Czyli, oczywiście, Jaisalmer z kadzidlanej serii Comme des Garçons. :) Aromat wziął nazwę od miasta w północnych Indiach (konkretnie w Radźastanie), słynącego z olśniewającej architektury oraz otwierającej się za nim pustyni. I tak, jak Avignon to aromat zdecydowanie "katolicki" a Ouarzazate "północnoafrykańsko-islamski", pozostaje Jaisalmer w ścisłej więzi z sakralnymi woniami Indii [n-no, mniej więcej... :) ].
Ponieważ - ostrzegam lojalnie - to nie jest, ani nigdy nie był, bliski krewny bollywoodzkich produkcji i pokolonialnej fantasmagorii, którą udało nam się odziedziczyć po dawnych Brytyjczykach. Jaisalmer nie jest europejską zabawą w Indie typu "kadzidełka za 5 zł, znalezione w ciucholandzie sari i Shahrukh Khan pląsający w półprzezroczystych koszulach na ekranie telewizora". Mowy nie ma! Jaisalmer to Indie w stanie (poniekąd) czystym.
A czemu "poniekąd"? Ano dlatego, że czuję w omawianym zapachu ostry dym i... brud. Pomonsunową rześkość oraz niewyobrażalną nędzę. Piętno starożytnej cywilizacji, potężną aurę duchowości, olśniewającą przyrodę czy architekturę, od tysiącleci uwodzące ludzi spoza subkontynentu. Jednak oprócz tego wszystkiego, gdzieś w zakamarkach pachnidła kryją się wyrazy głębokiego szacunku wobec tych wszystkich, którym to, co wyżej opisane, w znoju codzienności głęboko zwisa - wobec najuboższych Hindusów.
Czuję smród, widzę tłok, wnikam w brud.
Krowy, szczury, makaki, pawiany, karaluchy, moskity, kozy - wszystkie one żyją w miastach, w sposób nierozerwalny związane z ich tkanką oraz z zamieszkującymi je ludźmi; tworzą jakby odrębną, alternatywną cywilizację w obrębie tej skonstruowanej przez człowieka. W której jedzenie - także dla ludzi - leży dosłownie na ulicy, gdzie zacierają się granice miedzy kulturą a naturą, dobrem a złem, człowiekiem a zwierzęciem.
A kiedy już wyrobimy sobie jasną, typowo schematyczną europejską opinię o życiu w Indiach okazuje się, że po raz kolejny dostajemy po nosie. Ci, którym uprzednio tak łatwo współczuliśmy bądź też bez wysiłku gardziliśmy, zwyczajnie zabawili się naszym kosztem; bo wcale nie są tacy, za jakich ich mieliśmy.
Człowiek w podróży ma to do siebie, że uwielbia szufladkować całą zastaną rzeczywistość, upychać ją sobie (czasami na siłę) do odpowiednich przegródek. Kiedy "to nie jest tak"; zupełnie nie tak...
Można w Jaisalmerze CdG czuć słodycz, goryczkę, ekstazę czy dojmujący smutek - i zawsze będzie się miało rację. Bo trudno ująć w kilku zdaniach istotę zapachu tak, jak niemożliwe jest streszczenie Indii w pięciuset znakach pisarskich.
Dlatego niewiele dziś o rozwoju perfum; ot, tyle, że na początku czuję przyprawy i egzotyczne drewno, a później to samo drewno z tym, że bardziej intensywne oraz stopniowo coraz silniejsze i gęstsze kadzidło (choć nie to znane nam z Europy - takie nie pojawia się nawet na moment). Mogę jeszcze dodać, że baza to już wyłącznie czyste, niczym nie zakłócone sakralne opary, stopniowo rozrzedzające się na tle porannego nieba. I tyle. Więcej wyznać nie jestem w stanie; nie umiem.
Tak jak nie umiem ze spokojem odnieść się do powierzchownego, opartego na schematach zakodowanych głęboko w mózgu każdego z nas, rozumienia perfum orientalnych. Staram się cudzych wrażeń nie oceniać (bo wiem, że wszelkie impresje to zjawy dość narowiste), a do tego, z czym się zgodzić nie mogę podchodzić ze tolerancją i zimną krwią. [uwaga techniczna: żeby było jasne, do nikogo ani niczego teraz nie piję]
Cóż jednak zrobić, kiedy wyzwolenie się od klisz do zadań łatwych nie należy? Pozostaje mi jedynie rozłożenie rąk.
Niech każdy osądzi to we własnym sumieniu. :)
Rok produkcji i nos: 2002, Evelyne Boulanger
Przeznaczenie: zapach typu uniseks; dzienny, wieczorowy, letni, zimowy; na własny ślub i na wywiadówkę ;)
Trwałość: niezła - blisko dziesięć godzin
Grupa olfaktoryczna: orientalno-drzewna
Skład:
kardamon, pieprz, cynamon, pimento, kadzidło, drewno gwajakowe, heban
___
Właśnie zmyłam resztki ponocnego Night Aoud od M.Micallef i nie wiem, czym to zastąpić. :/
P.S.
Fot. nr 1 pochodzi z http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Jaisalmer_Amar_Sagar
Fot. nr 2 zaś - z www.spiritualjourneys.net/Venues/Jaiselmer
Ciekawe skojarzenie.Pamiętam jak pisałam o Jaisalmer -nie miałam absolutnie żadnego skojarzenia,tylko odczucia.Ale przyznać muszę ,że ten "braciszek" bardzo mi się podoba, wygrywa z Ouarzazate w każdym razie.
OdpowiedzUsuńJa wiem, czy ciekawe...? Jaisalmer skojarzył się z Jaisalmerem. :) I rzeczywiście - w przypadku kadzideł CdG łatwiej o proste wrażenia zmysłowe, niż jakieś "gdybania". Przynajmniej w moim przypadku; do tego stopnia, że nie potrafię się zdecydować, które mnie się podobają, a które nie. ;) W każdym razie zafascynowana jestem wszystkimi.
OdpowiedzUsuń