Dzisiaj będzie nie na temat, ale okoliczności zewnętrzne temu sprzyjają. Oto dziś bowiem rocznica wybuchu powstania warszawskiego; okrągła, bo sześćdziesiąta szósta... ;)
Mentalnie przygotowuję się na płynące z mediów przezabawne dykteryjki w stylu: "No więc był kłopot z informacją, z dostarczaniem rozkazów (informacja dla młodzieży: wtedy nie było jeszcze telefonów komórkowych ani internetu)". Hahaha, jakie to było zabawne! Ale się uśmiałam, no-ja-nie-mogę-normalnie!
Zawsze, gdy słyszę tego typu teksty, to mam ochotę walnąć butem w ekran telewizora bądź radio, ewentualnie wylać na czytaną gazetę litr atramentu (tylko skąd go wziąć? :) ). Dlaczego? Ponieważ irytują mnie nieustanne sugestie, jakoby "ta dzisiejsza młodzież" była tępa, mocno ograniczona umysłowo, a głębią swych przemyśleń nigdy nie zdoła dorównać pantofelkowi czy innym orzęskom.
Mam dość ciągłego udowadniania, że nie jestem wielbłądem; a najgorsze jest to, iż większość starszych osób (choć nie tylko), z którymi mam okazję rozmawiać, faktycznie zdaje się tylko czekać, aż nagle wyrośnie mi garb, zaryję kopytami w piasek, zacznę rozdzierająco beczeć oraz pluć lepką śliną.
I potem moi rozmówcy przeżywają szok, gdy się okazuje, że potrafię podać im dzienną datę zakończenia drugiej wojny światowej (w Europie i na świecie).
Dawno przestało mnie to śmieszyć, ani już nawet denerwować nie chce. Kolejne tego typu przypadki powodują coraz większe znudzenie i... rozczarowanie.
Wiem, rzecz jasna, że wiele osób nie odróżnia powstania listopadowego od warszawskiego i mam świadomość, iż ostatnich weteranów drugiego ze starć radością to nie napawa. Rozumiem ich, naprawdę.
Zawsze jednak pomyślę sobie, że ignoranckich nastolatków nie jest wcale więcej, niż analogicznych osób po 40. roku życia. Sedno sprawy leży gdzie indziej.
Bo powiedzcie, moi drodzy, czy my rodzimy się przepełnieni szacunkiem dla historii oraz ze świadomością istotnego jej wpływu na teraźniejszość i przyszłość? A może, po przekroczeniu określonego wieku Prawda zostaje nam cudownie objawiona? Jeśli nie wszystkim, to przynajmniej tym "lepiej rokującym"?
W mojej opinii, jeśli ktoś nie uznał za stosowne wpoić młodszym pokoleniom odruchu zaciekawienia dawnymi dziejami, może mieć pretensję przede wszystkim do siebie. I bardzo mi przykro, ale nie uznaję argumentu o tym, "że komuna", "że nie wolno było głośno", "że tematy zakazane", "że dzieciom się nie mówiło", bo w najbliższej rodzinie miałam dowód na to, iż są to często jedynie czcze wymówki.
Moi dziadkowie, rodzice mojej mamy, mieli trzy córki, rodzące się od połowy lat 50. Wszystkie w dzieciństwie słyszały od rodziców o: Katyniu, wysiedleniu z Kresów, łagrach, Holocauście, powstaniu warszawskim a także o tym, że i dawnych, niemieckich mieszkańców naszych domów zaraz po wojnie wypędzono z rodzinnych stron. Oraz o paru innych rzeczach. I jakoś żadna z córek moich dziadków nie zaczęła mielić ozorem zaraz po opuszczeniu rodzinnych progów. Zresztą, moja mama do dziś wspomina swoją historyczkę z technikum, która, zorientowawszy się w przekonaniach rodziców swych uczniów, szczegółowo opowiedziała im o swojej warszawskopowstańczej przeszłości (była łączniczką gdzieś na Starym Mieście). Czyli jednak można było.
Sama zostałam "zarażona" historią tak wcześnie, że nawet tego nie pamiętam; zaczęło się chyba od wykorzystywania przez moją rodzinę najróżniejszych mitologii, jako bajek czytywanych dziecku na dobranoc [tak, tak, naprawdę czytywano mi mity; zresztą, jeszcze w szkole podchodziłam do nich z zażenowaniem przekonana, że "to dobre dla małych dzieci" ;) ]. Wiem, że szukałam z dziadkiem skarbów, że każde wyjście na spacer z rodzicami mogło zmienić się w Przygodę w ruinach neogotyckiego dworu. I tak dalej, i temu podobne.
Więc, jeśli ktokolwiek zechce narzekać, że "młodzież nie zwraca uwagi na historię", niech się najpierw porządnie zastanowi, czy sam/sama rzeczywiście ma w tej sprawie czyste sumienie.
___
Aha! Noszę Améthyste od Durbano. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )