środa, 11 sierpnia 2010

O książce głupiutkiej

Ach! Jak dawno nie pojawiło się tutaj nic, co można byłoby zaliczyć do kategorii kulinarnej. Miałam zamieszczać przepisy, później postanowiłam recenzować restauracje - i się nie udawało; w ostatecznym rozrachunku zawsze górą były perfumy. W końcu "serce nie sługa" i takie tam... :)

Jednak zdecydowałam się - w pewnym sensie - odświeżyć wątek. Z powodów ostrzegawczych.

Jakiś czas temu zakupiłam, po bardzo okazyjnej cenie, książkę Teresy Kokocińskiej oraz Tomasza Ziei o jakże wdzięcznym tytule Lukullus w sarmackich progach. Przewodnik po restauracjach w Polsce - dobra kuchnia, ciekawe wnętrza. Wygląda toto tak:



Pomyślałam sobie, że przecież w naszym kraju podobnych pozycji - efektownych, wydrukowanych na papierze kredowym i ciekawie ilustrowanych albumów, w całości poświęconych rodzimym restauracjom, jest jak na lekarstwo; albo nawet mniej. Wiem przecież, że ruch w branży gastronomicznej jest ogromny i miejsce, które jeszcze rok temu słynęło ze znakomitej kuchni, dziś potrafi swoich klientów masowo wysyłać na najbliższy ostry dyżur gastrologiczny, a niegdysiejsza "przytulna knajpka z klimatem" łatwo staje się potężnym kombinatem, który pod szyldem jednego z wielkich browarów serwuje klientom pizzę z kuchenki mikrofalowej. Bywa też na odwrót - lokal, do którego całkiem niedawno i wołami by nas nie zaciągnięto potrafi, dzięki sprawnemu menedżerowi oraz utalentowanemu szefowi kuchni, zmienić się w miejsce kultowe. Czynników odpowiadających za powyższe (jedne z wielu w tym biznesie) metamorfozy jest zbyt dużo, by zaprzątać sobie nimi teraz głowę.
Chodzi mi tylko o przekazanie dlaczego, pomimo dość znacznego ryzyka szybkiej dezaktualizacji treści nadmienionej książki, zdecydowałam się na jej zakup. Ktoś, kto lubi smacznie zjeść, a jest do tego estetką, obok takiego cudeńka nie jest w stanie przejść obojętnie. Tak sobie kombinowałam kiedy, wesoło nucąc pod nosem, wracałam do domu ze świeżym nabytkiem pod pachą.

Tymczasem czekało mnie niemiłe zaskoczenie.
Stali czytelnicy Pracowni Alchemicznej powinni zdać sobie sprawę z tego że, czego jak czego, ale orientalizmu, zaściankowości i trywialności strawić nie potrafię. Nie lubię, kiedy ktoś - z wyżyn własnej wiedzy - traktuje mnie jak idiotkę i sama staram się podobne zachowanie z siebie wyplenić. W Lukullusie... natomiast wszystko, od wstępu "Od Autorów" po słowniczek na końcu, zdaje się być przepełnione postkolonialnymi reminiscencjami [kto czytał choćby Niesamowitą Słowiańszczyznę Marii Janion wie, o co mi chodzi :) ].
Zaglądając do Lukullusa... mam wrażenie, jakoby ów feralny przewodnik był... uroczy i głupiutki jednocześnie. Rozczulający nieszkodliwym idiotyzmem. Podobne odczucia miewam przeglądając kolorowe magazyny (typu Glamour) czy oglądając filmy bollywoodzkie. Bo powiedzcie, jak tu nie uśmiechnąć się na widok takiej oto zbitki wyrazowej:

Niebo gwiaździste nad gościem (to o sklepieniu ozdobionym tysiącami gwiazd), a... gnocci [sic! - przyp. WzP] ze szpinakiem i ricottą przed nim. Mieszają się światy poezji i praktycznej, a może poetycznej rzeczywistości restauracyjnej. Obfite menu mieści w niepewnej równowadze dania o włoskim i polskim rodowodzie. Obok słynnej zupy minestrone znajduje się swojski barszcz czerwony, obok łososia bałtyckiego czy pstrąga - krewetki zapiekane z czosnkiem, ostrym peperoncino i białym winem, »golonka polska zwyczajna« sąsiaduje w weekendy ze świeżymi mulami z patelni lub grilla.

No taak, swojskie profanum zmieszało się z italskim sacrum kulinarnym. ;) Dalej jest jeszcze ciekawiej:

Lektura znacznej części karty dań to dla smakoszy doświadczenie porównywalne ze studiowaniem Dantego w oryginale [naprawdę tak napisali! - przyp. WzP]: »vitello tonnato«, »bruschetta toscana con i pomodori freschi« [i tak dalej...] czy »melone con prosciutto di Parma« (...) W Cherubino szczególnie stylowo »słodkiego 'si' brzmi nuta pieszczona«.


Można byłoby mi zarzucić, że wybór recenzowanego lokalu był nieobiektywny, że to tylko chwilowy spadek formy pisarskiej, ale - mogę zapewnić! - niemal każdy z zamieszczonych w Lukullusie... opisów trąci popowym banałem i jest wprost głupiutki. Granica między własnym stylem a grafomańską egzaltacją jest bardzo cienka i zdradliwa; wiem to, bo od lat na niej balansuję. ;) Tym bardziej śmieszy mnie treść albumu: od zachwytu nad faktem, jakoby wszelkiej maści "Obcy" doceniali nas i naszą kuchnię, przez pretensjonalne opisy rodem z pensji dla panienek z dobrych domów, po "Słowniczek terminów kulinarnych".
No właśnie, nawet słownik wprawił mnie w konsternację. Dzięki niemu dokładnie przypatrywałam się dacie wydania w nadziei, że może mnie wzrok zwodzi. Czy w 2006 roku była w Polsce choć jedna osoba (z tych, które omawianą książkę byłyby skłonne kupić) nie wiedząca nie tylko, co to znaczy: makaron ugotowany "al dente", ale nawet, czym jest sushi oraz [uwaga! uwaga!]... gulasz? ;)
Żałosne, doprawdy żałosne.

Oczywiście, powyższa opinia jest w pełni subiektywna, jednak musiałam się nią z Wami podzielić. Choćby w ramach przestrogi; zamiast kupować Lukullusa... poszperajcie po Sieci w poszukiwaniu perfumeryjnych okazji. Ryzyko mniejsze, a pieniądze nie zmarnowane.

Teresa Kokocińska, Tomasz Zieja, Lukullus w sarmackich progach. Przewodnik po restauracjach w Polsce - dobra kuchnia, ciekawe wnętrza, Wyd. Arkady, Warszawa 2006 (cytaty pochodzą ze str. 224).
___
Dziś ponownie w Night Aoud od pani Micallef.

3 komentarze:

  1. zdaje się ,że obejdę się bez tej pozycji:D W zasadzie obejdę się bez wszystkich innych,myślisz że w moim wieku yhhh..ponad 30 , można jeszcze polubić gotowanie?;)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Znam panią, która zapisała się na kurs mając ponad 70 lat, więc to raczej nie jest ograniczenie. Jednak jeśli gotować nie lubisz, to nie sensu się zmuszać; choć "nic nigdy nie wiadomo" i temu podobne.
    Nie wiem, czy "obczaiłaś" ale post niżej, pewna Sabbath zaoferowała Ci nieco l'Eau Trois swojej. ;) Tak tyko uprzejmie donoszę. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. nie widziałam;) Sabb ma piwniczkę pełną pewnych szczególnych flaszek;DDD

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )