niedziela, 6 października 2013

Ex oriente lux

Uciekałam, umykałam, broniłam się słowem oraz czynem ale wszystko na nic. Dopadł mnie. On, nasz wróg największy. Katar. [Nie kraj mam na myśli ;) ] A wraz z nim całkiem spore przeziębienie. Choć gorączka szczęśliwie już mnie opuściła, wciąż nie jestem w stanie testować perfum ani ich opisywać.
Dlatego pozwólcie, że zamieszczę dziś notkę napisaną ładnych kilka tygodni temu, będącą wyrazem myśli krążących po mojej głowie już od dawna. Choć jestem przekonana, iż nie wyczerpuje ona podejmowanego tematu - a na obronę stawianej tezy nie mam wiele ponad własną "rozkminę" - bardzo chciałam się nią z Wami podzielić.
Miłej lektury!
[Nie siedźcie w domu, kiedy za oknem ciepła, złota polska jesień! ;) ]


"Orientalizm (z łac. orientalis – 'wschodni') – szczególnie utrwalona w kulturze Zachodu forma egzotyzmu polegająca na uzewnętrznieniu i akcentowaniu w tworach kultury fascynacji kulturami Wschodu, zwłaszcza hinduską, japońską, arabską, perską, chińską.
Nową postać zainteresowanie Wschodem zyskało w literaturze oświecenia. Wschód służył w niej często jako 'zwierciadło' cywilizacji Zachodniej (...). Orientalność umożliwiała kreację pożądanych przez romantyków walorów literackich – niepospolitego bohatera, lokalnego kolorytu, bajecznego, odmiennego, tajemniczego i nieznanego świata".
ŹRÓDŁO
Kilka tygodni temu usłyszałam, że zainteresowanie przedstawiciela lub przedstawicielki Zachodu perfumami określanymi jako orientalne - szczególnie tymi tworzonymi przez i dla użytkowników z bliskowschodniego obszaru kulturowego - jest przejawem orientalizmu lub nawet kolonialistycznych sentymentów. Cóż, z pozoru zdanie wydaje się tak bzdurne, jak to tylko możliwe, jednak kiedy głębiej się nad tym zastanowić...
Wówczas zaczynamy widzieć, że początek mody na pachnidła oparte o nuty przypraw, esencjonalnych kwiatów, drzew, żywic, kadzideł, ciemnej wanilii, labdanum, wydzielin zwierzęcych itd. faktycznie zbiegł się z europejską modą na Orient! Od połowy osiemnastego wieku w sztuce, architekturze, literaturze, modzie zaczęły być obecne motywy arabskie, chińskie czy jakiekolwiek inne; początkowo jako detale, by gdzieś mniej więcej od czasu słynnej napoleońskiej bitwy pod piramidami stać się jednym z ważniejszych nurtów zachodniej estetyki; od przełomu wieków XVIII i XIX nieomal do naszych czasów. Cóż więc dziwnego w tym, że zaraz za bardziej oczywistymi dziedzinami sztuki podążało i perfumiarstwo [do spółki ze wspomnianą wcześniej modą]?


Zmieniały się mody na taki czy inny wschodni kraj, trochę inaczej rozkładano akcenty, dostosowując stylistykę orientalną do następujących po sobie prądów estetycznych ale jednym z niezmiennych elementów artystycznej układanki była fascynacja szeroko rozumianym Wschodem [byle poza Europą lub chociaż pod nie-europejskim panowaniem, jak np. osmańskie Bałkany lub pamiętające islamskie czasy południe Hiszpanii]. Przecież wątki orientalistyczne pojawiają się w twórczości Delacroix czy Byrona równie dobrze, jak u Matisse'a, Przybyszewskiego albo Rimskiego-Korsakowa; orientalne musiały być ciężkie piżma cesarzowej Józefiny, przez cały wiek XIX w duchu orientalistycznym tworzyli perfumiarze władców francuskich oraz brytyjskich, o Oriencie śnił ekscentryczny paryski projektant Paul Poiret, w dokładnie ten nurt wstrzeliły się Shalimar, Old Spice, Youth Dew, Opium, Obsession, Must... To właśnie w orientalizmie winniśmy szukać źródeł perfumeryjnej niszy - perfumy kadzidlane, przyprawowe, intensywnie skórzane czy ambrowe to przecież nic innego, jak samo sedno orientalistycznych skłonności! Co ciekawe, że pozwolę sobie na dygresję, na naszym olfaktorycznym poletku intensywny wpływ owego stylu trwa nadal, dzięki modzie na oud. :)
To nie przypadek, że szczyt fascynacji Wschodem na Wyspach Brytyjskich datuje się na wiek dziewiętnasty podobnie, jak korzenie orientalizujących perfum marek Creed, Penhaligon's czy Grossmith. 

Ludzie od zawsze złaknieni byli "inności" i u społeczeństw cywilizacji zachodniej orientalizm potrzebę tę realizował z powodzeniem przez ponad dwieście pięćdziesiąt lat. Jednak od połowy XX w. rzecz zaczęła ulegać zmianie. Procesy dekolonizacyjne wraz z postępującą rewolucją obyczajową nie pozostały bez wpływu na nasz sposób myślenia oraz ogląd rzeczywistości. Wkrótce jasnym stało się, że łykając kolorowe i pachnące bajeczki o Wschodzie oszukiwaliśmy głód poznania, w istocie niezbyt ciekawi tego, jak nasze wyobrażenia o krajach północnoafrykańskich/arabskich/Chinach/Indiach/Tybecie/Tajlandii etc [dla zachodniej Europy czy USA rzecz dotyczy także m. in. Rosji] mają się do rzeczywistości, jak tam jest naprawdę. Nie byliśmy ciekawi słów osób najbardziej zainteresowanych, czyli mieszkańców ww. rejonów świata ale tylko i wyłącznie naszych. [Trochę tak, jakbyśmy sądzili, że nie musimy oglądać filmu albo czytać książki, skoro przecież opowie nam o nich ktoś, kto zna kogoś, kto czytał lub oglądał. ;> ] Stąd było już tylko kilka kroków do postkolonialnej krytyki oraz Orientalizmu Edwarda Saida: "błędem dyskursu było charakteryzowanie Orientu, jako czegoś irracjonalnego, upadłego w przeciwieństwie do rozumnego, dojrzałego i normalnego Zachodu. To Zachód nadawał tożsamość Orientowi, sam tworzył jego obraz i brał go za realny. Orientalizm to zaś zespół ograniczeń, zawężenie myśli, narzucone przez europocentryzm" [źródło podlinkowane wcześniej]. Nasz świat miał ponad trzydzieści lat na zmianę sposobu myślenia [w wielu miejscach i tak głównie deklaratywną tudzież otwarcie traktowaną jak "poprawnopolityczna fanaberia"].Właśnie dzięki niej w roku 2013 usłyszałam, iż za moją fascynacją ciężkimi woniami orientalnymi stoi kilkaset lat białej, europejskiej buty.

Jak widać, trochę się tym przejęłam. Lecz nie na tyle, by nie móc spokojnie wyjaśnić nieporozumienia.
Ponieważ tak się jakoś składa, że wcale nie pochodzę ze świata, który Orient traktował przedmiotowo, protekcjonalnie oraz ogólnie po łebkach. Jestem Polką. Obywatelką Europy Środkowo-Wschodniej. Co oznacza, że klasycznie rozumiany Orient stanowi ważny element mojej własnej tożsamości, tej indywidualnej ale również narodowej.
Dlaczego?


Ponieważ wschodniość stanowi doskonały punkt wspólny dla wszystkich wątków, zestawionych w powyższym kolażu. A całe poprzednie zdanie jest równie prawdziwe, co przewrotne. ;)
Malarstwo orientalistyczne, zachodnie perfumy o wyraźnie orientalnym sznycie, sarmatyzm - to różne poziomy na skali przenikających się kultur Zachodu oraz Wschodu. Zatem o ile malunki z dwóch przeciwległych rogów kolażu są jedynie artystyczną wizją, dla której Wschód potrzebny był jedynie jako temat, perfumy okazują się owocem małżeństwa z rozsądku, to już wątki sarmackie cechuje radosny, nieskrępowany entuzjazm oraz pozbawiona kompleksów swoboda czerpania wzorców z dowolnie wybranych kierunków.

"Sarmatyzm – barokowa formacja kulturowa dominująca w Rzeczypospolitej od końca XVI do drugiej połowy XVIII wieku. Opierała się na przekonaniu, że szlachta polska pochodzi od Sarmatów – starożytnego ludu zamieszkującego początkowo między Dolną Wołgą a Donem. Po Sarmatach szlachta miała odziedziczyć umiłowanie wolności, gościnność, dobroduszność, męstwo oraz odwagę. (...)
(...) był oryginalnym połączeniem kultur Wschodu i Zachodu".
ŹRÓDŁO

Kiedy więc oprócz silnych związków z cywilizacją grecko-rzymską oraz chrześcijaństwem, zaczynamy doceniać sarmatyzm za upowszechnienie w kulturze naszego kawałka Europy orientalnych gustów: barw, smaków, widoków, (zapachów?); kiedy tylko zdamy sobie sprawę, że ówczesna polska szlachta z upodobaniem dzieliła wschodni gust co do sposobów ubierania się (w tym doboru barw) oraz doprawiania potraw [pogląd o maskowaniu bogactwem przypraw wątpliwej świeżości serwowanego mięsa ma wśród współczesnych historyków żywienia coraz mniej zwolenników], ulubionych rodzajów broni tudzież sposobu przyozdabiania swoich siedzib, zaś mężczyźni nosili wąsiska, z których współcześnie byłby dumny niejeden konserwatywny Turek albo Hindus - wówczas okazuje się, że polska słabość do perfum, czy ogólniej klimatów, orientalnych ma całkiem spore tradycje. A że wyklarowane podczas kilku wieków prowadzenia wojen z przybyszami znad Bosforu albo innych mongolskich stepów...? Jeżeli tak długo z kimś walczysz, masz szansę tego kogoś całkiem dobrze poznać. :) Oraz docenić.
Dowody pokrewieństwa upodobań ze światem Wschodu a jednocześnie bariery między gustami dwu przeciwnych krańców Europy spotkać można w opisach cudzoziemskich kronikarzy, przy polskim szlacheckim stole doświadczających szoku kulturowego:

"[Cudzoziemcy] najczęściej (...) nie podzielali sarmackich gustów kulinarnych. Kiedy zimą 1646 roku Ludwika Maria Gonzaga wyruszała z Paryża do Warszawy, aby oficjalnie poślubić Władysława IV i pozostać w Polsce jako królowa, po przekroczeniu granicy w Rzeczypospolitej zatrzymała się w zamku w Lęborku. Urzędnicy króla przygotowali tam wykwintną powitalną kolację dla francuskich gości. »I ułożenie potraw, i piękna zastawa nęciły oczy i podniebienie, ale ci, którzy jako pierwsi zakosztowali przypraw, więcej już do nich nie wracali i wkrótce dziwna jakaś wstrzemięźliwość dała się odczuć ogólnie wśród Francuzów i Francuzek. Natomiast Polacy zajadali ochoczo, głośno chwaląc obfitość korzeni, szafranu, soli, których kucharze nie szczędzili. (...)« – opowiadał Jean de Laboureur, francuski kronikarz, który towarzyszył Ludwice Marii w wyprawie do Polski".
[Maja i Jan Łozińscy, Historia polskiego smaku. Kuchnia, stół, obyczaje, Wyd. Naukowe PWN, Warszawa 2013, s. 60-61].

Więc to prawda. Kocham silne pachnidła orientalne, uwielbiam pikantne smaki, nie umiem przejść obojętnie obok stroju w nasyconych, kontrastowych barwach. Jednak moje gusta "zaprogramował" nie wydmuszkowy orientalizm, lecz lata tradycji ukształtowanej w procesie zapożyczeń kulturowych. Nie głupia moda ale tożsamość. Nie fantazje, lecz interpretacja rzeczywistości.
Spoglądanie wstecz, wgłąb historii własnego państwa aniżeli chaotyczne rozglądanie się na boki z myślą: "od kogo by tu coś jeszcze zgapić...?"


Estetyka wyrosła z potrzeb codzienności a nie znudzenia, jak to miało miejsce w przypadku "kanonicznego" zachodnioeuropejskiego orientalizmu.

I choć od czasów sarmackich minęło już przeszło ćwierć millenium, zmieniając wiele w gustach przeciętnego Polaka, zaś szlacheckie korzenie wcale nie dotyczą dziewięćdziesięciu pięciu procent obywateli naszego kraju [ ;) ], sentyment do tamtej epoki pozostał. Sarmaci ze swoją złotą wolnością, gościnnością, zapalczywością - oraz orientalnym wyglądem - nadal mają wpływ na nasze estetyczne wybory.
Gdyż to właśnie dzięki nim tak wiele osób w Polsce ceni produkty marki Amouage [pomimo raczej "niepolskich" cen ;) ]. To dzięki sarmackim tradycjom oferta krakowskiej perfumerii Yasmeen spotkała się z żywym, entuzjastycznym odbiorem [w kraju, w którym (póki co?) raczej niełatwo znaleźć wyraźną grupę "tradycyjnej" klienteli perfumiarzy z Półwyspu Arabskiego], ewidentnie zapełniając rzeczywistą i całkiem sporą lukę w rynku pachnideł. ;) I być może pamięć epoki sarmackiej sprawiła, że nad Wisłą miłośników oudu łatwo było znaleźć wówczas, kiedy moda na ów trudny składnik dopiero nieśmiało wypuszczała pierwsze pędy ale też spokojnie można zaryzykować stwierdzenie, że będzie ich całkiem sporo nawet wtedy, gdy reszcie świata drewno agarowe przeje się zupełnie. :)

Tak, moi Drodzy. Żyjemy w Polsce, w samym centrum Europy. Na co dzień i od święta stanowimy część cywilizacji łacińskiej, bez której nie widzimy dla siebie przyszłości. Wyżej cenimy estetykę skandynawską aniżeli meksykańską czy indyjską. Ważne są dla nas "wolność, równość, braterstwo" (a nawet siostrzeństwo).
Ale równie wysoko, może nawet wyżej?, spora część z nas ceni hasło: "Bóg [albo bóg], honor, ojczyzna", w swej naturze daleko bardziej wschodnie aniżeli zachodnie. Rozumie i/lub powiela estetyczne wzorce sprzed wieków. Kocha wyraziste dźwięki, smaki, zapachy. Mieszka w kraju, który przez długi okres czasu widział siebie jako strażnika pogranicza wielkich kultur - zatem zdążył przesiąknąć wartościami istotnymi dla obu światów do tego stopnia, że uczynił z owego połączenia jeden z najistotniejszych elementów własnej tożsamości.

Intelektualnie całym sercem należę do Zachodu, jednak moje emocje są częścią Orientu.
I to od dobrych kilkudziesięciu pokoleń. :D
___
Dziś Messe de Minuit od Etro, bardziej z kaprysu niż faktycznej potrzeby (katar i tak prawie uniemożliwia mi cieszenie się zapachem).

Ilustracje:
1. http://chicstories.com/makeup-tips/tips-for-wearing-perfume/
2. Kolaż posklejałam z wielu grafik, których źródła zapomniałam pozapisywać. Wybaczcie, proszę.
3. http://www.muzeum.krakow.pl/NewsItem.303.0.html?&L=1%2C&cHash=4b178a606ccc69fe73414411ecf844f5&tx_ttnews%5BbackPid%5D=50&tx_ttnews%5Btt_news%5D=3522

7 komentarzy:

  1. Znakomity i kształcący wpis! co do zapachów, to ja z orientu biorę oud oczywiście, ale też uwodzi mnie zawiesistość i egzotyka tych pachnideł, szczególnie silnie odstających od licznych współczesnych 'kompocików" i infantylnych słodziaków, przed każdym pokazujących swój mięciutki, puchaty brzuszek.
    Jednak są takie perfumy, mocno "wschodnie", które mnie przebierają - oczywiście bez powodzenia, bo ze mnie taka odaliska jak...sex bomba :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy kształcący. Chciałam jedynie opisać myśli, krążące po mojej głowie od kilku lat luźno, od paru tygodni intensywnie. :) Niemniej dziękuję za miłe słowo. :)
      Wspominasz o ciekawej właściwości perfum orientalnych. One właśnie nie mają w zwyczaju się mizdrzyć, nie starają się być na siłę milusie, przytulaskowe ani szczerzące zęby do każdego w zasięgu atomizera. Pewnie dlatego są takie fascynujące! :D
      A mięciutkie brzuszki oczywiście nie są złe... o ile korzystamy z nich świadomie - i w odpowiednich proporcjach. ;)
      Przebranie. No cóż... Kiedyś wspominałam, że zdarzyło mi się być łazienkę w Soir de Lune Sisley i nie czułam dysonansu. A i podczas testów nie miewam poczucia niestosowności zapachu do danej sytuacji ani wrażenia przebrania, o którym piszesz. Pewnie dlatego, że nurzając się w pachnidłach np. Rasasi nie czuję się, jak odaliska; jestem sobą, i tylko sobą, w perfumach Rasasi. Za to z drugiej strony: podczas testów wodniaczków-świeżaczków nie raz i nie dwa towarzyszyło mi uczucie "nieswojości" (choć jednak nie przebrania czy czegokolwiek podobnego), w zapachu X było mi po prostu bardzo źle, niewygodnie. Opisuję rzecz tak dosłownie, bo jestem pewna, czy mamy na myśli dokładnie to samo wrażenie (przy czym o niewłaściwe zrozumienie tematu podejrzewam siebie).

      Usuń
    2. Miało być: "MYĆ łazienkę", rzecz jasna... ;)

      Usuń
    3. To zastanawiające. Musimy zupełnie widać inaczej podchodzić do perfumowania. Dla mnie najbardziej fascynujące jest to, że dany zapach mnie...tworzy...? nie wiem, jak to napisać... W pięknym zapachu czuję się piękna, robić mogę i wyglądać wówczas byle co i byle jak ( w Ysatisie szorowałam posadzki).
      W zapachach z lat 90tych przenoszę się w czasie i odmładzam tym samym.
      Chyba jestem Zeligiem :)
      Chciałabym to zmienić, by perfumy były 'tylko" perfumami, bo właściwie prawie nie mogę nosić zapachów, tak silnie na mnie działają...a te, które nie działają, mnie nie interesują :)

      Usuń
    4. Najwyraźniej tak. Przyszło mi to do głowy już wtedy, kiedy napisałaś, że lawenda kojarzy Ci się tak bardzo z perfumami męskimi, że źle się w niej czujesz. Co jest przecież zrozumiałe (bo dlaczego nie?) jednak kompletnie obce moim doświadczeniom.
      Tworzenie siebie poprzez zapach na pewno jest obecne i w moim perfumowaniu się, np. w sytuacjach stresowych albo kiedy szukam dla siebie idealnego świeżucha/paczulowca/wetyweriowca itd. Jednak rzadko kiedy odczuwam wyraźny rozdźwięk między mną w danej chwili a konkretnym pachnidłem. Czy to owo słynne "tylko perfumy"? Mam nadzieję, że nie. ;) A raczej: nie chciałabym tego.
      To chyba opisywanie zapachów tak na mnie wpłynęło. Chyba zostałam zakażona tym znienawidzonym obiektywizmem - przynajmniej w pewnym stopniu.
      Zelig... Póki ograniczasz się do sfery olfaktorycznej to chyba nie ma problemu. ;)

      Usuń
  2. Coś jest w tym, o piszesz. Wystarczy spojrzeć na nasze polskie muzea, stare kościoły, wnętrza zamków, a tam złote ramy obrazów, bordowe obicia foteli, witraże nasycone barwami, a w około krzyk i tłok na bazarach...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to, to, to! Dokładnie o to chodzi.
      Wystarczy wyobrazić sobie piękny kościół o barokowym wystroju w dzień odpustu. ;) Teoretycznie wszyscy spędzający weekendy w IKEI wierni powinni doznawać jednocześnie zmęczenia od nadmiaru bodźców wzrokowych (pomińmy inne zmysłowe doznania powiązane z tą uroczystością ;) ) oraz nieprawdopodobnego dysonansu na linii 'nobliwy przepych baroku' - ' skrajny kicz, tandeta i plastik fantastik podkościelnych straganów' ale jednak nic podobnego się nie dzieje! Chyba nawet jest przeciwnie: mało kto czuje się nieswojo, doświadczając podobnego szturmu na swój wzrok. Akceptujemy podobne kontrasty, oswajamy z nimi kolejne pokolenia, jako z czymś najnormalniejszym pod słońcem. To znaczy, że zdołaliśmy je wpoić głęboko oraz zaakceptować dawno temu.
      Ufam, ze z perfumami jest bardzo podobnie. Orientalom wystarczy dać szansę, aby w ich przebogatym świecie znaleźć coś dla siebie. :)

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )