wtorek, 25 maja 2010

W poszukiwaniu Absolutu

Zmieniają się czasy, zmieniają się prądy umysłowe, zmieniają się granice państw i ludzka mentalność, a dylematy studentów wciąż pozostają takie same:

Vin ou bière,
Bière ou vin,
Que mon verre
Soit plein!


(i tak dalej, jak śpiewają studenci w Fauście Charlesa Gounoda) :)

Był sobie raz mędrzec, który pragnął dowiedzieć się, co jest sensem istnienia i siłą napędową Wszechświata. I, jak często w podobnych przypadkach, okazało się się, że najwięcej kłopotów przyczyniają życzenia spełnione. ...o czym pisał choćby Goethe. A mnie cała ta historia przyszła na myśl po zacieśnieniu znajomości z Fahrenheit Absolute Diora. Zapach to niekonwencjonalny, jak na typową mainstreamową produkcję: jednocześnie orientalny i słodko-drzewny. Cóż, jeszcze parę lat temu podobne zestawienie nie gwarantowało powodzenia męskiemu zapachowi. Jak będzie tym razem, czas pokaże. Nadal jest to aromat odważny, choć już zdążył pozyskać wiernych użytkowników, także na rodzimym gruncie. ("...ale to nie to samo, co klasyka..." ;) )

W każdym razie, mnie słodkie drewna przekonują. Początkowo wyłaniają się nuty ostre, połkadzidlane, półiglaste, czyli typowy dla mojej skóry, mirrowy korkociąg, energicznie wkręcający się w przegrody nosowe. Jest intrygująco i efektownie szczególnie, że już po chwili dołącza gęsty, słodki dym kadzidła. Później robi się nieco lżej, tu i ówdzie pokazuje się zielony, zroszony cień fiołka, sugerując pogodną i bardzo zmysłową zagadkę. Wstrętny z tego Absolutu kusiciel! :) Natomiast w cieplejsze dni miły dym przeistacza się, co prawda, w przypalony korzeń, przytłaczający mocą, ale także nieoczekiwanie dystyngowany i szlachetny. I nadal bardzo gorący. W ostatniej fazie mieszanka drży na skórze, staje się jednoczesne świeża, drzewna i orientalna w jedyny w swoim rodzaju sposób. Oto, panie i panowie, oud, który na mojej skórze niemal nigdy nie przypomina woni szpitalnych. Całość okazuje się ciekawa i warta grzechu. Może nie jest to materiał na stały związek, ale na mały, choć intensywny romans - z pewnością. :)


Rok produkcji i nos: 2009, François Demachy

Przeznaczenie: zapach zaszufladkowany jako męski, ale zbytnio bym się tym nie przejmowała. :) Pasuje ludziom zmysłowym, odważnym i pewnym siebie, kroczącym odważnie naprzód i nie uchylającym się od ciosów. Przynajmniej z grubsza... ;)

Trwałość: na mojej skórze nietypowa: im chłodniej, tym krótsza; od siedmiu do dwunastu godzin.

Grupa olfaktoryczna: orientalno-drzewna

Skład:

Nuta głowy: mirra
Nuta serca: kłącze irysa, kadzidło
Nuta bazy: oud

Na zakończenie przedstawiam plakat, który odkryłam podczas poszukiwań ilustracji do niniejszej recenzji. Gdy go zobaczyłam, dostałam prawdziwego ataku śmiechu. To na pewno NIE JEST Fahrenheit Absolute (a tym bardziej ani Faust, ani Mefistofeles). :)



Ciekawe, hm... ujęcie postaci, nieprawdaż? ;)
___
Dziś noszę Victrix marki Pro Fumum Roma.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )