe pod słońcem, zapakować do szklanej flaszki po spirytusie salicylowym oraz nakleić plaster z nazwą i nazwiskiem producenta. ;) Co prawda, osiągnęlibyśmy przy okazji ideał 'niszy absolutnej' - a być może faktycznie cudowne, nowatorskie pachnidło - lecz jeśli chcielibyśmy przy okazji coś na nim zarobić, niestety, trzeba się przyłożyć. Nie tylko do reklamy lecz i do wizualnej otoczki naszego pachnącego produktu.
Jakkolwiek dziś nacisk kładziony jest nie na jakość produktu zasadniczego, perfum, lecz na reklamę oraz to, co przyciągać uwagę już z daleka: wygląd flakonu oraz opakowania zewnętrznego. Co już jest mocno niefajne oraz zdecydowanie przesadzone. Lecz mimo wszystko uważam, że marketingowym historiom warto przyjrzeć się bliżej i to z co najmniej dwu powodów.

Pierwszy jest najbardziej oczywisty, choć też i paradoksalny: to niedoskonałość mowy ludzkiej, szczególnie kiedy przychodzi nam rozmawiać o doznaniach zmysłowych, a już zwłaszcza węchowych. To dlatego o rozwijających się płynnie w czasie zestawach składników tworzących perfumy mówimy "nuty" lub "akordy", dlatego samą mieszankę nazywamy "kompozycją" albo nawet "wariacją" na zadany temat. Z tego właśnie powodu oprócz zapożyczeń muzycznych pojawiają się też smakowe, powiązane z żywiołem kulinarnym; dzięki nim bez trudu określimy, czy perfumy są "słodkie", "pikantne", "świeże" a może "słone"? Czy dominują w nich akordy "przyprawowe" czy "deserowe" z grupy olfaktorycznej znanej jako "gourmand" (czyli "apetycznej" lub "smakowitej")? Czy "orzeźwiają" cytrusami bądź woniami ozonowo-wodnymi a może "rozgrzewają" mieszaniną egzotycznych przypraw z nutami teoretycznie odzwierzęcymi?
Nie potrafimy opisywać wrażeń dostarczanych nam przez zmysł węchu; po prostu nie. Pokolenia naszych przodków nie dały nam wystarczająco dobrych narzędzi. Właśnie dlatego musimy pielęgnować w sobie synestetyczne skojarzenia, by umieć w miarę precyzyjnie opowiedzieć, co i dlaczego czujemy. Również za pomocą określeń przypisywanych zazwyczaj zmysłowi dotyku (np. "aksamitny", "chropowaty", "kłujący", "drażniący", "ciężki" czy "lekki") oraz wzroku: zapach może równie dobrze być "barwny", "pstrokaty", "monochromatyczny", "harmonijny", "niewyraźny", "plastyczny"... Czasem mózg przypisuje doń jakiś określony kolor. Wręcz mówimy nawet o "pejzażu olfaktorycznym".

Nagromadzenie epitetów w opisie perfum ma znaczenie dokładnie takie, jak w powieści: w ramach bardzo ograniczonych środków umożliwić innym ludziom jak najbardziej szczegółowe wyobrażenie sobie świata przedstawionego. Nie ma to wiele wspólnego z grafomanią (przynajmniej nie powinno ;) ), lecz z chęcią przekazania bliźnim dokładnej relacji z własnych wrażeń - i owszem. :)



Zapytacie pewnie: a czym różni się opisywanie komuś swoich było nie było prywatnych doznań od grafomanii? I będziecie mieć rację, bo to bardzo dobre pytanie. ;)

Granica między nimi jest równie cienka, co nieoczywista. Mnie się wydaje, że podstawowym rozróżnieniem jest świadomość słowa oraz stylizacji, czyli mówiąc prosto zamysł twórczy. :) Grafoman po prostu siada przed kartką papieru albo ekranem komputera i pisze, co mu lub jej siedzi na żołądku; bez refleksji, bez analizy sytuacji oraz swoich odczuć, bez większego sensu. W przypadku jakiegoś ogólnego zamysłu - o ile ten jest czytelny - daje się uchwycić stylizację oraz zwykły namysł nad wyglądem każdego ze zdań jak również całości, którą te zdania tworzą. Uwierzcie mi, tę różnicę widać bez problemu.
Dlaczego o tym piszę?
Żeby po krótkiej acz niezbędnej dygresji powrócić do tematu zasadniczego. ;) Oraz do pytania: "jaka jest różnica między wywnętrzaniem się na zadany temat a grafomanią?" Na które chętnie odpowiedziałabym kolejnym pytaniem: "a jaki sens mają tłumaczenia w zwykłych codziennych sytuacjach?"

Dlaczego niby miałoby mnie interesować, jak znajomi dowiedzieli się o chorobie swojego dziecka? Dlaczego mój obecny partner spóźnił się trzy godziny na umówione spotkanie? Czemu do sklepu nie dowieźli wątróbki drobiowej? Z jakiego powodu mój ulubiony pisarz zapowiada zakończenie kariery literackiej? Skąd biorą się coraz bardziej fantastyczne teorie na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej? Czy światem kieruje jakaś siła sprawcza czy też działa nań wypadkowa wielu zbiegów okoliczności? Itede, itepe.

Sęk w tym, że każdy element naszej rzeczywistości ma jakąś historię! Czy nam się to podoba, czy nie. Z jakiegoś powodu ujrzał światło dzienne, z jakiegoś ostatecznie trafi w niebyt a po drodze wydarzy się jeszcze wiele innych rzeczy. Tak jest zarówno w przypadku człowieka, jak myszy polnej, podeschniętej leszczyny, telewizora plazmowego oraz perfum Y marki X.
Moglibyśmy oczywiście tę historię po prostu zignorować, interesując się wyłącznie racjonalną, pozbawioną szerszego kontekstu analizą, dlaczego nie? To nasza wola. Sama jednak wolę trzymać się od takiego patrzenia na świat jak najdalej. Nie inaczej jest z ludźmi, którzy je preferują (wybaczcie, ale tak mam). Gdyż nie da się zrozumieć świata ani jego pojedynczego elementu bez poznania argumentów tudzież wersji wydarzeń wszystkich zainteresowanych stron. Dla mnie sens mają tylko konteksty, w których osadzona jest cała nasza rzeczywistość - przeszłość, teraźniejszość oraz przyszłość; tylko takie spojrzenie na świat u siebie akceptuję.

Dlaczego więc miałabym robić wyjątek dla perfum? I dlaczego miałby to robić ktokolwiek inny? W imię czego? Racjonalności, "obiektywizmu"? Przecież one nie istnieją! Liczą się tylko konteksty myśli i działań wszystkich ludzi. :) Także tych, którzy z jakiegoś powodu dopasowali daną marketingową historię do konkretnych perfum. :) Wszak i ona jest Opowieścią. A Opowieści należy słuchać (nawet, jeśli się z nimi nie zgadzamy).



Zatem mamy już chęć zysku, niedoskonałość języka oraz absolutną, niepodważalną względność doznań, których (doznań) mnogość składa się na zrozumienie Istoty Rzeczy. Pewnie powodów, dla których nie trzeba od razu skreślać handlowych opowieści jest jeszcze parę, lecz mnie najważniejsze wydają się te trzy - a szczególnie dwa ostatnie. ;)

Można rzecz jasna zamknąć opis kompozycji zapachowej do "podoba mi się, bo jest świeża" lub "nie podoba mi się, bo jest za ciężka", lecz co będzie kiedy ktoś zacznie drążyć, dlaczego właściwie uważamy dany zapach za świeży albo ciężki lub co za ową świeżość czy ciężkość uważamy? Co wówczas powiemy: "świeży bo świeży", "świeży, bo ma w składzie cytrusy"? A jeżeli nie mamy dostępu do spisu nut zapachowych, to co wówczas? Co jesteście w stanie o pachnidle opowiedzieć, będąc kompletnie offline? Poza tym: dlaczego akurat cytrusy są świeże? ;P Przecież w polskich sklepach najczęściej można je znaleźć w stanie niezbyt dojrzałym a i podgniłe nie należą do rzadkości. ;)) Wówczas okazuje się, że w opisie perfum racjonalność nie wystarczy, rzeczowa analiza wyprowadza nas na manowce zaś najszczersze chęci okazują się bezsilne bez zdania się na zmysły, okazania im choć odrobiny zaufania!
Dlatego uważam, że uporczywe szukanie "rzeczowych" sposobów opisu czegoś, co znamy tylko (TYLKO!) dzięki zmysłom, jest niebezpieczne i fałszywe. Nie ma sensu. A raczej ma; taki, jak niesławne "tańczenie o architekturze" (które nawiasem mówiąc też jest możliwe :D ). Musicie wiedzieć, że taką bezcelowo "racjonalną" argumentację chromolę.
Nie chcę mieć z nią NIC wspólnego. Rzeczowość - tak, o ile nie odcinamy jej od zmysłowości, o ile nie pozwalamy zawładnąć sobą suchej technokracji. W końcu gdyby nie "irracjonalny" zmysł węchu, nie byłoby całego tego zamieszania.

Perfumy bez zmysłowej spontaniczności są jak korporacja bez dostępu do komputerów. ;))
I dokładnie to samo tyczy się pisania o nich.

P.S.
Źródła ilustracji:
1. http://www.freakingnews.com/McDonalds-perfume-Pictures-15560.asp
2. http://keystrokesandwordcounts.wordpress.com/2012/06/19/the-difference-between-liking-to-write-being-a-writer/
3. http://www.workingwriterslife.com/2010/09/7-ways-to-overcome-writers-block.html
4. http://rachelbrimble.blogspot.com/2012/01/welcome-my-online-friend-and-hard.html

9 komentarzy:

  1. Hm, mój w trakcie produkcji olejek z lapsang souchong _jest_ w piersiówce po żubrówce, z podpisem na aptecznym plastrze. Nieświadomie osiągnąłem najgłębszą niszę ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Śmiej się, jak chcesz ale tak właśnie jest. ;) Nisza w niszy w niszy, dostępna w jednym egzemplarzu. :D To jak inaczej?

    OdpowiedzUsuń
  3. pięknie dobrałaś się tematowi do zadka, a przy okazji poruszyłaś kilka innych zagadnień...
    jak sprzedać komuś coś czego nie potrzebuje i do tego skłonić go do wywalenia na to znacznie więcej niż planował? odpowiedni bajer i związana z nim otoczka słowno-gadżetowa... odpowiednie nazwy, bogata artykulacja najbardziej banalnych cech produktu, marketingowy bełkot mający połechtać gdzie trzeba złaknione pieszczot ego, kilka wyglądających na drogie i luksusowe dodatków i oto mamy ideologię skłonną nakłonić z pozoru elokwentne i samodzielne intelektualnie istoty do wydania 1000 zł albo lepiej na pozornie zupełnie zbyteczny produkt... a przecież nie jest to nawet nowe Lambo, które cieszy i oko i ucho i przy okazji wk... sąsiada :)

    Inna bajka to pisanie o zapachu... ja uważam że zawsze musi być jakaś historyjka, która nawet jeśli nie nawiązuje do samego pachnidła, to potrafi odpowiednio nastroić i przygotować klimat i grunt pod reckę... nie lubię nudnych recek opartych o suche fakty i same technikalia, bo pozbawione są życia, klimatu i polotu które niesie ze sobą każdy zapach... widzisz z pisaniem o perfumach jest tak jak z tłumaczeniem co to za kolor... osoba widząca pokaże osobie widzącej że to jest np. żółty a to czerwony i temat załatwiony... najlepiej chwytamy obrazy... ale jak przedstawić zapachy? tu niestety nie obejdzie się bez gadaniny... nawet pozornie bez składnej i pozbawionej zdroworozsądkowej logiki i lekkostrawnego minimalizmu... będzie przypominało przysłowiowe tańczenie o architekturze, ale w tym wypadku po prostu tak trzeba...
    zainspirowałaś mnie tym wpisem, świetnie mi sie go czytało i aż mnie korci aby pociągnąć ten wątek na własnym poletku... ;)
    pozdrawiam pirath

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki Piracie, taki właśme był mój cel, poprowokować trochę szare komórki, swoje i cudze. ;)
    Cóż, zazwyczaj kupujemy niezupełnie to, co jest nam niezbędnie potrzebne: musimy jeść, ale dlaczego zaraz sushi czy inne sarnie combry w restauracjach, w takim klimacie musimy kupować ciepłą odzież ale dlaczego do tego celu zaglądamy do firmowych sklepów popularnych marek? Etc. Ale faktycznie: nie wkurzymy sąsiada dobrobytem za pośrednictwem zapachu, nawet kiedy dzień w dzień będziemy paradować z flakonem Amouage czy innego Molvizara w dłoni. ;] Zamiast z zawiści ogryźć paznokcie do krwi, miałby niezły ubaw. :) Za mało widowiskowe i zbyt słabo istniejące w powszechnej świadomości jest akurat TO z naszych zainteresowań.

    No a z opisywaniem zapachów jest jeszcze gorzej. Szczególnie ludziom, którzy nie potrafią powiedzieć więcej, nad "śliczny" czy "wstrętny" (ew. "taki sobie"); co przecież nie znaczy, że ludzie ci nie czują zupełnie nic ponad to! Tylko wysłowić się w temacie nie są w stanie. Mam wrażenie, że to przychodzi z czasem, w wyniku treningów w wąchaniu ale i opisywaniu tego, co czujemy. Szczególnie, że czasami niektóre nuty naprawdę potrafią nas zaskoczyć, zaprzeczyć nawet oficjalnym składom perfum (jak benzyna w słodkim Candy Prady). I co wtedy?
    Spodobało mi się Twoje porównanie z opisywaniem kolorów. :) Rzeczywiście tak jest.

    A czemu nie miałbyś napisać w temacie czegoś od siebie? Nie byłam pierwszą osobą, która się za ten temat zabrała, nie powinnam być ostatnia.
    Pisz, co sie bedziesz czaić! ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. he he dzięki, zatem już ostrzę kindżałem gęśle pióro, maczam w inkauście i kaligrafuję mym koślawym gotykiem na kawałku wygarbowanej świni, cóżem wykminił... ;)

    może buńczucznie to zabrzmi, ale wydaje mi się że bez nieco ponadprzeciętnego oblatania w języku polskim przyzwoity tekst o perfumach się nie obejdzie... mamy piękny i bogaty język oferujący masę terminów bliskoznacznych, synonimów i wszelkiej maści zastępników których warto używać i dla zachowania własnej formy lingwistycznej jak i bogatszej, czasem bardziej dobitnej i jak najcelniejszej próby wyartykułowania omawianego smaczku, tudzież ulotnego zagadnienia... perfumy to subtelne niuanse i trafnie dobrane słownictwo znacznie ułatwia przeniesienie myśli na papier... a już z całą pewnością piszącemu tekst :)
    największa wiedza o perfumach i najczulszy zmysł powonienia na nic się nie zda, jeśli opisujący nie potrafi obrać w słowa i opisać tego co czuje i co przeżywa... bo perfumy to też emocje... czasem skrajne i złożone jak wybornie skrojona kompozycja zapachowa :)
    i chyba nikt poza blogerem trudniącym się opisywaniem perfum nie ma pojęcia jak ciężkim, czasem karkołomnym i bolesnym wyzwaniem jest przelanie zapachu na papier... oczywiście zawsze pozostaje pewna doza nieścisłości, często wręcz zamierzonej, bo i każdy zapach na innej osobie zachowa się zgoła odmiennie...
    reasumując dla popełnienia przyzwoitej recki potrzeba zarówno warsztatu, który owszem można poszerzyć i wyrobić sobie z czasem, sporej dozy wylewności, a wręcz uczuciowego ekshibicjonizmu, swawolnego i lekkiego pióra i umiejętności niezanudzania czytelnika na śmierć przeładowanym technicznymi meandrami opisem obwąchiwanego stanu rzeczy oraz co chyba najważniejsze unikanie skrótów myślowych... chyba nic nie zabija recenzji perfum bardziej niż nudny i hermetycznie niezrozumiały przekaz...
    voila, pozdrawiam i ściskam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zawsze możesz też napisać za pomocą klawiatury własnego komputera. ;P Odpadnie wtedy opcja wysyłki czytelnikom setek kopii za pomocą gołębi pocztowych. ;))

    Czy ponadprzeciętnego, to nie wiem ale jakaś tam wrażliwość na słowo niezbędna jest na pewno. Ale to tyczy się również pisania o rodzajach blachy miedzianej oraz dewiacjach.. ups! wróć: dywagacjach polityków. ;) Pisanie o zapachach wymaga również jakiej takiej wrażliwości na otaczający nas świat oraz elastyczności poznawczej [bo jak bez niej wyjaśnisz, dlaczego Ogródek Śródziemnomorski jest świeży a Eau Sauvage niekoniecznie, choć i tu i tu w składzie jest cytryna oraz bergamotka? :) ]. Czyli po prostu języka jeszcze bardziej giętkiego. :D

    Tak sobie myślę, że rozpisać kompozycję jak przepis na ciasto czy wręcz zredukować ją do chemicznego wzoru potrafiłby każdy chemik z odpowiednim doświadczeniem. Ale jak opisać ją słowami zrozumiałymi dla każdego?
    To jak z emocjami: gniew czy miłość też da radę opisać równaniem, tylko co to zwyczajnym ludziom mówi o ich istocie? O tym, co są w stanie z nami wyczyniać? Jakie reakcje, działania, myśli prowokować? Wszystko to spokojnie daje się wtłoczyć w zbiór liczb i symboli matematycznych z nielicznymi literkami wokół, jednak w codziennym życiu nijak nam to nie pomaga. Ponieważ jest... zbyt dosłowne, suche. :)

    Uważam, że podobnie jest z perfumami. Jeżeli posiadamy po temu stosowną wiedzę, warto zainteresować się techniczną stroną ich tworzenia czy rozwoju na człowieku ale w jaki sposób określić, jakie uczucia w nas budzą? Jak przeciętnym polskim użytkownikom perfum pomóc może stwierdzenie, że sillage mógłby być lepszy lud dywagacje, ile do danego pachnidła dodano iso e super tudzież: wyrzucili z formuły [jakiej formuły, na Peruna? To strona dla informatyków czy jak? ;) ] kumarynę czy nie wyrzucili? Tak rozmawiać możemy - i dobrze, bo trzeba - między sobą, ale co ma zrobić przypadkowy czytelnik, który trafił do nas z Gugla? Jak przedrzeć się przez wiąchę branżowego slangu? I jak takiemu Czytelnikowi przy okazji wytłumaczyć, że perfumy mogą być dziełami sztuki, niegorszymi od muzyki czy malarstwa?

    Mnie tam pisanie idzie nawet gładko (co nie znaczy, że wyrabiam się w godzinę lekcyjną ;) ), gorzej jest z doborem ilustracji, które mają jak najwierniej oddawać to, co w danym zapachu widzi mój umysł. To dopiero, cholibcia, męka jest czasami. :)

    Co do wylewności i ekshibicjonizmu przypomniałeś mi czytane przed laty listy żołnierzy i żołnierek Szarych Szeregów do siebie czy swoich bliskich [zero nudy; a po plecach przechodzą ciary, kiedy uświadomisz sobie, że te dojrzałe i szalenie przenikliwe wypowiedzi formułowały osoby, które niejednokrotnie miały nieco mniej, niż 20 lat]. W jednym z nich padło na poły humorystyczne stwierdzenie, że przy decyzji o publikowaniu swoich wypocin znaczenie mają dwa czynniki: dojmująca potrzeba, czyli bezwarunkowy odruch zapisywania własnych myśli a po drugie pewność, że ktoś kiedyś te myśli przeczyta. ;)) Czyli tak, jesteśmy ekshibicjonistami; jak Reymont, Szymborska oraz Stephanie Meyer (ta od "Zmierzchu" ;P ). I cholernie nam z tym dobrze. :))

    Pozdrawiam i ja! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. akurat na to jak ktoś naszą radosną pisaninę zinterpretuje większego wpływu nie mamy... Szymborka którą wspomniałaś napisała kiedyś dla jaj maturę z interpretacji jednego ze swoich wierszy... i wiesz, że ledwie tróję dostała? :D

    mi też się szybko pisze... najgorzej to wpaść na trop myśli przewodniej danego posta... czasem i kilka dni się męczę czekając na przypływ weny... samo pisanie to rzeczywiście już betka, bo i tak lwią część czasu poświęcam również na grafikę i poprawianie stylistyki, pisowni, interpunkcji wypowiedzi... ale tak to już jest, gdy myśl wyprzedza wciąż chaotycznie błądzące po klawiaturze palce :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie, nie! Nie chodzi o samą interpretacje naszych słów ale o to, by przekonać czytelników do naszego punktu widzenia. Na który nie muszą się godzić ale ważne, by potrafili dostrzec w nim coś więcej, nad bełkot podjaranych zapachem. ;) Stąd u mnie aspiracje do bycia krytyczką sztuki; z tym, że olfaktorycznej. :D

    To u mnie myśl przewodnia zazwyczaj też przychodzi bez większego kłopotu, no chyba, że jej nie ma. ;) Wtedy skupiam się na ogólnym skojarzeniu oraz rozwoju. :) A poprawianie błędów to zupełnie inna historia. ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Przyganiał kocioł garnkowi. Trudno powiedzieć, kto bardziej znęca się nad językiem polskim. Reklamodawcy czy blogerzy.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )