poniedziałek, 17 maja 2010

W starym kinie...


W starym kinie - stare filmy, a w nich stare szlagiery; podczas pierwszego spotkania z Baghari Roberta Pigueta czułam się, jakbym została wtłoczona gdzieś pomiędzy Umówiłem się z nią na dziewiątą a O czym marzy dziewczyna [gdy dorastać zaczyna] (na marginesie: tytuł tego drugiego utworu nabiera całkiem nowego znaczenia, gdy zdajemy sobie sprawę, iż pochodzi z filmu pt. Co mój mąż robi w nocy... :) ). Raptem przenoszę się do świata nieskalanego bon ton, subtelnych uczuć, dyskretnego śmiechu oraz nieprzerwanej "akuratności". Może nie jest idealnie, ale i nie makabrycznie.

Tylko, że głębsza znajomość rozczarowuje. Pierwsza nuta Baghari to drogie mi aldehydy, z którymi wiążę sporo ciepłych uczuć oraz coś z orzeźwiającej świeżości cytrusów i irysa - całość ładna, choć przewidywalna. Cóż, zawsze mogło być gorzej. :) Jednak później w menu przewidziane są kwiaty, a tego, jako oddana fanka Anaïs Anaïs, przegapić nie mogłam. Niestety, wonie floralne w tej wersji sprawiają, iż zaczynam rozumieć tych wszystkich, u których wyrażenie "kwiaty w perfumach" powoduje szczękościsk i/lub torsje: po mojej płycie z przedwojennymi szlagierami jakaś perfidna rączka zaczęła drapać scyzorykiem. Umówiłem się... podlega nagłej deformacji, staje się rozlazłe, męczące, odstrasza potencjalnych słuchaczy, słowem: przeistacza w prequel całej współczesnej emo-muzyki, czyli tango Ta ostatnia niedziela. :) Kwiaty przedwcześnie umierają, ich płatki podsychają a łodyga zaczyna gnić; to najbrzydsza postać aldehydów, której niedźwiedzią przysługę wyświadczają bergamotka i irys pospołu z mydlącym się piżmem. Zupełnie nie w porę zjawia się wanilia, chyba tylko po to, by jeszcze bardziej zdenerwować. :)


Aromat, na szczęście, ulega znacznej poprawie, gdy kwiaty i aldehydy nareszcie znikają. Wówczas moje pH spokojnie i bez niespodziewanych zdarzeń przyjmuje całą podstawę zapachu. Jest i orientalnie, i słodko, i całkiem elegancko. Może trudno w tym momencie posądzić Baghari o to, iż jest wyjątkowe, zaskakujące czy oszałamiające, ale na pewno dość gustowne. Bo gdy nie wiesz, co ubrać, wybierasz ciemny strój o spokojnym, prostym kroju.
Tylko dlaczego trzeba wprzódy oderwać wszystkie falbanki, rozety i girlandy?? ;)

Może inaczej omawiane perfumy pachniały przed "uwspółcześniającą" reformulacją, może nie należało niczego zmieniać? W końcu facet, który "wychował sobie" Christiana Diora nie mógł aż tak się pomylić! Jednak pewności mieć nie mogę.


Rok produkcji i nos:
pierwotnie: 1950, Robert Piguet,
obecnie: 2006, Aurelien Guichard


Przeznaczenie: dla subtelnych, wrażliwych kobietek; w każdym razie nie dla mnie ;P

Trwałość: na mojej skórze marna, szczególnie jak na wodę perfumowaną - ok. czterech godzin.

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-aldehydowa

Skład:

Nuta głowy: aldehydy, bergamotka, neroli, kłącze irysa
Nuta serca: kwiat pomarańczy, jaśmin, róża stulistna, róża damasceńska
Nuta bazy: ambra, wetyweria, piżmo, wanilia, irys
___
Dziś pachnę Ambre Fétiche od Annick Goutal.

P.S.
Przepraszam za kiepską rozdzielczość fotografii nr 1; starałam się znaleźć przyzwoitszą. Niestety, efekt poszukiwań był żaden. :)
Fot. nr 2 przedstawia suknie projektu Roberta Pigueta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )