czwartek, 25 lutego 2016

Notatki na marginesie recenzji


Poznań, Wrocław, Warszawa, Opole, Gdynia, Kraków i znów Poznań, potem Wrocław, Białystok, Warszawa kolejny raz, ponownie Poznań, Zgorzelec, Przemyśl, Szczecin i dalej Poznań...
Kenijczyk, Erytrejczyk, Kongijczyk, Hindus, indyjski Sikh, Egipcjanin, Irakijczyk, Marokańczyk, Palestyńczyk, Pakistańczyk, Syryjczyk, Brytyjczyk o afrykańskich korzeniach, Brytyjczyk pochodzący z subkontynentu indyjskiego a nawet Kubańczyk, Meksykanin, Indianin gdzieś z Ameryki Południowej, czy wręcz... znany wrocławski aktor i dyrektor Teatru Muzycznego Capitol, Konrad Imiela.

Nie jest łatwo żyć w Polsce, jeżeli ma się choćby odrobinę ciemniejszy odcień skóry czy czarne włosy; a jeżeli jeszcze do tego mówisz po polsku z akcentem (lub wcale nie władasz tym językiem), to już w ogóle masz przechlapane. Cóż, Polacy uwielbiają mścić się na Innych za to, że sami pozbawieni są tożsamości.
Nienawidzimy wszelkich przejawów Obcości, ponieważ nie jesteśmy pewni samych siebie. Swoją bezbrzeżną pogardę prezentujemy ostatnio tym silniej, im bardziej boimy się zmierzających ku Europie fal uchodźców czy imigrantów z Bliskiego Wschodu. Jak dzieci pozwalamy innym manipulować nami oraz naszymi obawami. Bo przecież dlaczego nie mielibyśmy się obawiać? "My jesteśmy ci dobrzy i praworządni. Jako porządni obywatele oraz troskliwi rodzice nie życzymy tu sobie żadnych terrorystów!" - tak myślimy.

Zapominając, że nie tylko historia ale nawet disnejowskie bajki uczą, iż największe zbrodnie i najgorsze łajdactwa ludzie popełniają właśnie w imię strachu. Dopuszcza się ich nie kto inny, jak porządni i praworządni obywatele, zatroskani o los swojego świata oraz bezpieczeństwo własnych rodzin.


Brzmi znajomo, prawda? ;) Przecież nawet wśród czytelników mojego blogu są miłośnicy ostatecznego rozwiązania kwestii islamskiej. Nie musicie się ukrywać; przecież widzę Was na Fejsbuku. ;>

Widzę i wiecie co? Świetnie rozumiem Wasze obawy. Powiem więcej: niewielką część z nich podzielam, bo ostatecznie czyż nie mam do stracenia równie dużo, jak Wy? Czy nie jestem Europejką z krwi i kości, kobietą wyzwoloną i przyzwyczajoną do swojej niezależności jak do powietrza? Czyż nie wyrosłam prosto z oświeceniowych tradycji rozumu oraz racjonalizmu? Czyż nie jestem wstrętną lewacką feministką ale też emocjonalną, kulturalną i biologiczną nieodrodną córą cywilizacji łacińskiej?
Otóż niekoniecznie.

Tak się bowiem złożyło, że ślepy los - na który przecież nie miałam najmniejszego wpływu - sprawił, iż przyszłam na świat w rodzinie obarczonej tatarskimi przodkami. I to z obu stron, po mieczu oraz kądzieli.
Jest to pokrewieństwo odległe, nie celebrowane w żaden sposób - ale istniejące. I wciąż widoczne, albowiem geny potomków Czyngis-chana mocnymi są. ;P

Możecie jednak powiedzieć, że w takim razie powinnam spać spokojnie. W końcu moja rodzina od pokoleń uważa się za Polaków (zresztą nic dziwnego, skoro 'tatarskie epizody" są odosobnione i dziś świadczą już wyłącznie o kresowych korzeniach obu moich rodzin) a także w większości przypadków od stuleci skwapliwie gromadzi różne dokumenty, wystawiane jej członkom przez lokalnych przedstawicieli kościoła rzymskokatolickiego. Test na Polkę i Europejkę powinnam zatem zdać w mgnieniu oka.
Pytanie tylko, w którym stadium rozkręcającej się akurat rasistowskiej paranoi będę zmuszona do niego przystąpić?

Rasiści i inni nienawistnicy są cierpliwi. Czekają na swój moment i uderzą, kiedy tylko nadarzy się okazja. Tego również uczy nas historia. Wszak nawet III Rzesza ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej rozpoczęła dopiero dziewięć lat po przejęciu władzy w Niemczech oraz trzy lata od wybuchu rozpętanej przez siebie ogólnoświatowej wojny, w samym jej środku. Tymczasem w Polsce weseli chłopcy Kukiza są dziś "zaledwie" w opozycji parlamentarnej. Mają jeszcze mnóstwo czasu, zanim zaczną zabijać tych, których nienawidzą najbardziej.
Czyli - między innymi - mnie.

Obecną sytuację w naszym kraju można w pewnym sensie porównać do Republiki Weimarskiej sprzed niespełna stu lat, kiedy wielu sfrustrowanych weteranów niedawno zakończonej pierwszej wojny światowej nie miało co ze sobą zrobić i, czując się wykorzystanymi oraz oszukanymi przez państwo a zdradzonymi przez społeczność międzynarodową, zaczęło spotykać się w piwiarniach, by zlewać pojedyncze żale i frustracje do wspólnego kielicha nienawiści. Tak rodziła się III Rzesza. Aż korci mnie, żeby w tym miejscu przypomnieć wszystkim niedawny zgorzelecki incydent, podczas którego nasz tutejszy weteran (!) iracko-afgański w ramach jakiejś kompletnie niekontrolowanej ochotniczej bojówki (!) pod bronią, w stroju pseudomundurowym oraz w towarzystwie owczarka niemieckiego (!) na smyczy całkowicie bezprawnie, na własną rękę oraz bez konsultacji z organami państwa "aresztował" (!) mężczyznę, którego podejrzewał o bycie nielegalnym imigrantem. Rzecz jasna niesłusznie. I dobrze, że tylko aresztował. Doceniam. Bo mógł zabić. ;>

Naprawdę Wam się to podoba?
Tak bardzo nie możecie doczekać się spirali wzajemnej nienawiści, w której rdzenni Europejczycy będą żądali głów zdrajców, natomiast prześladowana ludność muzułmańska chcąc nie chcąc uzna, że jej jedynymi stronnikami i obrońcami są ponurzy fanatycy z ISIS? Tak Wam tęskno do trzeciej wojny światowej? Poważnie??


Bo moim zdaniem należy zrobić wszystko, co w ludzkiej mocy, żeby nienawiść i pogardę powstrzymać. Z obu (lub raczej wszystkich możliwych) stron. Jednak machina już ruszyła a moje zdanie się nie liczy. Ostatecznie jestem tylko islamskim pomiotem w ósmym pokoleniu.

Możecie powiedzieć, że taka domieszka znienawidzonej krwi jest zbyt wątła, aby opłacało się przepuszczać mnie przez uruchomione na nowo piece Auschwitz-Birkenau ale kto da mi chociaż promil gwarancji, że tym razem paranoja nie posunie się o wiele dalej, niż ostatnio? Przecież w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat nauka poszła do przodu i pojawiły się nowe, niemal doskonałe metody precyzyjnego oddzielania ziarna od plew. ;>
Naziści musieli opierać się na świadectwach chrztu przodków do trzeciego pokolenia wstecz lub nawet na nieco komicznych dziś analizach stosunku nosa do łuków brwiowych czy kształtu płatków uszu; w XXI wieku wystarczyłby zaledwie włos, paznokieć albo patyczek, pośliniony przez delikwenta i już można badać DNA. Przed genotypem nie ma ucieczki.
[Swoją drogą... absolutnie nie dziwiłoby mnie, gdyby w konsekwencji realizacji tego czarnego scenariusza życie straciło wielu obecnych agresywnych przeciwników muzułmańskich imigrantów. W końcu naprawdę niewiele osób w tym kraju zna swoją rodzinę dalej, niż do trzeciego czy czwartego pokolenia, zatem łatwą do wyobrażenia staje się sytuacja, w wyniku której próbka śliny kogoś, kto dziś udostępnia teksty zachęcające do "agresji wobec ciapatych terrorystów" (kiepsko się czuję po napisaniu tego) postawiłaby tę osobę w jednym szeregu ze znienawidzonymi wyznawczami islamu. I żadne lajki na Fejsbuniu w niczym by jej lub jemu nie pomogły. Za to świeżo nabyta wiedza, po kim właściwie odziedziczyło się płaski nos, szerokie czoło i/lub ciężkie, opadające powieki - bezcenna! ;> ].

Na razie powoli zanurzamy się w bagnie ale wszystko wskazuje na to, że już wkrótce rozpętamy prawdziwe piekło. Rozum idzie spać, budzą się demony. A ja coraz mocniej boję się o jutro - swoje ale i Wasze. Przecież, w gruncie rzeczy, naprawdę Was lubię!

Podczas ostatniej rozmowy "na żywo" ze znaną wszystkim polskim perfumomaniakom osobą usłyszałam, że obecna sytuacja międzynarodowa zmierza prostym krokiem do wojny. Zgodziłam się, choć pewnie miałyśmy na myśli kwestie nieco odmienne. Zamiast o obrzydliwcach z ISIS, szturmujących Twierdzę Europa, pomyślałam raczej o kłębiącej się w nas, Europejczykach nienawiści i o murach, które między sobą stawiamy, niekiedy nieświadomie lub wbrew głosowi rozsądku.
O gniewie, który raz znalazłszy ujście, będzie zalewał świat coraz straszliwszymi falami.
O strachu, który popycha najlepszych ludzi do czynienia najobrzydliwszych potworności.
O pogardzie, która sprawia, że nawet najwrażliwsi ślepną.
I o Holocauście, który właśnie mi szykujecie. A może i sobie samym lub Waszym bliskim, kto wie?


Pewnie nie powinnam pisać o tym wszystkim w internecie. W końcu tylko czekać, aż zjawią się osoby już zainfekowane złem i zaczną mnie obrażać, pouczać tudzież wyśmiewać; zresztą bez świadomości, że po raz kolejny, nie drugi czy trzeci a pewnie i nie setny w dziejach świata powtarzają znany, wypróbowany schemat zaprzeczania rewolucji, dopóki ta się nie dokona.
A potem hulaj dusza, piekła nie ma! (Bo diabeł zląkł się człowieka).

Lecz może jednak nie będzie tak źle? Może zamiast trzeciej wojny światowej i eksterminacji na globalną skalę czeka nas "tylko" coś w rodzaju kolejnej wojny trzydziestoletniej? Ciągnąca się latami jatka każdego z każdym z powodu tysiąca mniej lub bardziej absurdalnych kwestii?
Dalej mrok, powszechny gniew, nienawiść, fanatyzm oraz cynizm, lecz tym razem na mniejszą skalę? Szczęśliwie bądź nie.
No cóż, chyba nie mamy innego wyjścia: zobaczymy. Bo że rozwiązanie rodzącej się właśnie sytuacji nastąpi jeszcze za naszego życia, tego jestem więcej, niż pewna. Przed nami mroczne czasy, Panowie i Panie. Możecie być tego pewni. Wbrew pozorom historia ludzkości toczy się wciąż tymi samymi koleinami i kto posiada odpowiednią wiedzę, bez trudu je rozpozna.

Jak już wspominałam, obawiałam publikować ten tekst. Może jednak jest właśnie na odwrót?
Może potrzebne są głosy sprzeciwu? Nawet tak ciche, jak offtopowy wpis na niszowym blogu hobbystycznym? Ostatecznie "lawina bieg od tego zmienia, po jakich toczy się kamieniach" i tak dalej. ;)

Miejmy więc nadzieję, że wszystko, co dzieje się obecnie jest tylko złym snem, z którego wkrótce się obudzimy. Miejmy ją. Przecież to ona umiera jako ostatnia.


Jaki tekst, takie i "optymistyczne zakończenie". ;)
___
Dziś noszę Rose Oud marki Yves Rocher, którego planowana recenzja stała się bezpośrednim bodźcem do napisania niniejszego wpisu.

P.S.
Ilustracja to kadr z Pięknej i Bestii autorstwa Walt Disney Studios a wypożyczyłam ją bezpośrednio STĄD.

wtorek, 16 lutego 2016

Spal karmel na oddziale


Kiedy kilka dni temu Maddie, autorka bloga See & Smell (pozdrawiam! :) ) na Instagramie zapytała mnie o wrażenia odnośnie najnowszych perfum marki Maison Francis Kurkdjian, Baccarat Rouge 540, odpowiedziałam: "tak się kończy, gdy salowa, pielęgniarka oddziałowa i stażysta usiłują zrobić karmel w miejscu i godzinach pracy". ;D
A był to czas, kiedy dopiero co poznawałam pachnidło. Jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo mam rację.

Perfumy, stworzone przez maestro K. we współpracy z marką Baccarat z okazji jej 250-lecia, po raz pierwszy ukazały się na rynku w roku 2014 jako kreacja limitowana, dostępna tylko dla klientów oraz partnerów słynnego twórcy kryształów. Teraz zaś, już w ramach autorskiej kolekcji Kurkdjiana - i jak chce Fragrantica, przy lekko zmienionym składzie - Baccarat Rouge 540 stało się dostępne szerokiej klienteli. W tym fanom olbrzymiego talentu francuskiego perfumiarza, których wśród olfaktorycznych estetów znaleźć przecież nietrudno. ;)

Oddajmy jeszcze na chwilę głos samemu twórcy:
"Pragnąłem stworzyć zapach odzwierciedlający jednocześnie przejrzystość i stałość materii. Kompozycję jasną i świetlistą. Chciałem także nadać jej nowoczesną i ponadczasową nazwę, graficzną i niosącą wiele znaczeń".
ŹRÓDŁO

...no to mu się udało. ;) Ponieważ czego, jak czego ale przejrzystości, stałości, światła i jasności akurat w omawianej kompozycji nie brakuje. Nawet i pewnego rodzaju nowoczesność wyraźnie w niej widać.
Toż to najprawdziwsza, abstrakcyjna i urokliwa perfumowa nisza w najlepszym tego słowa znaczeniu! Jestem oczarowana.


W podobnym szpitalu mogłabym chorować i chorować. ;)

Tak się składa, że na przekór spisom nut oraz deklaracjom marek kurkdjianowski Baccarat Rouge 540 na mojej skórze pachnie właśnie niczym innym, jak starym, zadbanym szpitalem, w którego murach w najlepsze trwa praca deserotwórcza. :D Pomiędzy szlachetną wonią ciemnych drewnianych mebli tudzież naturalistycznymi, żywiczno-metaliczno-chemicznymi oparami rodem z typowego szpitala, powoli i dumnie sunie sobie gęsta smuga cukrowej słodyczy, delikatnie ogrzanej szafranowymi nitkami oraz kuszącym iglastym ciepełkiem.

Tutaj Safran Nobile od Technique Indiscrète spotyka się z rozcieńczoną Fille en Aiguilles Lutensa przy błogosławieństwie pierwszego z kurkdjianowych Oudów a zgodnie z instrukcjami podanymi przez El Born marki Carner Barcelona. Plus lizol i spółka. Tak w dużym skrócie. ;)
Przemieszanie ostrych i ciemnych, lekko drażniących nut drzewno-żywicznych z  czymś w rodzaju skrystalizowanej melasy w dyskretnej ramie z rozgrzewającego szafranu czy lekko słonej, bardzo naturalistycznej ambry dało właśnie nic innego, jak efekt cukierniczych szaleństw na jednym ze szpitalnych oddziałów. Cudowny dysonans, bardzo twórczy i rozwijający (wąchacza). Zdumiewa, zastanawia, skłania do intensywnego namysłu. Lub cytując klasyka: śmieszy, tumani, przestrasza, okazując się niezwykłą, inspirującą wonną opowieścią. :)

Nie byłabym sobą, gdyby podobna mieszanina nie oczarowała mnie bez reszty. Dlatego nie oczekujcie ode mnie chłodnej, zrównoważonej oceny Baccarat Rouge 540. Nie mogę nie czuć słabości do tego rozkosznego dziwaka, nie uśmiechać się na jego widok (lub raczej, hmmm... węch). Co to za życie, w którym nie spotyka nas nic nieoczekiwanego? ;)



Rok produkcji i nos: 2015, Francis Kurkdjian

Przeznaczenie: kompozycja uniseksualna, skomponowana przede wszystkim dla miłośników niszowej dziwności - albo śmiałej, nietuzinkowej słodyczy. Cechuje ją spokojna umiarkowana projekcja; zamiast tworzyć niemodne już, zamaszyste ślady BR540 woli skupiać się w gęstą, nieomal namacalną - ale przy tym zdecydowanie przyległą - aurę.
W związku z czym nadaje się na niemal wszystkie okazje, jakie tylko przyjdą Wam do głowy. Aczkolwiek osobiście rekomendowałabym zapach raczej na okazje nieformalne albo wieczorowo-nocne, bardziej klubowe aniżeli wymagające zaproszenia z dopiskiem "full dress". ;) Jednak jest to jedynie moje subiektywne odczucie.

Trwałość: znakomita, bo sięgająca do czternastu lub osiemnastu godzin projekcji oraz dalszych kilku szybkiego zamierania; bywa, że BR540 pokonuje nawet niezawodny duet wody i mydła. ;)

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna (oraz gourmand)

Skład:
[niemal całkowicie odmienny od tego, jak perfumy układają się na skórze; przynajmniej mojej]

Nuta głowy: szafran, jaśmin
Nuta serca: drewno ambrowe
Nuta bazy: akord szarej ambry, drewno cedrowe, balsam jodłowy
___
Dziś noszę Antidote marki Viktor & Rolf.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://concreteplayground.com/sydney/food-drink/food-2/n2-extreme-gelato-is-handing-out-free-batman-inspired-ice-cream/
2. http://www.au.timeout.com/sydney/restaurants/venues/7177/n2-extreme-gelato-newtown
Obie fotografie przedstawiają.... lody, wytwarzane w sieci australijskich concept stores N2 Extreme Gelato, łączących zwykłą lodziarnię z klimatem i metodami produkcji rodem z laboratorium chemicznego. ;) Tylko spójrzcie, na przykład TU.

środa, 10 lutego 2016

Księżniczka na liściach tytoniu

Zapadam się w perfumy, jak w świeżo praną pościel, otulam nimi i jak księżniczka na ziarnku grochu opadam w ich tysiączne warstwy. Perfumy-poezja... ;)
Które to?

Tabac Tabou, najnowsze dzieło Parfum d'Empire.


Może i marka nie rozpieszcza perfumoholików zbyt częstymi premierami ale za niemal każde jej nowe pachnidło to staranne, dopracowane dzieło sztuki. Poza tym to chyba lepiej, że - w przeciwieństwie do tak wielu producentów, również niszowych i niezależnych - Marc-Antonio Corticchiato zdecydowanie stawia na jakość, zamiast na łatwiejszą (a na pewno korzystniejszą z finansowego punktu widzenia) ilość?
Choćby za to cześć mu i chwała! ;)
Lecz to tylko dygresja; wracajmy do naszego tytoniowego łoża.

Kocanki, wiosenne kwiaty i tytoń; schnąca w słońcu kumaryna oraz tabaka, kusząca załamaniami światła, w których ukrywa się organiczna, krystaliczna, gęsta ale nieprzedawkowana słodycz. Spory kawałek roku zamknięty we flakonie i schowany jako pocieszyciel na ponure, zimowe miesiące. Absolutnie rozkoszna, zmysłowa (acz niekoniecznie erotyczna) mikstura, w którą można zapaść się z błogim westchnieniem jak w satynową pościel.
Tak właśnie odbieram Tabac Tabou, kuszącą, skomplikowaną kompozycję: wielowarstwową ale sprawiającą wrażenie prostej. Od początku delikatnie uśmiechającą się do zgromadzonych wokół niej osób - bo Tabac Tabou posiada moc skupiania na sobie uwagi życzliwych, zaintrygowanych osób - melancholijnie wesołą delikatnych tchnieniem aromatycznego wonnego wiatru, przez nektarową woń kwitnących narcyzów o subtelnie zielonym, galbanowym wygłosie, przez narkotyczną moc suchych kocanki, kumaryny oraz miodu aż po głębokie opary mięsistej, aksamitnej tabaki, okalające olfaktoryczną pajęczynę od początku aż do jej zakończenia.

Marzenie, sen, złudzenie, najświetniejsza poezja i grafomania. ;) Tabac Tabou jest nimi wszystkimi. Pozornie prosta i niemal minimalistyczna, mieszanina w istocie zachwyca skomplikowaniem, precyzyjnym ułożeniem pieczołowicie dobranych i starannie wycyzelowanych elementów składowych. Najczystsze piękno, wynikające z prostoty.
Gdybym miała dla tych perfum znaleźć jakieś modne i nośne - a przy tym zmysłowe - porównanie, skojarzyłabym je z kuchnią śródziemnomorską. Wielką, sławną i ponadczasową przede wszystkim dzięki doskonałości prostych, kluczowych składników, z których słońce oraz kulinarna tradycja regionu potrafiły wydobyć absolutne maksimum smaku.
Mam wrażenie, że żaden Korsykanin nie powinien pogniewać się na podobne porównanie. :D



Rok produkcji i nos: 2015, Marc-Antonio Corticchiato

Przeznaczenie: zapach typu uniseks dla wszystkich miłośników nut paprociowych w ogóle a tytoniowych w szczególe, bez różnicy płci, wieku ani preferowanej diety. ;P
Na pewno kompozycja odznacza się popularną współcześnie (ale i typową dla czystych perfum) bardzo umiarkowaną, dyskretną projekcją, z czasem jedynie słabnącą; można je wyczuć najwyżej z odległości kilku-, kilkunastu centymetrów; za to kiedy już ktoś znajdzie się w polu rażenia perfum, jest już stracony i zauroczony! ;) Słowo.

Trwałość: jak na ekstrakt przyzwoita, ponieważ oscylująca w okolicach pół doby nieśpiesznego rozwoju oraz dalszych kilku godzin dyskretnego zamierania.

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-orientalna

Skład:

kocanka, tabaka, narcyz, nuty trawiaste, piżmo, miód
___
Dziś noszę... Przemysławkę marki Pollena-Lechia. ^^

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://www.greendustry.eu/?m=201506

czwartek, 4 lutego 2016

W krainie kokosowej świeżości


Kto ma ochotę na najkrótszą recenzję w historii tego bloga? ;P

Jeżeli Wy, zapraszam na dosłownie kilka słów o Still Life in Rio, najnowszym dziecku Olfactive Studio, będącym - jak nietrudno zgadnąć - flankerem jednego z trzech pierwszych zapachów marki, sympatycznego Still Life.

Gotowi?
No to jazda!


Tak mógłby sobie pachnieć egzotyczny płyn do zmiękczania tkanin a nie perfumy!



Chociaż po namyśle stwierdzam, że tani kokosowy żel pod prysznic (lub szampon do włosów) też nie jest wykluczony. ;>

To wszystko.
Dziękuję za uwagę.



Rok produkcji i nos: 2016, Dora Baghriche

Dla kogo: w sam raz dla Perfekcyjnej pani domu oraz innych psychopatów. ;)

Po co: sama się zastanawiam. ;P
Ostatecznie, hmmm... twór nie jest nawet trochę wyraźny czy trwały, zaś sama kompozycja zapachowa jakiekolwiek związki z pierwszym Still Life przejawia wyłącznie na ubraniu lub papierku testowym ale nigdy na skórze. W związku z czym radzę zaopatrzyć się raczej w żel pod prysznic za około pięć złotych, efekt zapachowy będzie identyczny. :]

Trwałość: nie większa, niż dwu- lub trzygodzinna, z czego przez ponad połowę czasu SLIR wyczuwalne jest wyłącznie podczas pocierania nosem uperfumowanego fragmentu ciała.

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-świeża

Skład:

Nuta głowy: (podobno) juzu, (podobno) mięta, (podobno) cytryna, (podobno) mandarynka, (podobno) imbir
Nuta serca: (podobno) papryczki Scotch Bonnet, (podobno) czarny i różowy pieprz, woda kokosowa
Nuta bazy: (podobno) akord skórzany, (podobno) balsam kopaiwowy, (podobno) rum
___
Dziś noszę Néroli Blanc​ Eau de Parfum od Au Pays de la Fleur d'Oranger.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. https://www.flickr.com/photos/77108378@N06/18433986601/ [Autorka: ~ lzee ~]
2. i 3. kolaże mojego autorstwa, wykonane ze znalezionych w Sieci grafik promocyjnych kokosowej chemii użytkowej. ;)