piątek, 16 lipca 2010

Vive la lavande!

I najsamprzód sobie zaprzeczę: za lawendą w perfumach to ja specjalnie nie przepadam (choć pod innymi postaciami i owszem :) ). Nie mówię "nie", ale ta uroczo wyglądająca - zwłaszcza w zagonach - roślinka o żywsze bicie serca jakoś mnie nie przyprawia. Jednak od czasu do czasu mam chęć zagrzebać się w lavandulowych pachnidłach, otaczać nimi szczelnie, by móc bez przeszkód chłonąć te dziwną, jednocześnie świeżą i mroczną aurę, jaką zapewnia woń lawendowego kwiecia.


Eau de Provence marki Cattier to jedna z milszych memu nosowi, szczególnie w lecie, odmian naszej fioletowej bohaterki. Lekka, odświeżająca, pozbawiona zmysłowości - przynajmniej na skórze kobiety, bo z mężczyznami bywa różnie... :) Jednak czy to źle? Czy zawsze musi być o erotyce, skłębionych prześcieradłach i "majtkozdziercach"? Otóż nie.

Czasem wystarczy błogi relaks, nutka zabawy z dawnymi przyjaciółmi, kuchnia babci (niekoniecznie własnej - nada się nawet pani z baru mlecznego). Ważne, by nic istotnego nie zakłócało naszego wypoczynku. W osiągnięciu powyższego stanu pomóc może Woda Prowansalska, przeuroczy miks lawendy, petit grain oraz geranium, jednocześnie rześki i charakterny, dowcipnie zadziorny. Mały ruchliwy dzieciak płci dowolnej z wiecznie pozdzieranymi kolanami i łokciami. Ktoś, kogo poznaje się podczas wakacji na wsi, by potem pamiętać przez resztę życia; kumpel z dzieciństwa - skarb nad skarby. :)

Cóż, mogę sobie narzekać, że wolałabym więcej drewna, może jakiś mrok lutensowsko-kadzidlany, ale nie będę. Bo też jest świetnie; czuję ziemię, taką żyzną i wilgotną, zgoła nie prowansalską oraz tego małego cytrusowego zakapiora, któremu się wydaje, iż jest panem świata. [Prawem dygresji: nigdy nie lubiłam lal z gumą balonową w gębie, siedzących na murku. Mój świat to pola, lasy, rozłożyste drzewa, niewielki krąg przyjaciół i zabawa w kreowanie rzeczywistości, a nie trywialny bunt nihilistyczny] Później aromat nabiera pewnej łagodności, mości się na skórze, otula ciepłym, wygrzanym w południowym powietrzu jedwabiem - to geranium weszło do spółki z lawendą. Całość, jakoś tak się złożyło, lekko trąci aromatyzowanym mydełkiem, ale to nawet miłe. Taka przypadkiem skomponowana linia zapachowa. :) W fazie trzeciej zapach zaczyna dymić: niegroźnie, bardzo delikatnie, ale na tyle wyraźnie, bym mogła rozpoznać niewielkie ognisko dogasające na skraju pola lawendy.

Powrót do lat dzieciństwa zdarza się tylko w filmach sci-fi, ale od czasu do czasu można pokusić się od odtworzenie własnego ówczesnego ego; może nie będzie to wierna kopia, ale w mojej opinii bardziej liczy się klimat całości. Kiedy ognisko gaśnie całkiem, a lawenda staje się zasuszonym bukiecikiem wiszącym kwiatami w dół wiem już, że znowu się udało. :) Lubię ten stan...


Rok produkcji i nos: 2008, ??

Przeznaczenie: spokojny, dość przewidywalny zapach typu uniseks. Do podróży w czasie i przywracania wewnętrznej równowagi (wszak zapach lawendy ma właściwości kojące :) ).

Trwałość: od pięciu do dziewięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczna

Skład:
[w ciąąguu! :/ ]

lawenda, petit grain, geranium
___
Dziś pachnę Cuir Ottoman od Parfum d'Empire (i jest ciekawiej, niż zimą!).

P.S.
Ilustracja pierwsa pochodzi z DeviantArta, nosi tytuł Josee en Provence, a jej twórcą jest użytkownik o pseudonimie ZeFrenchM Źródło TUTAJ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )