piątek, 6 sierpnia 2010

Jeśli dziecko nie czyta, wyobraźnia zanika

Trudno nie zgodzić się z powyższym stwierdzeniem. Co jednak mamy robić, jeśli rzeczone dziecko ogranicza się do dość pustej paplaniny, jaką są uproszczone, obdarte z całej magii, pierwotnego czaru i mądrości baśnie Disney'a [zgoda, to raczej do oglądania służy, choć powstały ich książkowe wersje]? Nie mówię, że są złe, a Brońboże! Przecież nie wyobrażam sobie własnego dzieciństwa bez Króla Lwa na przykład. :) Jednak nie można żywić się wyłącznie fast foodem. Czemu o tym piszę i co to ma wspólnego z perfumami?


Ano tyle, że dziś postanowiłam podzielić się z Wami moją refleksją odnośnie Midnight Poison Diora; a przecież te perfumy miały powstać z inspiracji historią Kopciuszka.

Dzięki oparciu promocji o takie stwierdzenie każda z milionów konsumentek mogła wyobrazić sobie samą siebie w roli przesłodzonej, disnejowskiej niuni i wyimaginować, co by było, gdyby główna bohaterka baśni, której różne wariacje pojawiają wśród wielu - także pozaeuropejskich - kultur, z wybiciem północy nie tylko nie uciekła, ale w blasku chwały oraz własnej urody już na zawsze wpadła w ramiona "wymundurzonego" księcia. Spełnione marzenie wiernej fanki latynoamerykańskich seriali. Brrr!!

Czy muszę dodawać, jak bardzo nie trawię różowych księżniczek? ;) I jak mocno na ich rozpowszechnianiu cierpi dziecięca wyobraźnia [a już z pewnością indywidualizm!]? Oraz jak srodze martwi to choćby mnie, osobę co prawda bezdzietną (póki co...), ale również oddaną miłośniczkę klasycznych, może często okrutnych, choć też magnetycznie pięknych, baśni?

Natomiast w tym wszystkim najśmieszniejszy jest fakt, iż ogólnie z tekstem materiałów promocyjnych się zgadzam. :) Bo Midnight Poison to aromat równie dojrzale uwodzicielski, co urokliwy i magiczny. Bez dwóch zdań. A że równocześnie jest dość łatwy w odbiorze, to komercyjny sukces mamy gwarantowany. Czyto źle? Żadną miarą! W końcu taki jest sens handlu. ;) A MP to naprawdę porządna robota.


Choć, w opinii wyżej podpisanej, do księżniczek Disneya ma się tak, jak głęboki, wytrawny burgund do truskawkowego shake'a z McD. ;) Gdyż jest to, Panie i Panowie, nie kto inny, jak przedstawicielka którejś z żyjących w lesie baśniowo-mitcznych ras: może driada, może elfka, a może skromnych rozmiarów skrzatka?
Na dobrą sprawę, MP jest po trochę każdą z nich. Potrafi być figlarna, rozkapryszona, nieco demoniczna, a nawet zdolna jest kryć się przed człowiekiem, jednocześnie zapewniając wrażenia w stylu "wiem, że tu jesteś, bo cię obserwuję. Więc lepiej uważaj". Umie też uwodzić w sposób zupełnie nienachalny, jakiś taki... naturalny i oczywisty. Choć nie na mnie; dla mnie Trucizna o Północy ma twarz uroczą mimo, że całkowicie aseksualną.
Lecz o gustach się nie dyskutuje.

Tym, co mnie w omawianym pachnidle pociąga, jest jego przewrotna leśność, stworzona z nut niedrzewnych; mamy do czynienia raczej w wyobrażeniem o lesie, a może ściślej: o leśnym domu wspomnianych wyżej stworzeń. Miłym, aromatycznym, słodkim i bardzo trudnym do zlokalizowania.

Pierwsza nuta to żywe, skoczne połączenie cytrusów z różą na paczulowej podstawie; w tle można wyczuć lekkie drgania wanilii oraz ambry. Kiedy owoce wyparowują okazuje się, że dane nam jest obcować z perfumami, w których rozwój poszczególnych nut jest niemal podręcznikowy: żadnych przetasowań, wolt ani nawet drobnej, naturalnej korekty. Więc kiedy cytrusy cichną, ujawnia się więcej róży - ciemnej, ale nieprzesadnie gęstej. Dokładnie w tym momencie akcent paczuli staje się bardzo wyraźny i mieszanka pokazuje pazurki. Z czasem zwiększa się udział [chciałabym napisać "wanilii", ale to - niestety - niemożliwe] waniliny, co wpływa na uładzenie oraz zesłodzenie kompozycji. W chłodne dni wyczuwam także liczne wątki żywiczne. Finał to spokojny, dość statyczny miks ambry i rzeczonej waniliny, mocno opartych na umierającej paczuli. Bywa, że na krótką chwilę wraca wspomnienie róży, ale zbyt często tego nie doświadczam.

Okazuje się, że mamy do czynienia z zapachem uroczym, miłym, lekko sztucznym. Nieco wyżej napisałam, iż Midnight Poison to naprawdę porządna robota; "robota", nie "dzieło". To twór bardziej rzemieślniczy, niż artystyczny, choć nadal wart dłuższej uwagi.


Rok produkcji i nos(y): 2007, Jacques Cavallier i Olivier Cresp, we współpracy z François Demachy

Przeznaczenie: zapach stonowany, choć może kryć dużą niespodziankę. Potrafi ciekawie ułożyć się na skórze mężczyzny.

Trwałość: bardzo dobra; na mojej skórze od ośmiu do blisko 24 godzin (nie pytajcie, jak to możliwe).

Grupa olfaktoryczna: drzewno-orientalna

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, mandarynka
Nuta serca: róża
Nuta bazy: ambra, paczuli, wanilia
___
Dziś noszę Dżunglowego Słonia od Kenzo. :)

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. openreflections.wordpress.com/2009/08
2. DeviantArt. Rysunek pt. Wood Elf autorstwa meitantei. TU KLIKAĆ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )