niedziela, 8 sierpnia 2010

A co u Mostowiaków?

Chińcyki trzymają się mocno. ;) ...czyli słów parę o nieprzystawalności i trywializowaniu.


A cóż to jest aż tak trywialnego, by zestawić, w połączeniu iście mezaliansowym, najpopularniejszą polską telenowelę z Weselem?
Podstawowy wariant She Wood marki Dsquared² (w odróżnieniu od wersji Velvet Forest, która warta jest grzechu).

Kiedyś miałam do tego zapachu słabość, choć przyznam, że brak mi było i dużego rozeznania w świecie perfumeryjnej niszy. Nic więc dziwnego, iż perfumy z nieprzetłumaczalnym żartem językowym w nazwie potrafiły wzbudzić moje ciepłe uczucia. Z początku wydawały się ostre, by po chwili zacząć nurzać mnie w dusznej kwiatowości, wewnątrz lasu świeżo opłukanego deszczem. Dziś natomiast dziękuję duchom przodków, że wstrzymały mnie od zakupu całego flakonu. Gdyż niedawno w moje rączki wpadła próbka niniejszego pachnidła i - nie mogę wyjść z szoku.

Jak mogłam TO uznać za ładne? Za miłe? Odprężające? Oraz, przede wszystkim: zarówno składniki pochodzenia drzewnego, jak i kwiatowe, należy traktować z należnym im szacunkiem. Wiem, rzecz jasna, że czasem przypadek i nagły przebłysk geniuszu są w stanie sprawić, iż świat wkrótce usłyszy o kolejnym doniosłym odkryciu, ale - na Jowisza i Junonę! - nie można do retorty wlewać byle czego na "chybił-trafił", licząc na łut szczęścia. Nawet najbardziej pijany alchemik nie byłby zdolny do podobnej głupoty [choć zdesperowany, i owszem ;) ].
Tym co różni geniusza od desperata, jest świadomość własnych poczynań oraz zdolność przewidzenia największej liczby ich możliwych konsekwencji.

W przypadku She Wood brakuje zarówno świadomości, jak i zdolności. A już z pewnością - geniuszu. Zapach dla mas - prosty, komponowany na czas, pod ścisłą kuratelą księgowych Dsquared.
Nie potrafię oprzeć się pewnemu wrażeniu: otóż, jak mniemam, zdaniem twórców omawianego pachnidła kobieta w lesie nie wytrzymałaby nawet pięciu minut bez takiego oto przyrządu:



Pewnie kilka osób z ich zdaniem mogłoby się zgodzić - co do faktów szczególnie radosnych nie należy. Jasne, że "szpilki" nie są najodpowiedniejszym obuwiem do zdobywania Giewontu, ale przecież trudno myśleć za wszystkich; od idiotów nigdy się nie uwolnimy; zawsze będą się kręcić, choćby po obrzeżach naszego świata.

Jednak, jak się okazuje, mam w sobie nieprzebrane pokłady idealizmu, przeto obok She Wood spokojnie przejść nie potrafię. Syntetyczne kwiatki zmieszane z pokalanym chemią drewnem, nad którymi z początku czuwa modyfikowana genetycznie cytryna, doprawdy nie są tym, co tygrysy lubią najbardziej. Stworzone "na odwal się", bez żadnego wyraźnego pomysłu, nie potrafią niczym zaintrygować. Szkoda...
Ciekawe wydaje się w zasadzie tylko wrażenie wyraźnego różanego odcienia w bazie, być może spowodowane zmieszaniem woni jaśminu i heliotropu z cedrem oraz piżmem. Może. Jednak, czy dla samej nuty głębi warto kupować całą flachę? Moim zdaniem nie.

Godne uwagi jest także to, iż nie mam nic przeciwko dzisiejszej bohaterce na kimkolwiek z mojego otoczenia. Ten aromat mnie drażni, ale jest dość spokojny [a nawet statyczny, jak stary, zbyt nakrochmalony obrus] i dyskretny, więc nie potrafi zmęczyć postronnego wąchającego. :)
Co nie zmienia faktu, że - w mojej opinii - She Wood to nie ujmujący żart językowy, tylko werbalny szantaż (albo ironia, zależy jak spojrzeć).


Rok produkcji i nos: 2008, Daphne Bugey

Przeznaczenie: hm...? hmm...? na pewno dla kogoś, kto od perfum oczekuje potulności i spolegliwości.

Trwałość: nadspodziewanie dobra - od siedmiu do ponad dwunastu godzin.

Grupa olfaktoryczna: drzewno-kwiatowa

Skład:

Nuta głowy: jaśmin, cytryna, neroli
Nuta serca: heliotrop, piżmo, fiołek (a raczej coś na kształt fiołka)
Nuta bazy: wetyweria, drewno cedrowe, ambra
___
Dziś noszę Soir de Lune od Sisley.

P.S.
Fot. nr 1 pochodzi ze strony aleseriale.pl/gid,5854,img,218792,page,11,fototemat.html?ticaid=6aab1
Fot. nr 2 przybyła z czeluści mojego twardego dysku, na który trafiła ta dawno, że nawet nie potrafię przypomnieć sobie jej źródła. :)

2 komentarze:

  1. Witaj wiedźmo. Podczytuję ciebie chętnie. W she wood niestety jest coś zwalone. U mnie akurat będzie to pewnie jaśmin, który na mnie nie umie się normalnie ułożyć :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Werko! :)

    Bardzo mi miło. :) I trudno się nie zgodzić: "coś" jest nie tak; choć na mnie akurat jaśmin układa się ładnie (mimo, że przewidywalnie). Szkoda, kolejna zmarnowana nazwa perfum...

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )