niedziela, 22 sierpnia 2010

Zapachy lasu

Perfumowo jest ich kilka... i w większości - ładne.
A jednak nie o perfumach chciałabym dziś napisać. [wiem, wiem; obiecywałam powstrzymywać demona dygresji, dlatego zaczynam od zapachów. ;P ]

Ktoś kiedyś powiedział, że muzyka jest najwspanialszym zjawiskiem na Ziemi, a piękniejsza od niej jest tylko cisza. Parafrazując to można zauważyć, iż od perfum piękniejsze są tylko zapachy stworzone przez Matkę Naturę.
Dlatego, gdy wchodzę do lasu, staram się nie mieć na sobie niczego, co byłoby w stanie zakłócić moją percepcję tamtejszych woni. Zresztą, nie tylko o węch tu chodzi: widok leśnych ostępów pieści nasz wzrok, dźwięki wydawane przez skrzypiące drzewa, latające wokół owady czy przez większych przedstawicieli królestwa zwierząt to najprawdziwsza muzyka. Możliwość chodzenia po miękkim mchu, a nawet położenia się bezpośrednio na jego suchej, puchatej zieleni (dodatkowy plus: uszy toną nam w roślinności, co stanowi doskonałą izolację dźwiękową) jest czystą radością. Natomiast nos jest bezustannie "narażony" na bezpośredni kontakt w aromatami żywicy, szyszek, owoców, świeżo pociętego drewna, ziemi, grzybów, wilgoci, przestrzeni, wiatru, słońca czy deszczu z delikatnym tłem w postaci ostrej woni zwierząt.

Czasami zastanawiam się, czy jestem stworzeniem bardziej miejskim, nastawionym na wygody i hedonizm, czy wiejskim, cywilizowanym, ale marniejącym bez kontaktu z naturą. Efektu rozmyślań nie znam.
Wiem za to, że wczoraj wypoczęłam za wszystkie czasy oraz, że tego nie dałyby mi nawet miesięczne wakacje w popularnym kurorcie. Byłam na grzybach. Naładowałam akumulatory.

Bory Dolnośląskie przywitały upalną, letnią pogodą.





Zawsze zadziwia mnie, jak wspaniale przyroda potrafi naśladować otoczenie. Na zdjęciu poniżej nie znajduje się liść ani kawałek kory, tylko grzyb. :)



Trochę pasteli z okazji pory kwitnienia wrzosów:



...i nareszcie coś jadalnego! ;)



Morze traw [porównanie tyleż banalne, co adekwatne] w Dolinie Kwisy:



"Jestem Polakiem, mam gdzieś zakazy!" ;)



Kawałek cywilizacji (nieużywana wieża ciśnień, tuż przy dawnej stacji kolejowej w Świętoszowie).



W całości prezentuje się tak:



Trochę impresji z jedynej uznawanej przeze mnie formy polowań. Mam nadzieję, że Wam się podobają? :)

A na koniec odpowiedź na jedno fundamentalne pytanie: "Czy były grzyby??"
Owszem, było ich całkiem sporo. Problem w tym, że tych nadających się do spożycia jakoś nie stało... ;)
___
Noszę Amethyst marki Lalique.

11 komentarzy:

  1. Nabrałam ochoty na grzybobranie;)Tylko kleszczy się boję;)

    OdpowiedzUsuń
  2. U nas, poza jednym "przyłapanym na gorącym uczynku" (na mnie, rzecz jasna...) przypadkiem, kleszcze jakoś nie obrodziły. Na razie.
    Ale i na nie jest sposób: pytasz w swojej aptece, który środek jest w tym roku najskuteczniejszy i spryskujesz się nim od stóp do głów. Dosłownie. Ze szczególnym uwzględnieniem partii ciała wrażliwych na "przykleszczenie" (na szczęście ostatnio zaczęto produkować środki, które nie cuchną jak żul spod dworca...) :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dylemat mamy podobny. Z jednej strony jestem dzieckiem miasta, lubię zgiełk, światła, imprezy, tłumy ludzi. I wygodę, oczywiście. :)
    Z drugiej zaś, w lesie jestem w stanie przetrwać, zdarzają mi się survivalowe wyprawy, lubię tę mordęgę: pot, brud, napięcie i ciężar broni. Ba! Także spokojne poszukiwanie grzybów i snucie się między pajęczynami lubię.
    Może ja po prostu mało wybredna jestem? ;)))
    Zdjęcia piękne.

    OdpowiedzUsuń
  4. http://perfumowyblog.wordpress.com/2010/08/22/dziekuje-za-wyroznienie-i-sam-wyrozniam/

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam niespieszne "błądzenie" po lesie, a szczególnie grzybobranie, w czym absolutnie nie przeszkadza mi niewystarczająca znajomość atlasu grzybów... nie o to chodzi by łapać króliczka. Bawi mnie samo poszukiwanie, polowanie, a jak nie jestem pewna, czy na swojej drodze spotkałam jadalne "zwierzę", to nie tykam (ewentualnie pytam lepiej zorientowanych). Za to jestem mistrzynią w odnajdywaniu "trujaków". Co tu wiele mówić, lubię las, jego zapach i jego dźwięki są bardzo relaksujące i stymulujące jednocześnie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Sabbath - przyszło mi do głowy, że obie mogłybyśmy dobrze poczuć się w dziewiętnastowiecznym, arystokratycznym modelu typu: "sezon" w mieście, "poza-sezon" na wsi. ;) W każdym razie trudno o bardziej satysfakcjonujące wyjście (bo dla mnie nawet mieszkanie na peryferiach miasta to jednak nie wieś). I w zestawieniu ja + las nie przewiduję żadnej broni, nawet takiej do paintballa. Tak jakoś mam.

    fqjcior - dzięki ogromne. :)

    Escorito - też mam niski pułap rozpoznawalności grzybów jadalnych, ale kto by się tym przejmował...? ;) Fajnie jest tak sobie połazić, pobłądzić, a nawet podenerwować: "złapałam kleszcza czy nie?" (w zeszłą sobotę na gwałt szukałam jakiegoś auta, by móc w jego bocznym lusterku obejrzeć sobie szyję :) ). Czy w NY rosną grzyby (w Parku Centralnym na przykład? ;) )?

    OdpowiedzUsuń
  7. Sabb, jak to możliwe, że zapomniałam Ci podziękować za komplement?? Ech, ta ludzka próżność... ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja przyznaję się do słabości do broni. Głównie białej, bo bezpośrednie starcia zawsze bardziej mnie kręciły, niż czajana po krzakach i za załomem muru, ale lubię to.
    Co ciekawe, nie ma chyba człowieka bardziej ostrożnego i zdystansowanego do tego typu zabaw. Wiem, jak niebezpieczna jest broń. Obojętne, czy biała, czy łuk, czy "pseudopalna". To sprawia trochę kłopotów ze znalezieniem odpowiedniego miejsca, ale nie o tym miałam.

    "Poza sezonem" na wsi to chyba dla mnie za dużo. Lubię las, naturę, proste czynności dające nam poczucie, że "w razie czego" (czego niby?!) poradzę sobie.
    Znam się na grzybach, umiem łowić ryby, zbudować wędzarnię, szałas jak trzeba... Ale to co innego, niż życie na wsi. To jest przygoda. Taki "poza sezon", jaki chyba masz na myśli kojarzy mi się wyłącznie z marazmem, nudą i brakiem możliwości wyboru sposobu spędzenia czasu. Tak więc gra terenowa, survival - tak. Zima na wsi - brońcie bogowie!

    Jestem nadaktywna. :DDD

    OdpowiedzUsuń
  9. A w ogóle to bredzę.
    Robię jednocześnie konkurs z Alienów i rozplanowuję sesje autografów na Eurocon, mogę więc pisać od rzeczy troszkę. ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Znalazłam kiedyś jednego grzyba w Parku Centralnym. Niby jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale co tam - tak, w NY też rosną grzyby :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Sabbath, a oni to nie mieli sezonu w zimie, w porze karnawału i nie zjeżdżali na wieś na czas prac polowych? Tak mi się jakoś kojarzy (i to zarówno z Jane Austen, jak i Puszkina - by wymienić tylko tę dwójkę). Ale to też mało istotne. :)

    Escorito, może było ich więcej, ale razem z grzybnią wszystko wydłubali biedni emigranci z Europy Wschodniej jakieś 100-200 lat temu? ;)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )