sobota, 4 czerwca 2016

Byli sobie raz...

"Dzieci wierzą we wszystko, cokolwiek im mówimy".
Jean Cocteau


Jeżeli jesteście kobietami, na pewno przynajmniej raz w życiu miałyście okazję natknąć się na prasowy bądź internetowy psychotest, mający pomóc Wam w odkryciu, z którą z księżniczek Disneya winnyście czuć najsilniejszą więź. Przy czym, jak zdążyłam zorientować się podczas poszukiwania informacji do niniejszego tekstu, współcześnie dominują bardziej rozbudowane wersje psychozabawy, uwzględniające także nowsze disnejowskie bohaterki: Meridę, Tianę z Księżniczki i żaby, Mulan czy Pocahontas. I chociaż niczego przeciwko nim nie mam, dziś chciałabym skupić się na nieco starszym wcieleniu testu, w którym klasyczna triada Śnieżka – Śpiąca Królewna – Kopciuszek urozmaicona została jedynie o Arielkę Małą Syrenkę oraz przede wszystkim o Bellę z Pięknej i Bestii. ;)

W dzisiejszym świecie są to wzory może już lekko wyświechtane, niekoniecznie atrakcyjne dla wchodzących w dorosłość dziewcząt ale wciąż bardzo, bardzo popularne a jednocześnie szkodliwe.
Weźmy takiego na przykład Kopciuszka: czeka toto sobie biernie, aż zjawi się jakaś dobra wróżka i przemieni ją w zupełnie inną osobę, godną lepszego życia oraz bliżej niesprecyzowanego księcia. ;P Ze Śpiącą Królewną jest jeszcze gorzej, ponieważ jej życie – to jedyne, które naprawdę się liczy – rozpoczyna się dopiero z pocałunkiem Pana Właściwego. O ile w ogóle d niego dojdzie, bo przecież Śpiąca prędzej padnie trupem, niż pierwsza odezwie się do interesującego przedstawiciela płci przeciwnej. Śnieżka natomiast jest rodzajem hybrydy dwóch powyższych przykładów: nie dość, że pasywna i bez mężczyzny u boku równie dobrze mogłaby być martwa, to jeszcze na jej życie i pomyślność dybie inna kobieta. Dookoła same zdziry, zastawiające sidła na mojego misiaczka; jak żyć, pani premier? :P
Kolejny przypadek to Mała Syrenka: niby zbuntowana nastolatka, jednak dla księcia gotowa jest całkowicie wyrzec się własnej tożsamości oraz wszystkiego, co uwielbia robić. Po co jej pasje i zainteresowania, skoro ma już faceta? [Znamy takie dziewczyny czy kobiety również i w prawdziwym życiu, oj znamy! ;> ]

Natomiast jeżeli chodzi o Piękną...


Pozornie wydawałoby się, że to najbardziej fantastyczny, bajkowy schemat. Ostatecznie ile znamy historii pięknych kobiet oraz mężczyzn o zdawałoby się odpychającej powierzchowności? ;)
No właśnie... trochę się tego nazbiera, choć może nie w aż tak drastycznej formie. ;] Jednak i w tym przypadku sam archetyp jest naprawdę bardzo popularny. Połowa ckliwych romansideł tego świata opiera się o motyw związku "nowej w mieście", ślicznej i/lub uroczej dziewczyny z lokalnym mrukiem-samotnikiem, któremu ona leczy cierpiącą duszę a później żyją razem długo i szczęśliwie. Mutacją opowieści o Pięknej i Bestii jest również ludowa mądrość na temat "złych chłopców", których jako kobiety niby tak uwielbiamy.
W praktyce natomiast taki związek nazbyt często zaczyna się od złudzenia zakochanej (i zaślepionej) dziewoi, że "dzięki sile mojej miłości on zmieni się po ślubie", po latach karanego syndromem żony alkoholika lub koniecznością szukania schronienia w Domu Samotnej Matki. Albo chociaż zgorzknieniem, depresją czy walką o alimenty dla dzieci.
A to wszystko dzięki wchłanianym bezrefleksyjnie bajkom.

Jednak nie jesteśmy tutaj, aby mówić o skutkach baśni przekazujących kobietom zgubne wzorce, lecz o perfumach. Cóż za niespodzianka, prawda? ;)
Perfumach z bestią w nazwie. Lecz nie z żadnym przerażającym, szatańskim potworem ale z Bestią z baśni; zaklętym księciem, któremu wystarczy tylko trochę pomóc, aby zaprezentował całą swoją urodę. Zresztą czy nawet i bez gładkiego lica naprawdę jest taki straszny...?

Przed Wami Peau de Bête marki Liqiudes Imaginaires oraz... jeszcze jedne perfumy. :) Sami przekonajcie się, które.


Zacznijmy jednak od Bestii, w której skórze może znaleźć się dosłownie każdy i każda z nas.
Bo czy nie drobny przypadek, zbieg okoliczności, jeden atom w niewłaściwym miejscu i nie bylibyśmy tą osobą, którą jesteśmy obecnie? Czy to nie wychowanie do życia w społeczeństwie połączone z osobliwym poczuciem krzywdy i pragnieniem zemsty potrafi zmienić porządnych zdawałoby się ludzi w wielokrotnych wojennych morderców? Czyż największe bestialstwo nie miało przypadkiem zwykłej, całkowicie przeciętnej, buraczanej (a w pewnych okolicznościach na pewno poczciwej) twarzy Adolfa Eichmanna, w którą ze zdumieniem wpatrywała się Hannah Arendt podczas jerozolimskiego procesu zbrodniarza? Czyż filozofka nie stwierdziła wtedy, że tak naprawdę najgorszego zła dopuszczają się nie psychopaci ale właśnie ludzie do bólu zwyczajni, którzy zamiast myśleć samodzielnie własne postrzeganie rzeczywistości opierają wyłącznie o zbiór utartych banałów oraz stereotypów?

Prawdziwe zło - to, które najczęściej dotyka nasz świat - wbrew pozorom wcale nie ma twarzy wykształconego, wyrafinowanego i ponadprzeciętnie inteligentnego Hannibala Lectera ale raczej kogoś idealnie typowego; żyjącego swoim małym życiem, chodzącego na wywiadówki, oglądającego telewizyjne kabaterony, narzekającego na zbyt wysokie podatki oraz nieremontowane drogi jednocześnie, śpieszącego do pracy na siódmą rano a w rozmowach deklarującego: "nie jestem rasistą ale tych wszystkich uchodźców należałoby (wstaw co chcesz)". Bestią może stać się dosłownie każdy. Wystarczy tylko dać nam czas i możliwości.
Dlatego bardzo proszę: nie odsuwajcie się od Bestii. Nie mówcie o niej z obrzydzeniem. Nie czujcie się przy niej obco. Przecież to właśnie ona każdego dnia patrzy na Was z lustra. ;]

Podobne myśli chodziły po mojej głowie podczas testów Peau de Bête, dzieła jednocześnie naturalnego i porażającego swoją laboratoryjnością, bajkowego i futurystycznego, łagodnie roślinnego ale i brutalnie zwierzęcego. Pachnidło chwyta nas za gardło a następnie prosto przez nozdrza wżera się w mózg, po drodze kąsając inne organy. Teoretycznie silne i nie bawiące się w subtelności, faktycznie otacza nas ciepłym, przytulnym i gęstym woalem, dzięki któremu możemy poczuć się błogo. A wszystko to będzie dziać się tak długo, jak długo będzie zdawać sobie sprawę z własnego okrucieństwa, niesprawiedliwości i głupoty.
Jak długo w gęstych, gryzących w nozdrza, metalicznych i tłustych jednocześnie dymnych oparach Peau de Bête będziecie rozpoznawać samych siebie, ze wszystkimi Waszymi... naszymi wadami.
Jak długo będziemy rozumieć, że gorzkie, metaliczno-ziołowe otwarcie mieszaniny, tu i ówdzie ogrzane pieprzowymi, szafranowymi, lub muszkatowymi żarzącymi się węgielkami to nic innego, jak nasz charakter oraz to wszystko, co mamy w głowach; że następujące po nich intensywne roślinnienie mieszaniny, zieleniącej się cypriolem i paczuli, zastygającej żywicą cennych drzew na drzazgach i łagodnie umajającej całość lekko mydlanym, łącznym aromatem rumianku to nic innego, jak nasza dusza, zawsze piękna i nieskalana - przynajmniej według nas samych; ;> że ujawniające się w sercu a później tylko pogłębiające się intensywne, drapieżne, teoretycznie odzwierzęce elementy składowe perfum w rodzaju piżma, cywetu, labdanum, kastoreum czy skatol oraz indol ze wszystkich białych kwiatów świata to przecież nasze własne ciała, pachnące wysiłkiem, potem, chorobami, brakiem higieny czy najróżniejszymi naszymi wydzielinami.
Natomiast całość to po prostu - my. Tacy, jakimi jesteśmy naprawdę. Bez różowych okularów, niepotrzebnego optymizmu oraz photoshopa. Dzieci Natury tworzące Kulturę.

Tak, wiem jak to wszystko może brzmieć w uszach (oczach?) osób niechętnych dorabianiu do zapachów szerszej ideologii. Wiem i jednocześnie mam to głęboko gdzieś, całkowicie impregnowana na opinie ślepych malkontentów. A wiecie dlaczego?
Bo mogę. Wszak i ja również jestem Bestią.


Aczkolwiek wcale nie jestem dumna z okazanej przed chwilą nieuprzejmości oraz gruboskórności. Uważam, że we współczesnym świece jest ich zbyt wiele, bym mogła swobodnie dorzucać kolejną dawkę. Dlatego następna olfaktoryczna baśń opowiadać będzie o cieple i zmysłowości, o pocie, kurzu i brudzie, którym za towarzysza dano typowe, bardzo klasyczne, kwiatowe piękno starej daty.
Tym razem, oprócz Bestii, którą mógłby być każdy, poznacie również Piękną - a ich spotkanie... Oj, stanowczo nie będzie bajką dla dzieci. ;)
Przed Wami Parfum de Peau marki Montana.

Otóż o ile Peau de Bête jest kompozycją do cna współczesną, w niszowy sposób bezpośrednią ani niczego nie udającą, Parfum de Peau już od pierwszej chwili daje nam odczuć swoją historyczność, delikatność ukrytą pod pozorem gorzkiej a nawet lekko kwaśnej ziołowej nalewki, zaprawionej zamorskimi korzeniami a pitej gdzieś na zapleczu butiku Hermèsa, intensywnie pachnącego skórzaną galanterią wszelkiej maści tuż po miłosnym spotkaniu dwójki potajemnych kochanków.
Ona pachniała ciężkim, kwiatowo-drzewnym szyprem, on wtórował jej perfumami osnutymi na wątkach kadzidła z ziołami, paczuli oraz piżmem. Kiedy leżą obok siebie spoceni, z uchylonego na powitanie pogodnej letniej nocy okna dotarła do nich smuga kadzidła, frunąca prosto z pobliskiego gotyckiego kościoła a niosąca w sobie ducha, chłód i cień wyślizganych, wiekowych kamieni. Żadne z nich nie wypowiedziało ani słowa. Nie musieli.

Takie właśnie jest Parfum de Peau, kompozycja o dwuznacznej nazwie, odczytywanej dosłownie po prostu jako "perfumy skórzane" ale metaforycznie oznaczającej aromaty ciała. Czyli znów przede wszystkim to, kim jesteśmy, jacy jesteśmy. Przecież ludzkie ciało pachnie nie tylko tym, co samo wyprodukuje a co nie zawsze jest ładne ale również wszelkiego rodzaju perfumami: od ciepłych i gęstych, aksamitnych kwiatów, wśród których najważniejsze są balsamiczna róża, gorzko-rześki nagietek oraz chłodny, zadziorny narcyz z hiacyntem, przez wonie surowe i kanciaste: skórzaną galanterię, rozgrzewające przyprawy w rodzaju pieprzu, imbir czy szczypty kardamonu, najróżniejsze wonne dymy i drzazgi aż po ciepłą i czułą, za to niezwykle naturalistyczną głębię cywetu z piżmem, słonym ale złocistym akordem ambrowym tudzież srebrzystym, tonującym zwierzęce zapędy mchem dębowym.
W Parfum de Peau ciało i dusza, choć dokładnie takie same jak w Peau de Bête - co nie powinno dziwić, gdyż młodsza z kompozycji pochodzi bezpośrednio od starszej - i tak samo zdolne do zła, ukazują nam się od swojej najpiękniejszej lub raczej najbardziej miękkiej strony, tej kruchej, podatnej na zranienie.

Są delikatne jak najskrytsze dziecięce marzenia lub chwile, ukradzione życiu przez kochanków bez nadziei na wspólną przyszłość. Tak łatwo je zranić, tak łatwo przemienić w coś obrzydliwego.
Obyśmy nigdy i nigdzie nie musieli się o tym przekonywać.


Nie inaczej jest z baśniami, rozumianymi jako pradawni nauczyciele życia oraz reguł społecznych: mogą dać nam mnóstwo dobrego, jeżeli tylko nauczymy się interpretować je w odpowiedni sposób bądź wyciągać z nich to, co najlepsze.
Jak w Pięknej i Bestii z roku 1946, pierwszym francuskim filmie zrealizowanym po drugiej wojnie światowej. Opowieści o tym, że podzielić mogą nas nawet drobiazgi bez znaczenia, które dla innych okazują się być bezcennymi skarbami; o tym, że za zło należy odpokutować ale to, co prawdziwie wstrętne i naganne wyraża się nie w naszym wglądzie ale w czynach; oraz o tym, że niezależnie od wszystkich naszych wcześniejszych wyborów, od tego, jakie decyzje podejmowaliśmy w obliczu niebezpieczeństwa, złe czy dobre, wszyscy musimy na nowo nauczyć się żyć razem. Tworzyć a nie niszczyć.
Czego uczymy się jako dzieci... o ile tylko słuchamy odpowiednio opowiedzianych baśni. :)

Jak stwierdził w prologu do wspomnianego filmu jego reżyser, Jean Cocteau:
"Dzieci wierzą we wszystko, cokolwiek im mówimy, ponieważ nam ufają. Wierzą, że róża skradziona z ogrodu może popchnąć całą rodzinę w konflikt. Wierzą, że dłonie bestii w ludzkiej skórze zajmują się ogniem, gdy ten zgładzi swoją ofiarę i że odczuwa on [bestia] wstyd, gdy młode dziewczę zamieszkuje pod jego dachem. Wierzą w tysiąc prostych prawd.

Proszę was o odrobinę owego dziecięcego zrozumienia i, nie zapeszając, pozwólcie mi wypowiedzieć trzy* magiczne słowa, »sezamie, otwórz się« każdego dzieciństwa:

Dawno, dawno temu..."


Liquides Imaginaires, Peau de Bête

Rok produkcji i twórca: 2016, Philippe Di Méo
[tylko czyimi rękoma? ;P ]

Przeznaczenie: zapach uniseksualny, stworzony dla miłośników ciemnych, typowo "niszowych" akordów aniżeli dla przedstawicieli którejkolwiek płci. Pachnidło trzyma się bardzo blisko skóry, gęste i okalające, na odległość niewyraźne a całą swoją moc i charakter prezentuje niemal wyłącznie dopiero po przyłożeniu nosa do skóry, szczególnie w późniejszych fazach (aczkolwiek nie wykluczam, że aplikowane chmurą prosto z flakonu mogłoby okazać więcej werw).
Na okazje raczej nieformalne.

Trwałość: w granicach pół doby wyraźnego życia oraz dalszych kilka niezauważalnego, stopniowego zamierania.

Grupa olfaktoryczna: orientalno-drzewna (oraz oczywiście skórzana)

Skład:

Nuta głowy: błękitny rumianek, safranal, kmin rzymski, czarny pieprz, nasiona pietruszki
Nuta serca: drewno jałowca [nie prawdziwe ale dymna molekuła o żywiczno-dymnym zapachu], drewno gwajakowe, dwa rodzaje cedru, cypriol, paczuli, amyris, styraks, akord skórzany, tomka wonna
Nuta bazy: ambrarome, cywet, kastoreum, skatol


Montana, Parfum de Peau

Rok produkcji i nos: 1986, Jean Guichard

Przeznaczenie: pachnidło stworzone dla kobiet jako wieczorowe i zmysłowe, nawet przed trzydziestu laty zgodne bardziej z ponadczasowym stylem niż z ówczesną modą (choć spotkało się z łaskawym przyjęciem), współcześnie zdecydowanie bardziej uniseksowe. Wciąż kuszące, zmienne i bardzo niedosłowne, szczególnie w testowanym przeze mnie wydaniu vintage.
Jako takie, PdP pasuje do okazji nieformalnych, wieczorowych i/lub intymnych, pięknie wkomponowujące się w takie chwile każdej możliwej pory roku. :) Śmiałe, zostawiające za sobą ślad początkowo długi, z czasem coraz skromniejszy za to intensywniejszy, bardziej cielesny i jakby promienisty, może nawet łatwy do pomylenia z wonią zakochanej istoty ludzkiej. ;)

Trwałość: w sprzyjających okolicznościach, przy ciepłym powietrzu ponad dobowa ale i zimą dobrych kilkanaście godzin.

Grupa olfaktoryczna: szyprowo-skórzana (i orientalna)

Skład:

Nuta głowy: czarna porzeczka, brzoskwinia, śliwka, czarny pieprz, kardamon, akord zielony
Nuta serca: imbir, róża, tuberoza, jaśmin, ylang-ylang, goździk (kwiat), drewno sandałowe
Nuta bazy: paczuli, wetyweria, kadzidło frankońskie, ambra, piżmo, kastoreum, cywet, skóra
___
Dziś noszę to, o czym powyżej (dwa zapachy na dwóch nadgarstkach, porównując je co jakiś czas).

P.S.
Źródła ważniejszych lustracji:
1. Beauty and The Beast autorstwa osoby o pseudonimie demonrobber.
2. Beauty and The Beast. Illustration 5 autorstwa osoby o pseudonimie STorA.
3. Beauty and the Beast (1946) [Autorka: Milena Petrovic].
4. Beauty and the beast z fotograficznego sztambucha Veroniki Ebert.
5. Beauty and the Beast [Autorka: Rovina Cai].

* W oryginale: cztery. Tłumaczenie własne.