środa, 14 lipca 2010

Statek na pełnym... lądzie


Właściwie zdjęcie po lewej nie potrzebuje żadnych dodatkowych objaśnień - wystarczy na nie patrzeć i chłonąć klimat. ;) Każdy kto, niczym wyżej podpisana, ledwie znosi temperatury powyżej 30ºC doskonale wie, w czym rzecz [a i reszta nie powinna być obojętna :) ].
Jako, że mamy aurę taką, jaką mamy, nie bardzo mam ochotę na długaśne wstępy i godzinne kręcenie się obok tematu niczym przedwojenny chłop proszący o przysługę; walnę więc (niemal) prosto z mostu: Comme des Garçons Series 2 Red: Sequoia. I dodam za wieszczem: "To lubię!"

Więc stało się: wreszcie jedna z perfumeryjnych chłopięco-kelnerskich propozycji doczekała pierwszej recenzji na tym blogu. :) Dodajmy, że propozycja ze wszech miar interesująca, więc warta dłuższej uwagi - przynajmniej wg mnie. Jako, że takim "świeżakiem" to ja mogę pachnieć! Choćby co drugi dzień.

Zapach rozpoczyna się silnym chlańskiem u wybrzeży Kuby; jest późny wieczór, słodkawy rum leje się hojnie, pijani marynarze coraz ciekawszym i coraz mętniejszym okiem spoglądają na zebrany na plaży wokół sporego ogniska tłumek, niecierpliwie wypatrując niewieścich sylwetek. Rozochoceni przykładem najmocniej wstawionego ryzykanta kolejno wskakują do wody, by do stałego lądu dotrzeć wpław. Alkohol i prądy morskie spowodują, co prawda, że dopłynie może co siódmy, ale przecież zabawa i tak jest świetna! :) A mnie zastanawia jedno: gdzie, do cholery, jest kapitan tej czeredy!?


Bo na mój nos musiał mieć miejsce jakiś straszny błąd biurokratyczny bądź wyjątkowo wredna ironia losu i kapitan albo nie został zaokrętowany, albo okazał się "szczurem lądowym" i zwyczajnie zwiał. Siedzi sobie teraz przy kominku, w klasycznie urządzonym gabinecie swojego domu gdzieś w północnoamerykańskich lasach, sączy, podobnie jak niedoszli podwładni, rum (tylko kilka klas lepszy) i spogląda przez okno. Do tego lasu i do tego domu ogranicza się dziś jego świat, a on jest z tego powodu bardzo zadowolony. Nic więcej mu nie trzeba.

Na mojej skórze Sequoia w pierwszej chwili prezentuje zwalające z nóg, pijackie oblicze, co bardzo mi odpowiada. Jeszcze piękniej staje się może z pięć minut później, gdy do oparów alkoholowych dołącza aromat płonących bierwion, wciąż jeszcze nasączonych żywicą. Niedługo potem aromat czernieje - i to nie tylko z racji zwęglonego drewna; głównie za sprawą gęstego, szlachetnego mahoniu zmieszanego z niepowtarzalną wonią oudu, jednocześnie kadzidlaną i drzewną w najbardziej klasycznym rozumieniu. Ostatecznie całość zostaje wzmocniona solidną porcją wytwornej, świetnie wyprawionej skóry. Mamy zatem ciemne drewno, ciemną skórę niczym z obić klubowych foteli, szlachetny alkohol i szczyptę wytrawnej egzotyki (wzbogaconej silną nutą kadzidła): oto, moi mili, dżentelmen w każdym calu! :) Jeśli gdzieś pośród nut przebywa karo-karoundé to dobrze się, paskudztwo, przede mną ukrywa: podczas żadnego z Sekwojowych testów nie zjawiło się ani na moment; ale nie narzekam. Dobrze mi z tym, co mam.
Ech, wydała się tajemnica: ten kapitan, to ja... ;)


Rok produkcji i nos: 2001, Bertrand Duchaufour

Przeznaczenie: zapach typu uniseks i to niemal wzorcowy - dokładnie ze środka skali. W mojej opinii ciekawy i odświeżający, odpowiedni na obecne upały, ale ja nieco dziwna osoba jestem. :P "Przeciętniakom" pewnie wyda się stosowny do pracy i na niezobowiązujące spotkania towarzyskie.

Trwałość: na mnie od sześciu do dziewięciu godzin, zatem nie zachwyca - niestety

Grupa olfaktoryczna: drzewno-aromatyczna


Skład:
[niestety, znów w ciągu]

rum, oud, mahoń, karo-karoundé, skóra
___
Zapach na teraz to Rose Aoud M. Micallef, a wcześniej Rush for Men Gucciego (bo się twardo przymierzam do recenzji :) ).

P.S.
Fot. nr 1 pochodzi z DeviantArta - autor: FantasyStock, źródło TU
Fot. nr 2 również zaczerpnięta z DeviantArckich zasobów - autor Dilznacka, źródło TU

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )