poniedziałek, 16 sierpnia 2010

O próbach ujarzmiania i o tym, co z nich wynika

Znów za punkt wyjścia recenzji obrałam sobie Indie, ale spokojnie: to jeszcze nie obsesja; zresztą, o poniższym skojarzeniu już wspominałam. :) Dodatkowo do Indii dotrę wedle planów Kolumba. A teraz do rzeczy.

Wojciecha Cejrowskiego można lubić albo nie (ja go nie znoszę), można mu zarzucać wiele, ale zwyczajnie nie mogę go nie błogosławić za wprowadzenie pod polskie strzechy tzw. "wyobraźni socjologicznej", a lepiej: "w. antropologicznej". Dzięki jego programom podróżniczym przeciętny tutejszy telewidz ma szansę nie tylko zobaczyć obce kraje i mieszkających tam "dzikusów", ale też - co najważniejsze - postarać się ich ZROZUMIEĆ. Odłożyć na bok swój, wypracowywany przez lata schemat myślowy i, w pewnym sensie nago, wejść w świat człowieka, którego postępowanie nie zawsze wydaje się nam logiczne i/lub zrozumiałe. A takiego sposobu myślenia w naszym pięknym kraju w zasadzie brak.
Po raz kolejny zdałam sobie z tego sprawę jakieś dwa lata temu, gdy pewnego niedzielnego przedpołudnia oglądałam w TV program Cejrowskiego.

Ów akuratnie "nadawał" gdzieś z Półwyspu Jukatan, z dawnego miasta Majów, chcąc przybliżyć Polakom tę starożytną kulturę, której kres położyła konkwista. Więc łaził sobie facet po ruinach, opowiadał o strukturze społecznej, o życiu codziennym prekolumbijskich miast-państw oraz o religii, która przecież do bezkrwawych nie należała.
Zapamiętałam jeden z konceptów pana Cejrowskiego, który opowiadał akurat o istnych krwawych bachanaliach, orgii bolesnego upuszczania krwi własnej i wyrywania serc cudzych (w ilościach tysięcznych), co miało być ofiarą na przebłaganie grzechów, prośbą do bogów, by nie zsyłali na świat ognia i jeszcze go nie kończyli. :)
Kiedy widz miał już okazję zaznajomić się z podstawą mitologii i obrzędowości, nasz dzielny podróżnik zauważył, że gdy europejscy konkwistadorzy postawili swoje podkute stópki na ziemi Majów i zobaczyli tłumy prowadzone na rzeź i krew, obficie lejącą się ze stopni świątynnych, w pierwszym odruchu rozpędzili całe towarzystwo, wyrżnęli kapłanów i starali się zniszczyć wszelkie dowody okrucieństwa "dzikich".
A tymczasem - gdyby trochę pomyśleli - mogli poprosić o pomoc grupkę rzutkich misjonarzy, którzy w rozmowie z kapłanami Majów potrafiliby powiedzieć, że to, co oni [czyli Majowie... ;) ] raz na kilka lat wyprawiają, jest bez sensu, że nie ma potrzeby poświęcać już tylu ludzi, bo przecież "u nas" był już jeden taki, który przelał własną krew i odkupił wszystkie grzechy tego świata. I wtedy cały proces ewangelizacji dla jednych, indoktrynacji dla drugich (jak zwał, tak zwał), miałby spore szanse odbyć się niemal bezboleśnie, bez karczowania wszelkich śladów zastanej cywilizacji.
Czemu o tym piszę?


Ponieważ jednym z pierwszych rejonów Indii, w który trafili Brytyjczycy, był Zachodni Bengal, główny ośrodek kultu bogini Kali. Więc wyobraźcie sobie, proszę, jaka musiała być reakcja szacownego angielskiego dżentelmena (kupca, żołnierza - co za różnica), gdy ten wszedł do jakiej świątyni i zobaczył wizerunek w stylu tego po lewej. :) I tak, dzięki etnocentryzmowi oraz brakowi dystansu i wyobraźni, szacowna bogini - matka, władczyni czasu, życia, śmierci i miłości stała się głównym symbolem hinduskiego "barbarzyństwa". Niezła ironia, co nie? ;)
Do dziś Kali to jedno z najbardziej rozpoznawalnych bóstw hinduistycznych na świecie, tyleż fascynujące, co odrażające [jeśli komuś nie chce się istoty jej kultu zrozumieć]. Uchodzi za symbol dziwnej, niezrozumiałej "babskiej" agresji. Cóż, z pewnością mydłkowata zachodnioeuropejska Najświętsza Panienka toto nie jest... ;)

A dla mnie Kali to czyste odzwierciedlenie Incense Normy Kamali, o czym zresztą już wspominałam. Pierwsze, co przychodzi mi na myśl, gdy o Kadzidle Kamali myślę, to słowa: "nieujarzmione", "wszechpotężne", "majestatyczne". Pozornie dzikie, ale z całą pewnością niezbyt skłonne do kompromisów. W sposób oczywisty dominujące nad otoczeniem. Zachłanne.

Początkowo wściekle dymiące, czatujące przy drogach niczym najsłynniejsi wyznawcy Kali z sekty zwanej przez Brytyjczyków thugs, pragnące pozbawić życia niczego niespodziewających się wędrowców; budzące grozę, czasami graniczącą z histerią. Dzikie. Niebezpieczne. Niezrozumiałe. Fascynujące.


Bywa, że na "dzień dobry" serwuje silne uderzenie prosto w splot słoneczny, roztaczając wokół woń palonej wygarbowanej skóry z akcentami żużlu. Takie też było moje pierwsze z Incense spotkanie. Myślałam wtedy, że raczej się nie polubimy. Ale bogini Kali nie pozwoliła mi długo czekać na audiencję. Gdy tylko stanęłam przed jej obliczem okazało się, że swąd ulatuje w ciągu pierwszej minuty, odsłaniając obficie wypełnione kadzielnice, znad których unosi się dym zdolny osłonić całą armię. :) Zrozumiałam wtedy, że mam cholerne szczęście: kadzidlana Norma odkryła przede mną swoje bodaj najpiękniejsze oblicze. Które kopci przez wiele, wiele godzin, by w pewnym momencie (dość gwałtownie) zamilknąć. Wówczas ukazuje się ambra, równie piękna i potężna, co poprzednio dym. Ambra gorąca, zmysłowa, mrocznie cielesna. Obca europejskiemu rozumieniu świata oraz naszym konwenansom. Niebezpiecznie zmienna.
Wszak cała kompozycja do statycznych nie należy i zawsze, ale to zawsze, należy mieć się na baczności. Bo nigdy nie wiadomo, gdzie czają się thugs. ;)

Na zakończenie ciekawostka: teraz, gdy jestem chora i mam gorączkę, Incense rozłożyło nade mną płaszcz bezpieczeństwa, stając się opiekuńczą i bezpiecznie ciepłą mieszanką. Nie przypuszczałam, że będę mieć aż tyle szczęścia. Widać bogini chroni "swoich". ;)


Rok produkcji i nos: 1983, ??

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, dla seryjnych morderców albo demonologów. ;) A poważnie, to trudno ustalić, bo mam wrażenie, że to Incense wybiera sobie "nosiciela", a nie na odwrót.

Trwałość: poza wszelką konkurencją; aromat wydaje się wieczny

Grupa olfaktoryczna: drzewno-aromatyczna

Skład:

żywica kopal, labdanum, żywica sosnowa, galbanum, mirra, opoponaks, żywica świerkowa, cynamon, kardamon, pieprz, sandałowiec, kumin, elemi
___
Zgadnijcie, co noszę...? Tak, Incense. :)

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. www.saisathyasai.com/baba/guruphiliac-jody-radzik
2. Profil użytkownika Goddess Kali na portalu Myspace.com KLIK

11 komentarzy:

  1. Ha! Farciara! :)

    I nie mam na myśli choroby, której współczuję, lecz "łaskawość" Incense. Fajnie byłoby mieć takiego killera na podorędziu.

    Ale napisać słów parę chcę o Cejrowskim. Nie znoszę bowiem tego chama straszliwie. Od czasu kiedy zaprosił do swojego programu Kotańskiego i rozmawiał z nim przez szybę, bo się brzydził, od czasu jak w programie Drzyzgi obraził człowieka zakażonego HIV i nie podał mu ręki, od czasu kiedy wyrażał się pogardliwie i ludziach innej, niż chrześcijańska wiary. Uważam, że jego intelekt i nieco w moim odczuciu niesmaczna pocieszność nie zmieniają faktu, że to po prostu świnia i cham.
    Od lat telewizji nie oglądam, książki takiego człowieka też nie kupię, więc aktualnie wypowiadam się trochę z boku, ale naprawdę nie zamierzam się przymuszać do tego, żeby spędzać swój czas w obecności (medialnej, ale jednak) osoby, która budzi we mnie odrazę. Nawet jeśli jest to osoba inteligentna i ekscentryczna. Goering tez był inteligentny i ekscentryczny. :(

    OdpowiedzUsuń
  2. I jeszcze raz: zdrowia życzę. Kto to widział, chorować latem? ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kto to widział? Sama nie wiem: złośliwość, bezczelność i chamstwo (oraz picie zimnych napojów wyskokowych i latanie po dworze [albo polu, zależy, kto to będzie czytał ;) ] z mokrymi włosami ;) ).
    Dzięki za życzenia.

    Tego właśnie w C. nie znoszę (nie dość, że cham i mizogin, to jeszcze marketingowy koniunkturalista). A z drugiej strony... kiedyś dość często oglądałam jego "bose" programy i zaintrygowała mnie jego niekłamana fascynacja wszelkiej maści "innymi". Do dziś też pamiętam, jak razu pewnego, z naprawdę wyraźnym szacunkiem, opowiadał o islamie. W sumie szokujące jak na tę postać. :)
    Co nie zmienia faktu, iż sprawia wrażenie niebyt spójnej osobowości; właśnie dzięki temu dziwnemu dwójmyśleniu.

    Dziwna sprawa z tym Incense: rozumiem, że dany zapach na każdym może (a nawet powinien) rozwijać się inaczej, ale żeby budzić AŻ tak skrajne emocje?? Żeby od razu albo cuchnąć siarką, albo zbliżać do sfer boskich, bez trzeciego wyjścia??

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurczę, dziwne rzeczy się ostatnio dzieją, posty podwójnie wyłażą. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jest trzecie wyjście. Na mnie.
    Ani nie cuchnie siarką (??), ani nie zachwyca.

    Z Cejrowskim to jest, mam wrażenie tak, że on w swej fascynacji odmiennymi kulturami jest autentyczny, ale szacunku w tym nie ma. Z tego, co miałam okazją czytać, widzieć i słyszeć wyciągam wniosek, że on owszem jest zafascynowany odmiennością tak, jak my bywamy zafascynowani egzotycznymi zwierzętami. Ale tak naprawdę ma poczucie, że "prawdziwym cywilizowanym człowiekiem" jest tylko n i jemu podobni. Dlatego łatwo mu przychodzi zachwyt rzeczami, które są trudne do do zaakceptowania dla kogoś, kto widzi w tych egzotycznych dzikusach ludzi równych sobie. Bo ludziom trudno jest pojąć, że równość nie oznacza jednakowości. A on z tym nie ma problemu, bo mam wrażenie, że on analizuje te inne kultury jak małpy czy mrówki.
    Ale masz rację. Dziwny jest.

    OdpowiedzUsuń
  7. Aj, z tą siarką to tylko przenośnia, przeciwieństwo sfer niebieskich. :)

    Coś w tym stylu miałam na myśli, kiedy pisałam o dwójmyśleniu. Podejrzewam, że w tym, co piszesz, jest dużo racji. Jednak, przygotowując się do napisania postu, zastanawiałam się, jak to jest: zdobywać ja dany temat dogłębną wiedzę, otwarcie się pasjonować, nawet starać się zrozumieć, a mimo to wszystko uparcie tłumaczyć na swój własny, wewnętrzny język. To już nawet nie jest dziwne, ale pokręcone. :)
    Mimo to, w dalszym ciągu uważam, że za przedstawienie Polakom możliwości "myślenia antropologicznego" Cejrowskiemu należy się... tablica pamiątkowa. ;)
    A swoją drogą, fascynuje mnie możliwość wglądu w taki konserwatywny, ultraprawicowy mózg (uwielbiam błądzić po Frondzie i jej podobnych! :) ).

    OdpowiedzUsuń
  8. Incense Kamali... Tylko raz wypróbowałam i przeżyłam. Nawet zastanawiałam się, skąd te opowieści o podstępnym działaniu kadzidła, o tym, jak zabija niespiesznie, jak pastwi się nad ofiarą, jak trzeba je trzymać w klatce, jak jest agresywne. Muszę spróbować jeszcze raz.
    A poza tym witam się, bo to pierwszy mój komentarz. I zapowiadam, że wrócę nie raz, nie dwa, bo bardzo mi się tu podoba :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Witaj Escorito! I zapraszam jak najczęściej. :)

    Ciekawe, prawda? Choć przypuszczam, biorąc pod uwagę własne z Kadzidłem Kamali pierwsze spotkanie, że to po prostu szok kulturowy. ;) Kiedy jednak nie mija... cóż, smak można wyrobić, słuch też, wzrok ślepo podąża za mózgiem podobnie jak dotyk. Tylko węch jest ma gdzieś nasze próby przyzwyczajania albo lubiane dotychczas schematy i robi, jak sam chce.
    I chyba "tu jest pies pogrzebany" (nie lubię tego powiedzenia, ale jest trafne).

    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  10. Tez nie lubię grzebania psa... :]
    W kwestii wyuczalności węchu mam inne zdanie. można go wyrabiać, szkolić, rozwijać jak każdy inny zmysł. Moim zdaniem, oczywiście. :)

    Wracając zaś do Cejrowskiego - to prawda, że dziwnymi drogami musi chodzić jego umysł i to jest, tak jak piszesz, w pewien sposób fascynujące. Jak piękno zdeformowanego ciała. Fascynuje i przeraża. Bo czlowiek zły i głupi jest niczym w porównaniu z człowiekiem złym i inteligentnym. A inteligencji Cejrowskiemu nie odmawiam. Taktu i kultury tak, ale inteligencji nie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Sab, z tym węchem pewnie znowu patrzymy na to samo tyle, że z dwóch różnych stron; bo - w mojej opinii - można mu najwyżej podsuwać sugestie, oswajać, ale czy przez taki proces ktoś zapała miłością do np. "kadzidlakó" mimo, ze ich wcześniej nie trawił? Nie jestem przekonana [ale biorąc pod uwagę Twój i mój staż w blogosferze można powiedzieć, że starszy znaczy mądrzejszy :) więc się z gracją wycofuję].

    Żeby zarzucać Cejrowskiemu brak inteligencji, samemu/samej trzeba mieć wióry w głowie. A jednak poważnie bym się zastanowiła, wpuszczając go na salony - nawet bocznymi drzwiami (chyba, że to salon rodziny Giertychów ;) ). I nawet nie chodzi o to, że gość ma irytujący zwyczaj mówienia głośno wszystkiego, co właśnie pomyślał; po prostu nie zawsze wiadomo "co z tym fantem zrobić".

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )