środa, 25 lutego 2015

Kumpel z woja

Jestem potworem. Najprawdziwszą, bezduszną bestią.
Ponieważ nie mogłam się powstrzymać:


Tak, wiem: kiedy chce się napisać kilka słów o legendarnym Le Mâle marki Jean Paul Gaultier a wykreowanym przez wielkiego Francisa Kurkdjiana, takie skojarzenie automatycznie staje się boleśnie banalne. :] Jednak kiedy zebrać do kupy cały kontekst pachnidła, jego słodko-paprociowy wydźwięk, jego miękkość przykrytą płaszczykiem podkręconego stereotypu twardej męskości, wreszcie jego reklamę oraz ikoniczny już flakon, wychodzi nam nie mniej i nie więcej, jak Village People. ;) Albo sam Jean Paul Galtier, w jego ówczesnym image'u.

Znów na moim blogu rozgościł się kamp, dla odbiorców będący przecież wysublimowaną, wykształciuchowską szaradą z obyciem kulturalnym, wrażliwością artystyczną oraz poczuciami humoru i dystansu wobec siebie w rolach głównych. Kiedy kicz jest tak boleśnie kiczowaty, prowizorka tak jawnie prowizoryczna a drag queens nawet nie zaprzątają sobie głów myślą, żeby przed występem ogolić swoje bujnie porośnięte klaty - to właśnie jest kamp.
Coś jest tak złe, tak sprzeczne z obowiązującymi standardami estetycznymi, że po prostu musi wynikać ze świadomego i przemyślanego planu twórcy lub twórców. [Lub przynajmniej interpretatorów (patrz: klasyczny balet)].

W tym miejscu znalazłam miejsce dla Le Mâle, który to zapach pełnymi garściami czerpie z kampowej estetyki. Teoretycznie twardy i męski, normalnie osiemset procent maczo ze swoim lawendowo-ziołowym chłodnym dystansem z otwarcia i przyprawową brutalnością w sercu, gdzie trudno rozeznać, co jest eugenolowa kurzawą godną prawdziwego zdobywcy nieznanych lądów a co bezwzględną kminową cielesnością gardzącego higieną osobistą miłośnika papierosów bez filtra, mocnego alkoholu i "panien negocjowalnego afektu".
Nawet piżmowo-drzewna baza teoretycznie zdaje się potwierdzać ten wyolbrzymiony, arcymęski przekaz w stylu: "daj mi spokój kobieto! Nie ględź nad głową o pierdołach, kiedy ja tu walczę o... wstaw-odpowiednio-onieśmielający-termin". Same wielkie kwantyfikatory; słowa o ogromnej mocy, wypowiadane przez osobę, która tą mocą włada [lub władać pragnie; albo myśli, że włada...]. Mężczyzna Męski Jak Cholera.


...gdyby nie ta przeklęta, zdradliwa, pedalska słodycz, która ze streszczonego powyżej mokrego snu zakompleksionego wannabe maczo bezwzględnie wydobywa całą jego mokrość i wstydliwość, tak karygodną w oczach wychowanka heteronormatywnego patriarchalnego społeczeństwa. ;> A że robi to bezwzględnie i dumnie, w świetle reflektorów właściwie nic dziwnego, że Le Mâle do dziś budzi mieszane uczucia, szczególnie wśród mężczyzn, którzy nigdy nie skalali się świadomym i otwartym zastanowieniem nad własną męskością [wiecie, takim, przy którym nie czuliby żenady i spokojnie mogli patrzeć w lustro zastanawiając się, czy kiedy ostatnio po raz kolejny z rzędu zawiesili wzrok na tym nowym kolesiu z siłowni, to czy przypadkiem nie....? ;P I co to w ogóle znaczy lub czy cokolwiek zmienia.].
Oj, nie zawsze radzimy sobie z kampem, nie zawsze! ;]

W każdym razie to właśnie ów słodki, miękki, zdradliwie pastelowy wątek na osnowie ze stereotypowej maczo-dżentelmeńsko-heroiczno-przygodowej męskości przesądza o wyjątkowości omawianej mieszanki, wybijając ją ponad przeciętność męskich pachnideł, przynajmniej w czasie jej premiery. Tonka, wanilia czy miękka, złocista ale nieprzeciętnie pyłkowa ambrowość ujawniają się właściwie od samego początku, robiąc coś dziwnego już z lawendą, by co prawda później na chwilę ukryć się pomiędzy akordami brutalnych przypraw ale już w bazie uderzając z pełną mocą i subtelnością godną darkroomów modnego gejowskiego klubu. ;] Wyraźniejszy na styku głowy i serca akord kwiatu pomarańczy, ów olfaktoryczny podpis Kurkdjiana, również niekoniecznie ułatwia zrozumienie wody. Słodycz w podobnym stężeniu oraz równie bezpośrednia w męskich perfumach z połowy lat 90. minionego wieku musiała być szokiem.
Jednak, że wciąż potrafi budzić sprzeciw - w dobie szalonej popularności A*Mena Muglera, 1 Million Paco czy Tobacco Vanille Forda - to jest już dla mnie znaczące. Zaprawdę powiadam Wam: wielka jest moc uprzedzeń.

A przecież Le Mâle to zapach-teatr. Gra na kilku poziomach skojarzeń współczesnego człowieka, ewidentne testowanie jego lub jej poczucia humoru oraz dystansu do norm cywilizacyjnych (a więc też do samej czy samego siebie). Konwencja na którą owszem, możemy się godzić albo nie, jednak prawdziwe powody naszej nań reakcji mogłyby czasem dawać nam coś do zrozumienia. Pachnidło jako sposób na konfrontację z rzeczywistoscią?
Czemu nie? W końcu to przecież również jest nieodłączny składnik naszej kultury, do którego spokojnie można robić najróżniejsze odniesienia. Stąd mój pomysł na recenzję perfum, przez które może dokonać się coming out. Co w tym złego?


Rok produkcji i nos: 1995, Francis Kurkdjian

Przeznaczenie: pachnidło stworzone dla mężczyzn, które w międzyczasie zdążyło zaskarbić sobie serca także sporej grupy pań. :)
Jak na precyzyjnie wyliczoną marketingowo kontrowersję przystało, odpychające i fascynujące z równą siłą, czego dowodem niech będą zarówno ogniste komentarze przeciwników, jak i szalona popularność mieszanki na rynku podróbkowym. Le Mâle dobrze we, jak wzbudzać i podsycać emocje. ;) Zresztą ma czym, ponieważ projekcja tych perfum do rachitycznych zdecydowanie nie należy. :] Z czasem oczywiście przeradza się w szeroką pulsującą i stopniowo mięknącą aurę, jednak w pierwszych godzinach od aplikacji mieszanka ma tendencję do tworzenia długiego zapachowego śladu.
Na wszelkie okazje, ze szczególnym uwzględnieniem wszystkich klubowo-wieczorowych.

Trwałość: na skórze kobiety zawsze około dobowa, na męskiej nieco krótsza (ale nigdy mniej, niż dziesięć-dwanaście godzin wyraźnej emanacji).

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-orientalna

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, bylica, mięta, kardamon
Nuta serca: lawenda, kwiat pomarańczy, kmin rzymski, cynamon, (gałka muszkatołowa?)
Nuta bazy: drewno cedrowe, drewno sandałowe, bób tonka, wanilia, ambra, (piżmo)
___
Dziś noszę Brasil Dream od Estée Lauder.

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://simpsonswiki.com/wiki/Village_People

czwartek, 19 lutego 2015

Ten jeden Numer


"Wymyślała różne rzeczy. (...) Nieustannie zmieniała historię swojego życia. Z nieobecnego ojca-łazęgi zrobiła szanowanego handlarza koni. Zaprzeczała, że ma braci i siostry. Nawet najbardziej podstawowe fakty ze swojego życia zaciemniała zmyśleniami.
 - Czy mogę zapytać, gdzie się pani urodziła? - spytała Edmonde Charles-Roux, autorka (...) biografii [projektantki - przyp. wzp]. Chanel wymieniła nieistniejące miasto".
Cathy Newman, Perfumy. Podróż w świat zapachów, przeł. Barbara Gadomska, Warszawa 2006, s. 131.

Andy Warhol

Kobietę, która stała za stworzeniem najsłynniejszych perfum naszej epoki, zrozumieć jednocześnie łatwo i trudno.
Łatwo, ponieważ naprawdę nie trzeba być Sherlockiem Holmesem aby zobaczyć ją taką, jaką była jako nastolatka: bardzo ambitną, bardzo upartą ale też nieprzeciętnie zakompleksioną dziewczynką o ogromnym poczuciu krzywdy, chcącą za wszelką cenę, nie zważając na koszty, osiągnąć jak najwyższy status społeczny, jaki tylko znajdzie się w zasięgu jej ambicji. Osobą, którą własne lęki oraz ograniczenia paradoksalnie pchają cały czas do przodu; taką, która faktycznie nie zamierza ich przezwyciężać wiedząc, że bez nich, bez tego kosmicznego napędu do działania, będzie tylko jedną z wielu.
Tymczasem ona pragnęła wyjątkowości, być może gdzieś w głębi serca żywiąc nadzieję, że dopiero sukces ekonomiczny oraz towarzyski - lub podążające za nimi poważanie tłumów - wymażą z jej duszy ostatnie resztki tej biednej, niepewnej jutra, zakompleksionej, boleśnie skrzywdzonej czy upokarzanej (przynajmniej we własnym mniemaniu) ubogiej dziewczyny ze wsi.

Jednak kiedy za kolejnymi oszałamiającymi sukcesami, uwielbieniem tłumów oraz miłością kolejnych wysoko postawionych mężczyzn mimo wszystko nie podążyło nowe sumienie a nowe wyobrażenia własnej przeszłości nijak nie zamierzały zastąpić jej starych, boleśnie drażniących wspomnień, Chanel kłamała.
Stosując znaną dziś amerykańską zasadę "fake it till you make it" przez całe swoje życie usiłowała zaczarować rzeczywistość. Czy była zdziwiona, kiedy okazywało się, że w głębi serca to upragnione "make" nigdy, przenigdy się nie dokonywało?
W każdym razie jednak ludzi udało jej się oszukać. :D

Christopher Peun

Na szczęście dla nas, w nierozłącznej parze ze słabościami psychiki Gabrielle Chanel szły jej talent handlowy i, przede wszystkim, prawdziwie nowatorska wizja kobiecej mody. Bez nich każda zakompleksiona, oszołomiona, słaba emocjonalnie osoba będzie tylko jedną z wielu, nieskończenie wielu "udających, dopóki im się nie uda".
O ilu z nich historia będzie pamiętała tak, jak o Coco Chanel?

Jednak nie o meandrach osobowości projektantki miałam dziś pisać, lecz o pewnym dodatku o który pewnego dnia postanowiła poszerzyć asortyment swojego butiku.

Patrick Morgan

"Perfumy zostały wprowadzone niezobowiązująco, bardzo sprytnie, jak mówi Pierre Galante, kolejny biograf. Coco Chanel rozdała setki flakoników swoim najlepszym klientkom, a potem, pytana, gdzie można dostać więcej, otwierała szeroko oczy i udawała zaskoczoną. »Perfumy? Jakie perfumy? Ach, ta buteleczka, którą pani wczoraj dałam? Chce pani kupić? Moja droga, ja nie sprzedaję perfum. Trafiłam na te buteleczki w Grasse, niemal przypadkiem...«.
Albo podobnie niewinnie: »Sądzi pani, że powinnam zamówić trochę i sprzedawać? Tak bardzo się pani podobają moje perfumy?«.
Pilnowała, by zapach przeniknął każdy kąt butiku, od drzwi frontowych po przymierzalnie".
Ibidem, s. 135

Trzeba przyznać, że Mademoiselle potrafiła tak zorganizować reklamę, że była jednocześnie szeroko zakrojona, trochę psychomanipulancka ale niespecjalnie nachalna. ;) Ech, gdybyż dzisiejsze kampanie reklamowe tworzono na podobnych zasadach!

W każdym razie z historii wiemy, że projektantka - przy wsparciu rodziny Wertheimerów, właścicieli marki Bourjois, która to współpraca miała wkrótce jednocześnie zepsuć jej nerwy oraz nadszarpnąć reputację - osiągnęła sukces. Dożyliśmy czasów, w których samo brzmienie nazwy najsłynniejszych perfum Chanel powszechnie rodzi automatyczne skojarzenie z francuskim szykiem oraz Klasą przez duże K.

Zresztą co tam nazwa! Kształtu flakonu nie sposób pomylić z jakimkolwiek innym! ;)
[Nawet, jeżeli później do identycznej flaszki pakowano także kolejne perfumy marki, sam jej zarys w pierwszej chwili kojarzymy jednoznacznie. Dopiero drugi rzut oka uświadamia nam, że to jednak Dziewiętnastka albo Coco ;) ].

Sixto Juan Zavala

Doszło do tego, że już nawet nie musimy pamiętać, iż na samym początku, w roku 1921, flakon późniejszych najsłynniejszych perfum świata wyglądał zupełnie inaczej, o wiele bardziej niepozornie (a mówiąc wprost: topornie), niż współcześnie. Znany nam kształt rżniętej kryształowej karafki to właśnie efekt współpracy ze starym wygą przemysłu perfumeryjnego, Wertheimerem. ;) Ponoć jego był też pomysł, żeby kurę znoszącą złote jaja co kilkanaście do dwudziestu lat leciutko przebierać, dostosowując proporcje buteleczki do zmieniających się standardów estetycznych a więc także gustów klienteli.

Zabieg okazał się skuteczny. Ponieważ do tej pory kształty opakowań wieloletnich perfumowych bestsellerów zmieniały się dosyć diametralnie, dyskretna ingerencja w proporcje flakonu czy kolorystykę pudełka nie rzucała się zbytnio w oczy, chociaż mózg potencjalnego kupującego od razu ją rejestrował.
W natłoku nowości, w pędzie zmieniającego się świata to właśnie flakon perfum Chanel symbolizował jedyne prawdziwe: prostotę, umiar, szyk oraz ich niezaprzeczalną stałość w niepewnym świecie.

Fabrice Fouillet

No dobrze, powiecie: a sam zapach? W końcu to dla niego tutaj zaglądamy!

Już odpowiadam mimo, że akurat tę historię znają chyba wszyscy chociaż trochę zorientowani w temacie. Dlatego tym razem pominę wątki najszerzej powtarzane, dotyczące wyboru nazwy oraz ilości tego najważniejszego, wyjątkowego i - jak chce legenda - nowatorskiego składnika. Zamiast nich zajmiemy się owym szczególnym "czymś", stykiem marzeń z chemiczną precyzją:

" - Chciałabym czegoś, co odzwierciedla moją osobowość, czegoś abstrakcyjnego i jedynego w swoim rodzaju, perfum o królewskiej dyskrecji, które tworzyłyby świetliste halo wokół moich strojów - powiedziała podobno Chanel. Była odważna, nie bala się odmienności. - Chcę perfum komponowanych [? To kiedykolwiek istniały inne perfumy? - przyp. wzp]. To paradoks. Naturalny zapach kwiatów na kobiecie pachnie sztucznie. Być może naturalne perfumy muszą być kreowane sztucznie (...)
(...)
Używaj naturalnych składników, powiedziała Ernestowi Beaux. I tak zrobił, lejąc obficie kosztowny absolue jasmin de Grasse, rose de mai, olejek sandałowy, dodając irys i ylang-ylang. Kompozycja była niewiarygodnie bogata. A potem, mówi Jacques Polge, główny kreator perfum z Chanel, Beaux wpadł na pomysł, by dolać sporo aldehydu, przedawkować o jeden procent, by nadać tym wspaniałym naturalnym olejkom lekkość, by zapach był bardziej nowoczesny, współczesny i czysty - tak samo, jak couture, które przyniosło sławę Chanel".
Ibidem, s. 132
Talula Christian

Ta nowoczesność, współczesność oraz czystość, o których wspominał Polge, dotyczyła oczywiście czasów, kiedy powstawała pierwotna receptura mieszaniny - a w pewnym stopniu również przełomu lat 80. i 90. XX wieku, czyli ostatnich chwil przed wielką zmianą w przemyśle perfumiarskim; tuż przed czasami, gdy perfumy, aby zyskać popularność, obowiązkowo muszą pachnieć jak odświeżacze powietrza, szampony do włosów, proszki do prania a nawet wkładki higieniczne [prawdziwy przypadek, jeden z powstałych w zeszłym roku soczków pachnie zupełnie, jak używane przeze mnie wkładki higieniczne. ;P Uwierzcie: to było odkrycie jednocześnie rozbrajająco zabawne, odrobinę żenujące ale i bardzo przygnębiające].
Ciekawe, czy udzielając wywiadu amerykańskiej dziennikarce Cathy Newman w ogóle podejrzewał, że za dwadzieścia lat stworzy mieszankę będącą unowocześnioną wersją legendarnych perfum, przyjaźniejszą nosom młodych dziewcząt, które w międzyczasie zaczęły migać się od stosowania pachnideł własnych matek bądź, o zgrozo!, babek? Pewnie nie; takiej rzeczy nie sposób przewidzieć.

Przecież jeszcze w połowie lat 90. minionego stulecia pozycja Legendy wydawała się niezachwiana. Któż mógł przewidzieć, że coraz powszechniejszy kult młodości sprawi, że słynny zapach stanie się ofiarą własnej legendy? Że nawet we Francji, gdzie dziedziczenie olfaktorycznych sympatii (albo chociaż słabości do określonych, szanowanych marek) jest raczej powodem do dumy i szpanu wśród młodych dziewcząt, nawet w zachłannie zorientowanych na pro-europejską fanfaronadę Stanach Zjednoczonych popularność pachnidła wśród najmłodszych bywalczyń sklepów perfumeryjnych będzie spadać?
O przeciętnych Polkach i ich ewidentnych zakusach, żeby ów zapach dyskredytować, wyśmiewać tudzież bez cienia żenady obnosić się ze swoją doń niechęcią (w gruncie rzeczy mocno dyletancką oraz świadczącą o umysłowej zaściankowości) ledwie wspomnę. :]

Reakcją na takie zagrożenie nie mogą być tradycyjne retusze flakonu oraz jego składu. Nie.
Tu potrzeba rewolucji.

Eric Sauvage

Pierwszym etapem było pokazanie światu Eau Première, dziełka lekkiego, jasnego i przejrzystego, opartego o modny akord zamszowego irysa, rozmywający się w białokwiatowej słodyczy z kilkoma aldehydowymi widmami na samym początku. Zapaszku ładnego ale nudnego.
Później nadeszła kolej na gruntowny remont wielkiego klasyka.

Przede wszystkim uprzątnięto, tak niegdyś wspaniałe, skrzące się w słońcu, kryształowe ściany z aldehydów, rzucające się w nozdrza przy pierwszym kontakcie ze starszymi wersjami wody. Zamieciono pod dywan złożoność tłumiącego początkowo wszystkie inne wonie jaśminu, który później łączył się w całość z różą i irysem a jeszcze później gęstniał, zamieniał w ciężkie zwoje kosztownego aksamitu złożone z nut niejadalnie słodkich - z tonki, ylangu, wanilii - oraz ciepłych lekkim, orientalnym ciepełkiem drewna sandałowego, cywetu, piżma. Gdzieś zapodział się kontrastujący z powyższymi łagodnościami bazy pazur z suchości mchu dębowego i wetywerii.
Dlaczego dzisiaj już ich nie ma? Dlaczego z wielkiej, epickiej, złożonej i pięknej Legendy pozostawiono jedynie fantom?

Simon Escourbiac

Niewątpliwie ostatnia zmiana, podyktowana w dużej mierze drakońskim prawem Unii Europejskiej, wyrządziła mojej dzisiejszej bohaterce mnóstwo złego. Obcując z tym, co pod jej nazwą możemy dziś znaleźć na półkach perfumerii mam nieoparte wrażenie, jakby kazano mi słuchać wywodów jakiegoś zupełnie pozbawionego poczucia żenady ale za to bezspornie przekonanego o własnej doskonałości mądrali; na przykład blogera. :> Głupio, nudno i o niczym.

Lecz jednocześnie trochę wbrew sobie myślę, że cała ta zmiana mogłaby pachnidłu wyjść na dobre. Może teraz, okrojone ze wszystkiego, co w nim wyjątkowe, wybitne, inne, zdoła na powrót wpasować się w panujące aktualnie trendy. Skoro nijakość się sprzedaje, to może nawet najsłynniejszy zapach świata musi prędzej czy później stać się doskonale nijaki aby dzięki temu przetrwać...?
Tylko jak potem cofnąć zegar? Jak na powrót uczynić mieszaninę tym, czym była przed laty? Jak zapobiec jej ostatecznej degrengoladzie i sprzedawaniu pod ikonicznym szyldem kompozycji zapachowej rodem z kobiecego produktu do higieny intymnej? ;>

Nie umiem odpowiedzieć na te pytania.

Jenny Van Sommers

Czuję jednak, że jestem Wam winna wyjaśnienie.
Otóż kiedy zaplanowałam sobie recenzję mojej dzisiejszej bohaterki, przeprowadziłam jej kontrolny test w perfumerii. Nic wielkiego; ot, szybki psik z testowego flakonika na blotter i na skórę. Efekt okazał się zdumiewający: gdybym miała opisać wodę uczciwie, zgodnie ze swymi autentycznymi wrażeniami oraz przemyśleniami - czyli tak, jak zawsze do tej pory - musiałabym ją zjechać, mówiąc kolokwialnie. Spotwarzyć, obrazić, wyśmiać. , jedną z najważniejszych perfumowych mieszanek własnego życia, wysoko cenione perfumy: niedościgły wzór elegancji, harmonijną symbiozę między nowoczesną kobiecą elegancją, ckliwą emocjonalnością rodem z dziewiętnastego stulecia, między naturalistyczną drapieżnością nut zwierzęco-drzewnych, miękką zaborczością kwiatów i słodyczy a abstrakcją.
Ten wspaniały przykład modernizmu w sztuce perfumiarskiej, jak trafnie sklasyfikował ów zapach Chandler Burr. To obłędne, proste ale wyrafinowane do granic art déco we flakonie!

Nie potrafiłabym zrobić czegoś takiego. Nawet pomimo lekceważącego prychnięcia, jakim zbyłam przemianę Pachnidła w zapaszek, jego zinfantylizowanie oraz lekceważące podejście do dawnej klienteli. Opisać je jednak chciałam, jakoś. Wiedziałam jednak, że w takim wypadku odpada najbardziej oczywista możliwość skupienia się na opisie poszczególnych nut i akordów, ich rozwoju czy wzajemnego przenikania. Tego zrobić nie mogłam.
Poza tym, sami powiedzcie: jak opisać fenomen, o którym powiedziano, napisano i pokazano już wszystko, co było do powiedzenia, napisania, pokazania? Szczególnie, kiedy z pierwotnej wyjątkowości dziełu został już li tylko szkielet i jakaś cienka zasłona dymna, typu dmuch aldehydów [ale jakich??] prosto w twarz przy pierwszym spotkaniu.

O Legendzie nie sposób już chyba opowiedzieć inaczej, niż przez pryzmat niej samej. Dowodem niech będzie fakt, że w całym tekście ani razu nie użyłam nazwy perfum, do których co rusz się odwoływałam; czy ktokolwiek z Was miał kłopot z ich identyfikacją? ;) [Nawet, gdyby obrazki się nie wyświetliły? :P ]
A przecież w świecie mitów i baśni niepotrzebna jest jakakolwiek racjonalność, konkret bywa doskonale zbędny.
Legenda to byt sam w sobie.

"Istnieje mit, istnieje rzeczywistość i istnieje kraina pośrednia, w której zacierają się granice".
Ibidem s. 131

Rok produkcji i nos: 1921, Ernest Beaux

Przeznaczenie: zapach stworzony oczywiście dla kobiet, chociaż współcześnie spokojnie mogą używać go również mężczyźni. Szczególnie, jeżeli mają do czynienia z którąś ze starszych wersji pachnidła. ;)
O mocy początkowo dosyć wyraźnej i robiącej wrażenie ciągnącego się kilometrami mocarza o silnych, zakleszczających się ramionach, w praktyce okazuje się czymś zdecydowanie bardziej miękkim i dyskretnym. Efektownym ale stonowanym, łagodnie opadającym na ciało woalem, poruszającym się łagodnie zaledwie kilka centymetrów ponad skórą.
Na dosłownie wszystkie okazje.
Perfumy, którym warto (a nawet trzeba) dawać kolejne szanse w odstępach kilkumiesięcznych abo kilkuletnich [chociaż współcześnie sugerowałabym raczej wracanie do którejś z historycznych wersji wody]. Nie należy zrażać się do nich pochopnie. A już zwłaszcza - niech Was bogowie bronią! - sugerować się opiniami arogantów i ignorantów, pieprzących coś o "babciowości" i innych bolesnych bzdurach, świadczących o ich braku wykształcenia olfaktorycznego. ;> To Wy macie rację a nie oni, pamiętajcie o tym!

Trwałość: w granicach dziesięciu-dwudziestu godzin (zależnie od stężenie) wyraźnej, głębokiej projekcji oraz co najmniej drugie tyle stopniowego zaniku.

Grupa olfaktoryczna: aldehydowo-kwiatowa

Skład:
[aby uniknąć nieporozumień zamieszczam ten najbardziej podstawowy]

Nuta głowy: aldehydy, ylang-ylang, neroli
Nuta serca: jaśmin, róża
Nuta bazy: wetyweria, drewno sandałowe
___
Dziś noszę innego wykastrowanego klasyka, Shalimar od Guerlain (na szczęście w znośnej wersji :D ).

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.thelondonperfumecompany.com/blog/chanel-no-5-the-scent-of-scents.html
2. http://www.chrispeun.com/PORTFOLIO-1
3. https://www.pinterest.com/pin/117093659035781112/
4. http://sjzavala.prosite.com/125237/1306901/gallery/floral-alchemy
5. https://www.pinterest.com/pin/411023903464607193/
6. https://www.etsy.com/listing/159960879/chanel-no-5-print-of-original-watercolor?ref=listing-shop-header-2
7. http://www.ericsauvage.com/sites/eric_sauvage/perfumes/
8. http://simon-escourbiac.com/advertising.html
9. http://www.trendhunter.com/trends/fragrance-photography-of-jenny-van-sommers

czwartek, 12 lutego 2015

Czas pomiędzy

Ten dziwny, nieokreślony moment naszego życia, kiedy jeszcze się nie obudziliśmy ale już nie śpimy albo kiedy podjęliśmy decyzję o aktywności, lecz nasze ciało chwilowo nie jest w stanie się do niej dopasować. :) Lub ta chwila, gdy po kłótni emocje już opadły i naprawdę chcielibyśmy się pogodzić, jednak w dalszym ciągu powstrzymują nas resztki urażonej dumy.

Ten trudny do sprecyzowania oraz nazwania, nieokreślony moment ludzkiego życia i emocji znalazłam niedawno w Man in Black, najnowszych perfumach marki Bulgari.


Nie zrozumcie mnie źle: to są naprawdę śliczne, efektowne, zwracające uwagę oraz zwyczajnie przyjemne perfumy, które mają jednak jedną, jedyną, maluteńką wadę. Są chorobliwie nieśmiałe. Płoche niczym małe elfiki z celtyckich baśni, wtulające się w moją skórę najszybciej i najsilniej, jak się da.

Gdyby nie ta dosyć irytująca cecha, Man in Black okazałby się wymarzonym zapachem wieczorowo-zimowym, na męskiej skórze bardziej dymnym i słodowym, na kobiecej zmierzającym raczej w stronę nieregularnych, mięciutkich załamań jedwabnego aksamitu [no co? ;P Tak właśnie odczuwam MiB. :D ]. Bez nich jednak mieszanina, zdana na łaskę i niełaskę chemii mojej skóry - chociaż jednoznacznie ciemna a przy tym stworzona z ulubionych przeze mnie w męskich soczkach nutach klubowo-kawiarnianych - okazuje się czymś nazbyt wycofanym, może nawet trochę naburmuszonym. Mimo swojej zachęcającej urody czy intrygującego charakteru.
Ciepłe, pyliste ale odmierzane aptekarską miarą przyprawy towarzyszą czemuś pomiędzy rumem i koniakiem, po krótkiej chwili zlewają się z ciemną, podwędzaną (?) skórzaną galanterią a następnie pozwalają otoczyć cienistej i ciepłej, zupełnie niejadalnej słodyczy żywic z gwajakiem. Wszystko razem wydaje się eteryczne, odrobinę zadziorne chociaż senne, ambrowo jasne. Na marginesach tego łagodnego, pełnego namysłu obrazu zauważam jednak pojedyncze białe rozbłyski czegoś zdecydowanie kontrastowego. Niech to będą i kwiaty, chociaż żadnego nie wyczuwam bezpośrednio [no, może ewentualnie irysa; jednak nie daję głowy, czy przypadkiem nie uległam sugestii]. Jednak żeby to wszystko wyczuć, musiałam dosłownie zaciągać się pachnidłem opadłym na skórę.
W biegu, w ciągu dnia, w ferworze codzienności - nie czuję nic. Nic nie furkocze koło moich nozdrzy, nic nie przypomina o sobie przy gwałtowniejszym ruchu głową bądź ręką. Słowem: nic nie dzieje się tak, jak w przypadku podobnych wód lubię najbardziej.

Man in Black ma kolosalny potencjał, co rzuca się w nozdrza już w pierwszej chwili a kolejne chwile testów tylko owo wrażenie potwierdzają. Wzbudza we mnie pozytywne emocje i ciepłe uczucia, kusi magnetyczną osobowością ale jednak, z jakiegoś niezrozumiałego powodu, wciąż się na mnie boczy.
Trudno więc. Poboczymy się na siebie nawzajem. :D Może kiedyś nam przejdzie. ;)


Rok produkcji i nos: 2014, Alberto Morillas

Przeznaczenie: pachnidło stworzone dla mężczyzn jednak, jak wspomniałam w tekście recenzji, znakomicie układa się również na skórze niszolubnych kobiet. :) Niestety jego bliskoskórność i delikatność dyskwalifikuję Man in Black jako towarzysza wieczorowych szaleństw; z drugiej strony jednak zawsze będzie można na niego liczyć, kiedy potrzeba pachnidła ciepłego, dodającego otuchy ale zupełnie się nie narzucającego (na przykład w porze Ważnych Spotkań Biznesowych). :)
Trzeba jednak zaznaczyć, że moc mieszanki rośnie wraz z temperaturą na zewnątrz naszych domów.

Trwałość: w okolicach pięciu-siedmiu godzin spokojnej, wyczuwalnej [o ile przyłożymy nos do skóry ;) ] projekcji.

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-skórzana (oraz przyprawowa)

Skład:

Nuta głowy: przyprawy, tytoń, "ambrowy rum"
Nuta serca: tuberoza, irys, skóra
Nuta bazy: drewno gwajakowe, bób tonka, benzoes
___
Dziś noszę Mon Parfum Gold od M. Micallef.

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z... oj, nie mogę znaleźć źródła! (A byłam pewna, że zapisywałam). No cóż, może kiedyś się odnajdzie i wtedy je uzupełnię.

piątek, 6 lutego 2015

Randka królewny Jasminy

Wiecie, tej z disnejowskiego Aladyna. :) Jednak nie z tytułowym bohaterem ale z narajonym jej przez tatusia "kandydatem na odpowiednim poziomie", jakimś tam księciem tudzież inną progeniturą kogoś zamożnego i wpływowego.
Załóżmy przez chwilę, że taka randka byłaby możliwa.

Jak więc mogłaby przebiegać? I co zapamiętałaby z niej nasza bohaterka?


Moim zdaniem niewiele lub zgoła nic, ten jeden wieczór bez absolutnie żadnych konsekwencji zlałby się w jej głowie z dziesiątkami podobnych z przeszłości. Gdyby miała zwyczaj dopasowywać perfumy do konkretnych wydarzeń ze swojego życia, do spotkania ze sto fefnastym arystokratą krwi lub pieniądza wybrałaby Jasmin Rouge z prywatnej kolekcji Toma Forda.

Cóż innego tak bardzo pasowałoby do chłopca gładkiego, uprzejmego ale jednocześnie rozpieszczonego przez życie a z wiekiem na pewno też coraz bardziej zblazowanego oraz zepsutego? Taki nie pozostawiający śladu w pamięci, gładko-świeży, prześwietlony jaśmin na syntetycznych, papierowych nutach drzewnych pasuje do niego jak ulał. Nawet słodycz, którą starający się wywrzeć równie korzystne co mylne wrażenie samca alfa chłopiec usilnie wpycha gdzieś za pazuchę, zawsze i tak wyjdzie na pierwszy plan, by stanąć obok jaśminu. ;)
Z czasem pachnidło z jednej, tej niby-drzewnej i pseudocielesnej strony, pudruje się i jeszcze bardziej rozjaśnia, natomiast z drugiej, jaśminowej, powoli zaczynają wychodzić nieprzyjemne, octanowe nutki. W tle mogą - chociaż nie muszą - majaczyć jakieś cieplejsze, przyprawowe tony, jednak ich w ogóle nie jestem pewna. Również deklarowane w spisach nut cytrusy czy imbir na mojej skórze pomieszkują dosłownie przez chwilę, odpowiadając za początkowe mętne odczucie laboratoryjnej, drażniącej świeżości, średnio kompatybilnej z jaśminem o wiosennej, seledynowej aurze.

Ogólnie: nuda. Na miejscu Jasminy starałabym się jak najszybciej spławić chłopię jak ulał pasujące do Jasmin Rouge.



Rok produkcji i nos: 2011, Rodrigo Flores-Roux

Przeznaczenie: pachnidło stworzone dla kobiet, na pewno potrafiące sprawdzić się przy jakiejś bardzo dyskretnej i bardzo niewymagającej okazji. ;) O nienarzucającej się projekcji, bardzo bliskie ludzkiemu ciału oraz rzednące już po dwóch godzinach od aplikacji; więc nawet rozwojem wody nie bardzo jest się kiedy nacieszyć, co przy zazwyczaj co najmniej średniej trwałości wód Forda raczej rozczarowuje [albo cieszy, jeśli chcecie jak najszybciej pozbyć się natręta ;] ].

Trwałość: nie większa niż cztero- pięciogodzinna, łącznie z ostatnią fazą.

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna (Ha, ha, ha! Ha, ha! Ha).

Skład:

Nuta głowy: mandarynka, bergamotka, kardamon, cynamon, czarny oraz biały pieprz, imbir
Nuta serca: ylang-ylang, neroli, szałwia, żarnowiec miotlasty, jaśmin wielkolistny
Nuta bazy: wanilia, labdanum, skóra, akordy drzewna oraz ambrowe
___
Dziś na mnie gości sobie Prestige Rose marki Arabian Oud.

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi o http://www.enjoygram.com/m/901275892995825631_287942278

środa, 4 lutego 2015

Jedyny niszowy Versace

Gianni był wielki, Donatella to fejk. :] Pewnie przemawia przeze mnie ignorancja ale naprawdę tak uważam.
On tworzył Prawdziwą Sztukę, prowokował kampowym stylem, erotyką tuż zza granicy dobrego smaku, celebryckością - co w jego czasach wcale nie był takie oczywiste i prawdę mówiąc dopiero przebijało się do mainstreamu - ona w osiemnaście lat od śmierci brata wciąż nie potrafi stworzyć niczego ponad ciągłe kopiowanie wypromowanych przez niego rozwiązań, wykrzywiając genialne projekty brata niczym najperfidniejsze z krzywych zwierciadeł.


W przypadku rodzeństwa Versace trudno ukryć, że to Gianni zdumiewał, szokował i prowokował, w inteligentny sposób zadając społeczeństwu pytania o granice dobrego smaku, poczucia humoru ale też badając na ile możliwe jest ponowne zdefiniowanie sfer "domowej" i "publicznej" naszego codziennego życia. Może sam tego tak nie postrzegał ale współcześnie widzimy, jak jego czasy i - w nawiązaniu - jego sztuka zmieniły zachodnią mentalność, szczególnie w odniesieniu do kwestii związanych z erotyką oraz płcią kulturową.

Pod koniec lat 70. XX wieku, kiedy kariera Versacego nabrała rozpędu, rodziny siadały do wspólnego stołu obiadowego, w dziennikarstwie bardziej liczył się tekst niż fotografia a zamożni i wpływowi prowadzili podwójne życie prywatne w najlepszym wiktoriańskim stylu. :] Kobiety sprzątały, gotowały oraz rodziły dzieci, natomiast mężczyźni byli stworzeni do rzeczy większych, niż jakieś tam pieluchy czy tarta marchewka. I tak dalej.
Natomiast współcześnie... Emocjonowanie się dziećmi urodzonymi z rodziców pozostających w nieformalnych związkach słusznie uznawane jest za przejaw buractwa, podobnie jak ocenianie nikogo nie krzywdzących, dorosłych ludzi po tym, z kim, kiedy i w jakich pozycjach uprawiają seks. Kwestie wychowania dzieci czy kontrolowania domowego budżetu biorą chyba ostateczny rozwód z przynależnością do danej płci kulturowej [w ogóle uznany został i ma się świetnie konstrukt płci kulturowej]. Niewiele osób szokuje poważny, długoletni związek dojrzałej pani ze sporo młodszym panem. Heteroseksualne kobiety odkrywają, że - w pewnym uproszczeniu - wizja dwóch gejów w łóżku działa na nie w sposób wprost proporcjonalny, co wyobrażenie dwóch lesbijek na mężczyznę heteroseksualnego. ;) Zresztą sami homoseksualiści coraz rzadziej zmuszani są przez społeczeństwo do ukrywania się i udawania kogoś innego, niż w rzeczywistości; natomiast przy próbach kontroli nie boją się głośno im sprzeciwiać oraz walczyć o swoje. Także wielkie religie monoteistyczne tracą na znaczeniu, rozmieniając się na drobne i ograniczając swój wpływ wyłącznie do kwestii obyczajowych [niezależnie, czy mówimy o prawach reprodukcyjnych czy o chłoście za wyjście z domu bez burki, to zawsze są tylko i wyłącznie tematy podrzędne wobec teologii lub ogólniej kwestii doświadczania boga; dotyczące spraw przyziemnych a przy okazji zazwyczaj godzące w jedną i tę samą płeć].
Nie mnie oceniać, czy jest lepiej czy gorzej niż przed laty. Trudno też powiedzieć, co z tego wyniknie; może poza tym, że z pewnością będzie inaczej, niż do niedawna. ;) A Gianni Versace był jednym z wielu, którzy utorowali nam drogę do nowego postrzegania możliwości i granic ludzkiej seksualności.

Jednak błędem z mojej strony byłoby dalsze zagłębianie się w okołoseksualną dygresję od dygresji. Przecież i Wy, i ja jesteśmy tutaj z powodu perfum. :D
Które, choć mają mnóstwo wspólnego z drapieżnym erotyzmem jak również z Giannim Versace, to przede wszystkim są przede wszystkim elementem królestwa olfaktorycznego. Opowieścią samą w sobie.


Taką, której na imię dokładni tak, jak wspominanemu projektantowi. Gianni Versace to pierwsze perfumy marki, zgodnie z duchem swoich czasów gęste, wieloskładnikowe, nie bawiące się w półsłówka ale jednocześnie proroczo niszowe, dymne, uniseksualne.
Od perfum uznawanych za pierwszy popularny uniseks, czyli od CK One Calvina Kleina nie tylko starsze o całe trzynaście lat ale też znacznie cięższe, bardziej zmysłowe, orientalne, energetyczne. Jednocześnie jednak utrzymane w charakterze modnego wówczas kierunku orientalnego, począwszy na Opium YSL, przez Youth Dew czy Cinnabar od Estée Lauder i perfumy Palomy Picasso, aż po Obsession wspomnianego wyżej Kleina. Gianni Versace to bliski krewny całego tego stadka. ;)

Gęsty, ostry retroszypr z mnóstwem ciepłych, brunatnych żywic powoli zmieniających się w wonny dym, dodatkowo zagęszczony palonymi drzazgami drewna sandałowego oraz cudownym, wyjątkowym, suchym mchem dębowym. Po-ez-ja! ;) Natomiast chwilę później pojawiają się akordy rozgrzanego ciała czy sierści, w przedziwny sposób wyeksponowane z woni kwiatowych czy skóry. To przecież z ich powodu w poprzedniej części tekstu skupiłam się na kwestiach powiązanych z ludzką seksualnością.

Bowiem właśnie ona, w niezakłamanym wcieleniu sprzed trzydziestu at, rozpoczyna flirt z ludzką skórą, poprzedzona li i jedynie krótkim interludium z gładkich, szklistych, nieco maślanych aldehydów a słodkawym kwiatowym pyłku. Jednak ta faza trwa dosłownie chwilę, nawet nie minutę, szybko, jakby chyłkiem wypierana przez gęstą, brunatną chmurę wspomnianych żywic oraz przypraw w otoczce z lekko oleistych (a przecież na pewnie nie pochodzących z Mysore ;) ), naturalistycznych drzazg drewna sandałowego. Z czasem chmura jeszcze bardziej się rozgrzewa, zmieniając w gęste, nieprzejrzyste strugi abstrakcyjnego, orientalnego, nieco metalicznego kadzidła.
Jednak i ono nie dostało możliwości długotrwałego cieszenia moich nozdrzy, zastąpione wymienionymi woniami ciała ludzkiego albo zwierzęcego. Czuję trochę jakby kastoreum, trochę kminu z cywetem, lekko podwędzoną skórę, naelektryzowaną, ciepłą zwierzęcą sierść oraz unoszące się gdzieś ponad tym wszystkim lekko słone ambrowe opary. To one mieszają się z woniami przypraw, balsamami tolutańskim oraz peruwiańskim jak również z lekko pudrowym, ciemnym paczuli i ślicznym, przemożnym mchem dębowym w bazie. W miarę upływu czasu Gianni zanika, roztapia się pod wpływem ludzkiego ciepła i rozmywa dzięki jego naturalnym zapachom. Znika niczym ciepła, poranna mgła, niemal namacalna ale jednocześnie nieuchwytna. Ekscytująca, odrobinę niepokojąca ale przecież trochę znużona wielogodzinnym towarzystwem tego samego ludzkiego żywiciela. ;) Pozwalam więc jej uciec rozmyślając, kiedy znowu się spotkamy.
Bo że do spotkania dojdzie, to pewne.


Rok produkcji i nos: 1982, ??

Przeznaczenie: pachnidło stworzone dla kobiet, co w roku jego premiery można było wyczuć bez większego kłopotu, natomiast dzisiaj... ;) Dzisiaj to doskonały uniseks z samego środka skali, jakby szyty na miarę miłośniku zarówno zapachów retro, jak i orientalno-kadzidlanych. Czyli pode mnie. :D
Gianni Versace w sposób typowy dla swojej epoki zajmuje przestrzeń wokół uperfumowanej osoby i bywa wyczuwalny jeszcze przez jakiś czas po jej przejściu przez pomieszczenie. ;) Czyli moc, projekcja i sillage są bajeczne! Dopiero na skraju bazy perfumy znacznie skracają zasięg, otaczając ludzkie ciało ciepłą, wibrującą aurą w barwach ziemi [informacja praktyczna dla synestyków ;) ].

Trwałość: od dziesięciu-trzynastu godzin zimą do ponad doby w dni znacznie cieplejsze. Na ubraniach potrafi przetrwać dwa lub nawet trzy prania.

Grupa olfaktoryczna: szyprowo-drzewna (orientalna? kwiatowa, chociaż kwiatów nie czuję niemal wcale?)

Skład:

Nuta głowy: aldehydy, suszone owoce, bergamotka, akordy przypraw
Nuta serca: konwalia, jaśmin, gardenia, kłącze irysa, narcyz, tuberoza, goździk (kwiat), (kmin rzymski, kastoreum)
Nuta bazy: mirra, benzoes, kadzidło frankońskie, (inne akordy żywiczne i balsamiczne), paczuli, drewno sandałowe, mech dębowy, skóra, ambra, (labdanum, cywet, piżmo)
___
Dziś noszę Aoud Night od Montale.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.lascalia.com/projektanci-mody/gianni-versace-2/
2. http://killerbeesting.tumblr.com/post/789465733