sobota, 14 sierpnia 2010
Słony smak wakacji
Dajcie mi jakiś zapach w wersji podstawowej oraz jego mocniejszą, "podrasowaną" wersję, a w ośmiu przypadkach na dziesięć wybiorę tę drugą opcję. Nie inaczej było z Cudami Hermèsa: o ile Eau des Merveilles to dla mnie typowe "ciepłe kluchy" (Parfum niestety nie znam), Elixir des Merveilles pozostaje uroczym, jednocześnie świeżym i ciężkim (jak to możliwe??) aromatem na lato. I to właśnie o nim chciałabym dziś napisać.
Zaraz po aplikacji na skórę Eliksir kokietuje miksem ostrych cytrusów z cedrem - i to jest najbardziej oczywista, najprostsza forma jego świeżości. W miarę upływu minut mieszanka tężeje; staje się niemal oleista oraz... coraz bardziej słona.
Z początku myślałam, iż jest to słoność wody morskiej gdzieś na Południu, ale im dłużej trzymam perfumy na skórze, tym jest im bliżej do marokańskich kiszonych cytryn jedzonych na stopniach którejś z włoskich czy hiszpańskich bazylik. :)
I powiem Wam w sekrecie, że bardzo, bardzo mi się to podoba. :)
Dopiero w kolejnej odsłonie kiszonka cichnie, by ustąpić miejsca lekkiemu kadzidłu, wzmocnionemu "ekstra" żywicami oraz lekkim obłokiem słodyczy, dzięki fasolce tonka i czemuś podobnemu do karmelu. Słodkie i słone w oparach kadzidła - tego nie można zignorować!
Więc siedzę sobie przed bazyliką, w której akurat odbywa się niedzielna msza (frekwencja, jak dla polskiej turystki, mało imponująca ;) ), wcinam tażin z kiszonymi cytrynami i wystawiam twarz do słońca. Z wnętrza świątyni docierają do mnie przytłumione przez ruch uliczny dźwięki organów, słowa księdza oraz zapach dymu kadzidlanego, znacznie już rozrzedzonego. Kolejny piękny dzień w podróży. :)
W finale pachnidło ponownie staje się świeże, przejrzyste oraz lekko przesuszone; nie, jednak podwędzone. Wędzone, wcześniej macerowane w solance, skórki cytryny, pomarańczy, mandarynki itd. Dopiero w tym momencie do głosu dochodzi mocny, szarografitowy zapach dębiny w towarzystwie figlarnej ambry. I jeszcze więcej żywicy - wyraźnej, ledwie zastygłej. Oraz sól; tej nigdy dość.
Mamy więc do czynienia z aromatem skomplikowanym, wielowarstwowym, rozwijającym się w czasie w sposób dość swobodny, artystyczny. Nie wiem, co ogranicza Elixir des Merveilles, bo na pewno nie moja skóra. :)
Po nocach śnić o nim nie będę, ale nie mogę ukryć, że dzisiejsze pachnidło do kategorii "użyj i zapomnij" z całą pewnością nie należy. Ostatecznie szkoda, że na razie mi z Eliksirem nie po drodze. Może za jakiś czas [kiedy zdobycie go zacznie graniczyć z cudem ;) ]...?
Rok produkcji i nos: 2006, Jean-Claude Ellena
Przeznaczenie: zapach podobno kobiecy, ale ja zaliczyłabym go do kategorii uniseksów (ile "statystycznych kobiet" chciałoby pachnieć cytrusową solą z kadzidłem?). Idealny na ciepłe dni.
Trwałość: od pięciu do ok. ośmiu godzin
Grupa olfaktoryczna: orientalno-aromatyczna
Skład:
[znowu w ciągu!]
kandyzowana skórka pomarańczy, karmel, wanilia, klementynka, bób tonka, drewno cedrowe, balsam peru, żywica siam, kadzidło, sandałowiec, dębina, paczuli, ambra
___
Dziś pachnę lawendowo-sandałowym olejkiem do ciała. :)
P.S.
Pierwsze zdjęcie pochodzi z steamykitchen.com/125-making-your-own-flavored-salts
Pod tym adresem znajdziemy przepisy na aromatyzowaną sól: z cytrusami, pieprzem syczuańskim oraz herbacianym proszkiem matcha.
Etykiety:
aromatyczne,
Hermès,
mainstream,
orientalne,
perfumy
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Hmm... Pierwsze zdanie to obserwacja bardzo celna. I to nie tylko w Twoim przypadku, ale też moim. Już taki ze mnie typ, że lubię mocno, bez umiaru i do dna. :)
OdpowiedzUsuńSame Cuda Hermesa uważam za zapachy doskonałe. Oba.
Tyle, że uwielbiając Elixir, Eau traktuję zwykle jako rozwodniona wersję Elixiru właśnie. Wstyd trochę, bo przecież piękna jest Woda sama w sobie, ale ja pierwszy poznałam Elixir.
Raz udało mi się odebrać Eau na czysto - pod urlopie chyba 2 lata temu, w okresie kiedy miałam długa przerwę w używaniu Elixiru powąchałam Eau na lotnisku. I wtedy, raz jedyny chyba, naprawdę mnie zachwycił. Bo nie szukałam w nim elixirowych nut. Ale i tak nie kupię. Jedno z pary starczy.
Sam odbiór zapachu mam inny. Żadnej kiszonki. Na szczęście. :)))
"Miłośniczki 'killerów' wszystkich krajów, łączcie się"? :)
OdpowiedzUsuńTeż pierwszy wpadł mi w ręce Eliksir, ale do Wody miłością nie zapałam nigdy - właśnie z tego powodu, że była mniej wyrazista. I cóż - to się nie zmienia.
Ale mnie ta kiszonka fascynuje (ależ perwers! ;) ) i to właśnie dzięki niej Cudaka doceniłam.
Wole Eau, kwesia gustu. Ostatnio pewna pani, styl raczej sportowy powiedziala mi, ze to ladny zapach, ale bardzo kobiecy i nie dla niej. Zdziwilo mnie to, bo uwazalam, ze jest raczej unisex, ale jak widac percepcja, percepcja... Tym bardziej, ze w tych perfumach nie ma zadnych kwiatow !
OdpowiedzUsuńI ja tez czuje w nich lekko slona nute, pewnie to jedna z nutek ambry.
Zagadki ludzkiego powonienia... :) W Eau też wyczuwam lekką sól, ale dużo mniej (wyjaśnij to ;) ). Nie wiem co za jedna, ale pachnie bosko i pasuje jak ulał.
OdpowiedzUsuńPieknie pasuje, bo ja lubie jak cos tak sobie "wychodzi", ni z tego, ni z owego, niby nie powinno tego tam byc, bo to "nielogiczne", a jednak jest. Np w Soir de Lune czuje lekki, bardzo lekki, zapach zakurzonego strychu, uwielbiam.
OdpowiedzUsuńPo przetestowaniu na bletterku bardzo mi się podobał. Wchodząc po perfumeryjnej eskapadzie do samochodu (zanim wyjadę z parkingu) niucham zapach jeszcze raz i córka nagle podpowiada mi, że czuje jakąś nutę przypraw oddającą smak moich domowych pasztetów. Bardzo cenię jej skojarzenia jednak z drugiej strony jestem zła, że muszę szukać dalej swojego ulubionego zapachu. Nie wiem jak to się dzieje (czy to mózg płata figle) ale w istocie są tam nuty słono przyprawowe, które w konsekwencji ukierunkowują moje zmysły na skojarzenia ze szlachetnym kulinarnie domowym pasztetem. Może to ta słoność. Na skórze te wrażenia jeszcze bardziej się potęgują. Nic ...trzeba szukać dalej.
OdpowiedzUsuń