środa, 7 lipca 2010

Literacka molekuła albo romans z demonicznym bibliotekarzem :)


Jako dziecko dostałam w prezencie książkę z baśniami rosyjskimi (nadal ją mam). Jak na tamte czasy wydanie było o-la-la!, takie piękne. Dziś mogę tylko żałować, że do jej ilustracji nie wykorzystano reprodukcji słynnych grafik Iwana Bilibina. A owe Bajki pachniały - i pachną nadal - całkiem jak Escentric Molecules Molecule 01. Taka wibrująca, delikatna, bardzo lekko pieprzna nuta, spod której wyłazi ususzony papirus.

Właściwie trudno jest zrecenzować zapach, który na każdej niemal skórze pachnie zupełnie inaczej. Mogę za to napisać, jak zachowuje się na mojej. Otóż, Molekuła Pierwsza zachowuje się ciekawie: im bardziej jestem zrelaksowana czy rozbawiona, tym mocniej ją czuję; ba! wówczas otacza mnie wonną chmurą lub pozostawia po sobie potężny ślad. Natomiast gdym jest w sytuacji silnie stresującej, zapach znika - im napięcie bardziej dokuczliwe, tym molekuł mniej. Rozumiem, że dzieła ze wspomnianej serii to właśnie mają do siebie, że zjawiają się i znikają gdy przyjdzie im na to ochota, ale do tej pory myślałam, iż działa to na zasadzie przypływów i odpływów. Tymczasem okazuje się, że wszystko uzależnione jest od stanu ducha. Całkiem niezły "myk". :) Z dwojga złego wolę zapach znikający całkiem, niż przeobrażający się w smród.


Rzeczywiście, jest w Molecule 01 trochę czerpanego papieru (to ten mój suszony papirus), zatem konotacji bibliotecznych oraz postatomowej pustynnej suchości. Świat omawianego zapachu zdaje się być pozbawionym życia. Ale mnie to nawet odpowiada: w końcu żadna szanująca się wiedźma nie zwykła mieszkać przy ruchliwych wielkomiejskich bulwarach i codziennie bywać na rautach dla 150 osób. ;) Niech inni pławią się w sztucznym blasku, ja przy kopcącym kaganku po raz kolejny zdmuchuję kurz ze średniowiecznych manuskryptów i zagłębiam się w lekturze. Znikam w równoległej rzeczywistości, czytając o obserwowanych w starożytności wybuchach supernowych czy dumając nad Einsteinowymi zagięciami czasoprzestrzeni; zmagam się z zagadką antymaterii albo dumam, co też mogło się stać z wodą na Marsie. Można powiedzieć, że do późnej nocy zostałam sama ze starymi księgami w nowoczesnej, tak w wystroju, jak i sprzęcie, bibliotece (tylko skąd tam kaganek?). Jest tak cicho, że własne myśli odbieram jako krzyk. Wyobraźnia, co prawda, pracuje i mówi mi, jakoby w mrokach między półkami czaiło się Zło wszelkie, ale jakoś udaje się nad nią zapanować; w końcu głód wiedzy i tak jest silniejszy...

Jako zapach złożony z jednej nuty nie posiada Molecule 01 ani otwarcia, ani finału - przynajmniej na mnie. Jedyne, co go ogranicza, to moje emocje. :)
Na zakończenie historyjka o lekkim zabarwieniu erotycznym. :) Wsiadam pewnego dnia, całkiem niedawno, do pociągu, mającego mnie zawieźć do Wrocławia (od rodziców), znalazłam wolne miejsce w przedziale, więc się witam, pytam, czy wolne i siadam. Naprzeciwko mnie - młody neonazista [czy swastyka wytatuowana na ramieniu, pseudomilitarny strój, łysa głowa i broszurka Dmowskiego w dłoni są jaskółkami czyniącymi wiosnę? :) Nie żebym coś miała do faktu czytania Dmowskiego - bo sama też coś jego mam za sobą (ale ja czytam wszystko...)]. Dzień był słoneczny, ja zrelaksowana zatem Molekuła Pierwsza, którą miałam akurat na sobie, szalała po otoczeniu bez cienia zażenowania. Krótko po zajęciu miejsca zauważyłam, że pan narodowiec coś dziwnie się zachowuje: zaczął mrużyć oczy (a słońce świeciło raczej w jego plecy), na przemian węszyć i wydymać nos, wiercić na siedzeniu. W wyniku dyskretnej obserwacji współtowarzyszy podróży zaobserwowałam ich zaciekawienie zachowaniem Pana Łysego - a więc wcześniej musiał grzecznie siedzieć. W końcu chyba zorientował się, jakiż to zapach tak go podrażnił, bo uraczył mnie dość dziwnym spojrzeniem. Cóż było robić? Uśmiechnęłam się i wyciągnęłam z torby książkę - traf (choć kontrolowany ;) ) chciał, że był to pierwszy zbiór feministycznych esejów Agnieszki Graff. Chyba wprawiłam Pana Łysego w konsternację, bo przestał czytać, odłożył książkę i zaczął intensywnie wyglądać przez okno, jednocześnie nie przestając dość konfidencjonalnie węszyć w moją stronę oraz się mościć. Ale w końcu zachowania społeczne polskich radykałów nie są moją sprawą, więc skupiłam się na lekturze. Dopiero, gdy czas było zbierać się do wyjścia, poznałam przyczynę reakcji Łysego; kiedy zabrał książkę z kolan zerknęłam na jego krocze... :) I wyszłam z przedziału. Dziś sobie myślę, że trochę było mi go szkoda: wiem, że "inność" bywa ekscytująca, ale żeby aż tak?

Zatem Molecule 01 pokazała swoją kolejną, mocno afrodyzjakalną, twarz. :) Gdybym sama tego nie doświadczyła, nie potrafiłabym uwierzyć!


Rok produkcji i nos (czy w tym przypadku można tak napisać?): 2004, Geza Schoen

Przeznaczenie: baardzo niestandardowy zapach typu uniseks, zmieniający swoje oblicze wiele razy, więc wymagający co najmniej kilku testów. Nie mam śmiałości go szufladkować. :)

Trwałość: równie nietypowa, zależna od pH skóry, stanu zdrowia, naszych aktualnych emocji etc. W najlepszym przypadku M01 "siedzi" na mnie ok. 15 godzin.

Grupa olfaktoryczna: nie podam, bo nie wiem, czy się da

Skład:

jedno jedyne ISO E Super
___
Noszę dziś Artek Standard od Comme des Garçons.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )