Legendy kultury popularnej mają to do siebie, że zna je każdy; i to bez różnicy, czy za nią stoi coś, co dawno przestało być aktualne czy wręcz kompletna bzdura, czy w nie wierzymy czy wyśmiewamy bez litości, czy kulturę popularną łykamy z lubością czy odgradzamy się od niej grubymi murami zdobnymi w zasieki - znamy je. Elvis Presley nie umarł, tylko sfingował własną śmierć i nadal żyje gdzieś sobie po cichutku [no, może nie całkiem samotnie, bo ostatnio dołączył do niego Michael Jackson ;) ], zaś Madonna jest obrazoburczą prowokatorką, otoczoną przez aurę niesłabnącego skandalu. Wszyscy gdzieś kiedyś to słyszeliśmy, prawda?
Legendy popkultury ponadto lubią przyciągać naśladowców. Prowokatorka i skandalistka Madonna na przykład ostatnimi laty "doczekała się" Lady Gagi. :>
Zatem choć sama od lat nie zrobiła niczego, co skierowałoby na nią
ogólną uwagę, potępienie oraz niezdrową fascynację w jednym [zajście w ciążę z dwudziestolatkiem? Też mi co! Nie ona pierwsza ani nie ostatnia. Zawiśnięcie na krzyżu podczas koncertu? Byłoby 'dobre' może ćwierć wieku temu, obecnie zaś ma racjonalne, budżetowe rzekłabym, podłoże i jako takie zupełnie nie robi na mnie wrażenia - negatywnego ni pozytywnego], współcześnie doczekała się wiernej naśladowczyni.
Postanowiłam więc porównać dwie głośne perfumowe premiery ostatnich miesięcy, obie stworzone do spółki z kochającym się w mainstreamie oraz celebrytach Coty -
Truth or Dare Madonny oraz jeszcze ciepłą
Fame od Lady Gagi.
Może choć w taki sposób uda się zobaczyć, jak to z tym skandalem oraz prowokacją w obu przypadkach jest.
Jeżeli chodzi o porównanie obu wód, pierwsze wrażenie jest dokładnie takie, jak z wyglądem obu głównych postaci z powyższej fotografii. :) Gaga, to znaczy
Fame, przyciąga wzrok opakowaniem, każe zastanowić się, ile ma ono wspólnego z wnętrzem; natomiast
Truth or Dare jest takie, jak Madonna: z pozoru spokojne i dobrze ułożone, z wyraźnie zasugerowanym - i tylko "zasugerowanym" - mocnym charakterem ale wiadomo, że wystarczy choć trochę zaleźć mu (czy jej) za skórę a wtedy prędko okaże się, że znikąd ratunku. ;)
Chociaż jestem fanką perfumowych oczywistości, z jakiegoś względu tanie efekciarstwo Gagi nie przypadło mi go gustu. Dlatego też skupię się najpierw na perfumach sygnowanych przez Madonnę.
W pierwszej chwili lekko rozczarowują: ani odrobiny skandalu. ;) Zamiast niego pojawia się bukiet białych kwiatów na skórzano-orientalnym postumencie. Ale cóż to są za kwiaty!
Arcymocna, miodowa tuberoza połączona z ciemnym, nieco animalnym kwiatem pomarańczy, gardenią oraz duszną lilią już na dzień dobry zwala nas z nóg, prędziutko wchodząc w jeszcze jeden silny alians: ze skórzanym benzoesem; tak, że już w uwerturze pachnidła wyczuwamy silną, zdecydowaną woń kwiatowo-skórzaną, wpadającą w mało dosłowne tony orientalne.
Niedosłowne z racji niekonwencjonalnego doboru poszczególnych nut ale za to wyraźne, niepozostawiające złudzeń co do charakteru, któremu daleko do cichej zachowawczości perfum celebryckich. To wyróżnia
Truth or Dare; dowodzi, iż aromat stworzony na zamówienie gwiazdy wielkiej lub mniejszej jako dodatkowe źródło dochodu, naprawdę może czymś się wyróżniać, w jakiś sposób rzeczywiście oddawać to, co w scenicznej (czy filmowej) twórczości osoby X jej fani cenią najbardziej.
Dużym plusem jest również ciąg dalszy
ToD, kiedy to kompozycja zbija się w jedną bryłę, delikatnie zesładza, rozjaśnia dodatkiem jaśminu oraz wanilii, choć w dalszym ciągu pozostaje wyrazista tuberozowo miodowa, srebrzyście gardeniowa jak również naznaczona pewnym "mrokiem" kwiatu pomarańczy oraz woni skórzanych. Nadal bardzo "jakaś", w dalszym ciągu silna, nieco chropowata aczkolwiek niepozbawiona wdzięku.
Wyrafinowana w sposób wyuczony, lecz niech nas Siła Wyższa broni przed tym, by cokolwiek z wyrafinowania miało ustąpić miejsca drzemiącej tuż pod powierzchnią Mocy. ;)
Natomiast o perfumach o Lady Gagi nie mogę powiedzieć nawet połowy tego, co o
Truth or Dare i to bynajmniej nie z racji małej ilości testów (których było dwa, z czego jeden nadgarstkowy :D ). O
Fame po prostu zbyt wiele powiedzieć się nie da!
Ot, po prostu kolejny bezpieczniusi, milusi oraz do bólu nijaki celebrycki soczek. I nic ponadto.
Naprawdę chciałabym napisać coś więcej, na przykład o ciekawym flakonie oraz malowniczym czarnym płynie, pozostawiającym na skórze szarobury film [rzecz rzadka we współczesnych pachnidłach selektywnych!], ale naprawdę nie da rady. Flakon się zmarnował, czarne perfumy także.
Co ciekawe, nie przemawiają przeze mnie nawet zawiedzione nadzieje, które niby umiejętnie podkręcała sama Gaga, rozpowiadając o krwi czy spermie. Cóż, ani mnie to ziębi ani grzeje - w niszy nihil novi sub sole - zaś wszelkie reklamy czy inne pytania sugerujące, mające sterować moimi odpowiedziami zupełnie, jakbym była poddana hipnozie, nie robią na mnie żadnego wrażenia. Nic z tych rzeczy. O
Fame po prostu nie da rady powiedzieć wiele dobrego.
W ogóle trudno powiedzieć cokolwiek nie rażącego wymuszonym pustosłowiem. :)
Gdyż o ile samo otwarcie nie jest jeszcze złe, może do bólu nudne i wtórne ze swoją gładką, brzoskwiniowo-storczykową, słodką masą, lecz przy okazji również całkiem przyjemne. Bez skandalu ale i bez napinki. Przez pierwsze dwie lub trzy minuty
Fame dzielnie się broni.
Szkoda, że im później, tym perfumy robią się delikatniejsze, cichutkie, wręcz rachityczne. Wymuszone oraz po prostu słabe. Papierowe, uładzone; bezlitośnie pozbawione jakichkolwiek punktów zaczepienia, chociażby jednej drobnej rysy na nieskazitelnej, przezroczystej tafli plastiku. Dzięki temu okazują się nie tylko wtórne oraz zbyt wycyzelowane, ale też zwyczajnie, beznadziejnie nudne.
Jak flaki z olejem.
Przepraszam: flaki to przynajmniej wydzielają jakiś zapach. ;> Zaś
Fame po trzech godzinach od aplikacji ostaje się jako kilka pojedynczych, miałkich akordów, zupełnie ze sobą niepowiązanych. Takie anty-perfumy.
Więc może jednak kryje się za nimi jakaś myśl przewodnia...? ;) Tylko dlaczego była dotąd pilnie strzeżona, podczas gdy historyjki o belladonnie oraz czarnych perfumach pierwszej skandalistki XXI wieku obiegają świat bez ustanku? :>
Dziwne to trochę.
Niemniej jednak w jakiś pokrętny sposób potwierdziło moją tezę. :) Żadna z Pań nie jest (już? nigdy?) skandalistką, bo też i samo słowo "skandal" się zdezawuowało. Już nie wystarczy pokazać piersi czy rozwalić gitarę pod koniec koncertu, jak jeszcze kilka dziesiątek lat temu. Dziś, aby porządnie zaszokować, trzeba... bo ja wiem? Publicznie zjeść własne... i tu nie dokończę, bo a nuż ktoś z Was postanowił zasiąść przed ekranem komputera ze śniadaniem/obiadem/kolacją. ;) Tak więc pomimo, że ani Madonna ani Lady Gaga nie są już w stanie wzbudzić porządnego skandalu, którego nigdy by im nie zapomniano, coś jednak je dzieli: to Madonna była pierwsza. Jako artystka-bywalczyni pierwszych stron brukowców ale też jako osoba, która nosiła większość scenicznych kostiumów Lady Gagi. :] Co widać nawet w internecie, którego jedną z głównych rozrywek wydaje się zestawianie podobnych fotografii obu piosenkarek.
Jeśli natomiast chodzi o same zapachy, to chyba zbędnym wydaje się jakiekolwiek podsumowanie. Perfumy Madonny nie są może szczytem ekstrawagancji, jednak silnego charakteru odmówić im nie sposób, pachnidło Gagi zaś to klasyczna para, kłęby pary, które poszły li tylko w gwizdek.
Truth or Dare zawiera w sobie pewien artystyczny koncept,
Fame ma się po prostu sprzedawać. Pytanie tylko: czy będzie? Czy tej pary z gwizdka starczy na kilkuletnie marketingowe podsycanie apetytu miłośników Lady Gagi?
Na to wszystko Madonna będzie mogła spoglądać z niezmąconym spokojem. Jestem o tym (prawie) przekonana.
Zaś Poli chciałabym podziękować za dostarczenie mi imponującej ilości
Truth or Dare, znacznie przewyższającej moje potrzeby. :*
Madonna, Truth or Dare
Rok produkcji i nos: 2012, Stephen Nielsen
Przeznaczenie: zapach stworzony dla kobiet, o naprawdę dużej mocy oraz sillage. Do pomieszczeń z dużą cyrkulacją powietrza. ;)
Trwałość: w granicach ośmiu-dziesięciu godzin. Jak na perfumy celebryckie - nie byle co!
Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna
Skład:
Nuta głowy: tuberoza, gardenia, neroli
Nuta serca: benzoes, jaśmin, biała lilia
Nuta bazy: wanilia, piżmo, ambra
Lady Gaga, Fame
Rok produkcji i nos: 2012, ??
[czyżby twórca/twórcy zapachu woleli pozostać anonimowi? ;> ]
Przeznaczenie: zapach stworzony z myślą o kobietach; i chyba dla nich byłby najlepszy, szczególnie dla tych sympatyzujących z ruchem przeciwników perfum (a niemogących "zerwać" z nimi całkowicie). ;P Raczej cichy, bliski skórze, w miarę upływu czasu coraz bardziej niemrawy.
Trwałość: testowałam zbyt mało razy, by móc należycie ją ocenić. Jednak wątpię, by
Fame wytrzymało na skórze dłużej, niż pięć-sześć godzin - a to i tak optymistyczne prognozy.
Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna
[hłe hłe hłe ;> ]
Skład:
jaśmin wielkolistny, morela, orchidea, miód, belladonna
(taak?), kadzidło
(doprawdy?), szafran
(mhmm...)
___
W tej chwili noszę śliczne
Bois d'Encens od Armaniego a wcześniej była właśnie Gagowa
Fame. ;]
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.vh1.com/celebrity/2010-03-29/biggest-pop-culture-controversies-lady-gaga-vs-madonna/
2. i 3. http://hitorshit-hos.blogspot.com/2012/08/pop-rivalries-lady-gaga-vs-madonna.html