Znów "na tapetę" trafiła epoka, której nie znoszę; i to wydaniu, które uznania nie zyskało. No kurczę, o ile nie dorobię sobie jakiejś karkołomnej teorii (jak do mego ulubionego dzieła Cacharel), dziewiętnastowieczne nawiązania kojarzę niezbyt przychylnie. To chyba najpoważniejsze uprzedzenie, jakie we własnym charakterze odnotowuję. ;)
Dziś mam złe skojarzenia z zapachem perfum Eugénie marki Rancé. :)
Ich pierwotna wersja miała powstać specjalnie dla tej pani po lewej, czyli Eugenii de Montijo, żony Napoleona III, cesarzowej Francji. Kobiety słynącej z urody, świetnego rozeznania w sprawach mody oraz z angażowania się w feralne przedsięwzięcia polityczne [z których nieszczęsne usadzenie na cesarskim tronie Meksyku Maksymiliana Habsburga, brata Franciszka Józefa oraz wojna francusko - pruska są chyba najbardziej znane w świecie].
Eugenia była bez wątpienia barwną postacią, więc trudno uwierzyć, by perfumy sprzedawane dziś pod jej imieniem, wiernie oddawały charakter cesarzowej. Choć z drugiej strony...
Moja dzisiejsza bohaterka pozostawała wszak wiernym dzieckiem swojej epoki; oskarżana o oziębłość seksualną, nie mogła nie wiedzieć o licznych romansach małżonka. Co było przecież takie naturalne... W końcu to wiktoriańskie podręczniki dla dobrych żon nauczały, w jaki sposób "powściągać męskie chucie" oraz jak postępować, gdy wszystkie opisywane metody zawiodą (leżeć sztywno jak kłoda w nadziei, że mąż szybko się zniechęci - POWAŻNIE!).
Programowej dziewiętnastowiecznej schizofrenii, zdecydowanie zbyt często ocierającej się o galopującą hipokryzję w dużej mierze zawdzięczamy współczesne (jakże bzdurne!) wizje "wojny płci": oto są sobie dwa światy, zupełnie do siebie nieprzystające, męski i kobiecy, a ich przedstawiciele - szczególnie we własnym gronie - uważają tę drugą grupę za osoby słabowite na umyśle, mocno ograniczone [co dotyczy także stereotypowej kobiecej wizji mężczyzn - kto choć raz czytał gazetkę typu Glamour, to wie ;) ].
A o, wynikającej z powyższego dwójmyślenia, dziewiętnastowiecznej pandemii chorób wenerycznych ledwie wspomnę, bo blog o perfumach nie jest miejscem stosownym do wylewania żółci, za której napływ odpowiadają idiotyczne realia dawnych epok. ;)
Jednak muszę odpowiedzieć, jaki jest bezpośredni związek pomiędzy środowiskiem ostatniej cesarzowej Francji a perfumami Rancé.
Otóż Eugénie to dość wyraźne potwierdzenie ówczesnej struktury społecznej, z podziałem mężczyzn na "birbantów", czyli ówczesnych playboyów i "pantoflarzy" a kobiet na "anioły" i "ladacznice". Dla tej pierwszej z kategorii kobiet perfumiarsko przeznaczono wszystkie lekkie kwiaty i owoce, drugiej pozostawiając wonie "kurewskie" czy "babciowe".
Eugenia to dobra żona, szacowna matrona, kobieta o zgwałconej osobowości. Pewna moja znajoma przyznała się kiedyś do stworzenia teorii, w myśl której wszelkie "oziębłe" kobiety to te, które stłumiły przyrodzoną zmysłowość, próbując zaprzeczyć istnieniu wszelkiej energii erotycznej. A miały to robić w wyniku osobliwego samogwałtu mentalnego, mającego za wszelką cenę postawić je w opozycji do figury "kurwy". Cóż, za każdym razem, gdy czytam o XIX wieku czy wącham choćby Eugénie, to jestem skłonna przyznać znajomej całkowitą rację.
Bo cóż mam powiedzieć o miksie owocków, z melonem (którego w perfumach nie trawię) i marakują na czele, do których z czasem dołączają osłodzone kwiatki, wykastrowane z całej ich mocy, skrócone o zmysłowość, pozbawione dusznego czaru? Jak można było zrobić COŚ TAKIEGO jaśminowi czy róży, które z reguły grzecznie się na mnie nie układają, a w rzeczonym przypadku zostały poddane serii intensywnych elektrowstrząsów, po których nie mają siły nawet do mnie mrugnąć?? No, jak, ja się pytam? Choć są wyczuwalne, to tak je uładzono, do takiego stopnia pozbawiono wszelkich kantów, fałd, naleciałości, że z ich pierwotnego charakteru nie zostało nic.
Nawet baza aromatu, chociaż zdecydowanie bardziej orientalna, nadal pozostaje mdła i przywalona tonami pudru irysowego; pastelowa do zgonu, perwersyjnie "słodziutka", notorycznie niewinna.
Uwaga, teraz będzie nieco drastycznie; osoby wrażliwe i/lub obdarzone żywą wyobraźnią proszone są o ominięcie akapitu!
Podobno w domach publicznych świadczących usługi o charakterze pedofilskim szczególnym "wzięciem" cieszą się dziewczynki "jeszcze nietknięte", którym po każdym, obficie opłaconym, stosunku restauruje się błonę dziewiczą. Dzieci o niewinnym wyrazie twarzy, urocze blondyneczki o dużych błękitnych oczach mogą "udawać" dziewice przez wiele lat do czasu, aż zaczną rosnąć im piersi. Wówczas jednak ich stan psychiczny często jest tak podły, iż jest im już wszystko jedno, jak dalej potoczy się ich życie. Nieszczęśliwe dzieci w permanentnej depresji, konsumowane przez okrutnych dorosłych; coś przeczącego wszelkim normom moralnym, chora perwersja niewinności - tym jest dla mnie Eugénie.
Za zaletę omawianych perfum niech będzie poczytana wysoka jakość ich składników; ponieważ nie wyczuwam w Eugenii nawet cienia laboratoryjnej syntetyczności. Cała jej słodycz i owocowość płyną z natury, dzięki czemu odrazę budzi wyłącznie dzięki skojarzeniu, nigdy z racji niskich standardów wykonania.
Lecz czy to wystarczający powód, by Eugenię rehabilitować? Nie w moich oczach.
Rok produkcji i nos: 2006, François Rancé
Przeznaczenie: zapach kobiecy, pudrowy, delikatny; trudno powiedzieć dla kogo tak, by nikt nie poczuł się urażony. ;)
Trwałość: od trzech do sześciu godzin, więc mogłoby być lepiej.
Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-owocowa
Skład:
Nuty głowy: marakuja, melon, mandarynka, konwalia, bergamotka
Nuty serca: magnolia, kwiat pomarańczy, brzoskwinia, jaśmin, róża
Nuty bazy: sandałowiec, irys, ambra, wanilia, mech dębowy, wetyweria
___
Noszę Standard, czyli wspólne dziecko firm Artek i Comme des Garçons. :)
P.S.
Dwie pierwsze ilustracje pochodzą z commons.wikimedia.org
Na pierwszej widzimy cesarzową Eugenię z synem; na fotografii zaś - z mężem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )