Uuch! Jak ja nienawidziłam Alicji w Krainie Czarów; odkąd pamiętam. Także dziś, jeśli tylko tylko mam możliwość, omijam ją szerokim łukiem (najnowszej, "bartonowskiej" też nie widziałam i jakoś nie zanosi się na żadne zmiany). Małą wiedźmę irytowała plątanina "durnych" wątków, zidiociała główna bohaterka, jej kretyńscy towarzysze oraz ich żałosne pomysły - czyżbym już wtedy przeczuwała, że jest to w istocie historia dla dorosłych, przeładowana iście freudowskimi odniesieniami? :)
Nie znoszę Alicji, Kapelusznika, Królowej Kier, Kota z Cashire oraz całej reszty porąbańców z wyobraźni (oraz kręgów towarzyskich) Lewisa Carrolla. I nie chodzi mi wcale o domniemane "propagowanie okultyzmu" czy pedofilskie odniesienia - przynajmniej nie w szczególności. Po prostu, całość jest... dziwna i chora jednocześnie. Logika snu jest, w mojej opinii, zaledwie zręcznym alibi. Na koniec zaś - cóż, jakoś nie mam ochoty z własnej i nieprzymuszonej woli zagłębiać się w pokrętną osobowość wiktoriańskiego popaprańca.
Jeśli już miałabym wybierać, to od świata, do którego trafiła Alicja, wolałabym ten, w którym się urodziła [choć to wybór jak pomiędzy dżumą a cholerą ;) ]. I to właśnie na nim się skupię, opisując zapach Dolce Vita od Diora.
...do którego znowu doszłam drogą niemal równie pokrętną, co bajania zdziwaczałego profesora matematyki. ;) Powinnam uważać. :)
W każdym razie: Dolce Vita Diora jest zapachem słodkim, miękkim, nieinwazyjnym. Pozornie. W rzeczywistości mamy do czynienia z gęstym dusicielem, podprogowo zakodowanym na sprzyjanie postawom patologicznym. Przebiegłym, wrednym, do głębi "skurwycórskim". A przynajmniej takim się przedstawia w dni upalne.
Ale nie dajcie się zwieść pozorom: to w istocie uroczy, cukierkowo-kwiatowy, pastelowy landszafcik, idealnie wpasowujący się w klasyczne angielskie otoczenie, w salonik wykończony tapetami i tkaninami Arts and Crafts, a najpewniej Laury Ashley.
Silnie owocowe, odurzająco kwiatowe, skrzące i puchate Słodkie Życie ma wiele wspólnego z zapachowym językiem Serge'a Lutens [ale czy można się dziwić, skoro jeden z twórców tych perfum współpracował z Sheldrakiem przy kreacji oryginalnej Féminité du Bois?]. Właściwie, im dłużej wczorajszego wieczora wwąchiwałam się we własne przedramiona, tym wyraźniejsze stawały się analogie między dwiema pierwszymi fazami DV a moją najnowszą miłością, Bois Oriental. Szkoda, że wszelkie paralele kończą się z nastaniem bazy; w przypadku dzieła sygnowanego przez dom mody Christian Dior ma to miejsce znacznie szybciej i jest zdecydowanie najmniej ciekawym etapem.
Tam, gdzie kompozycja od pana S.L. drży na skórze, nie mogąc wybrać czy chce być bardziej drzewna czy słodka, mieszanka od pana C.D. układa się w sposób spokojny, zachowawczy, irytująco statyczny i - czy mnie nos nie zwodzi? - syntetycznie płaski. Miękki, delikatny sandałowiec do spółki z wanilią, cedrem i różą aż się proszą o lepsze traktowanie. Nie zasługują na tanie plastikowe zamienniki. Naprawdę.
A teraz niespodziewanka. :) Mimo wtórności, mimo nędznego finału, mimo upiornego skojarzenia z Alicją w Krainie Czarów mnie się Dolce Vita bardzo podoba! A może to tylko sentyment do jednego z najmniej banalnych zapachów głównonurtowych, które miałam okazję poznać w pierwszej kolejności (lata temu)? Z pewnością doceniam ów aromat jako wysoce sympatyczny oraz przystępniejszy dla osób, którym wszystkie Escady, Hugo Bossy czy Calviny Kleiny uszami wyłażą. Dla mnie była to jedna z trampolin, od których mentalnie odbijałam się w stronę perfumeryjnej niszy. ;)
Na koniec zaś następna prywata: jeśli tak pachną czyjeś babcie, mogę im tylko pogratulować gustu. I to szczerze! :)
Rok produkcji i nos(y): 1994, Pierre Bourdon i Maurice Roger
Przeznaczenie: miękko-słodki, stereotypowo kobiecy zapach dla nosów wyrobionych i lubiących wyzwania.
Trwałość: dobra; od siedmiu do ok. dziesięciu godzin
Grupa olfaktoryczna: orientalno-drzewna
Skład:
Nuta głowy: bergamotka, brzoskwinia, kardamon, grejpfrut, róża
Nuta serca: drewno różane, magnolia, lilia, cynamon, heliotrop, morela
Nuta bazy: drewno cedrowe, kastoreum, wanilia, sandałowiec
___
Dziś noszę Jaisalmer CdG.
P.S.
Ilustracja pierwsza pochodzi z nibsblog.files.wordpress.com
Jakie szczęście..jest ktoś kto tak jak ja nie znosi Alicji w Krainie Czarów,gotowa byłam już uwierzyć że jestem nienormalna,bo wszyscy lubią a ja nie,pomimo że chłonęłam w dzieciństwie wszystkie książki jakie były w publicznej bibliotece i w pewnym momencie zaczęło brakować czegoś nowego nigdy nie mogłam się przemóc i przeczytać całość ,dwukrotnie przekartkowałam... i wystarczy.
OdpowiedzUsuńCo do DV ...niby i mnie się podoba,ale moją odlewkę wypsikałam najszybciej jak tylko się dało,nie wiem czemu...
Wypsikałaś może dlatego właśnie, że taka ładna? ;)
OdpowiedzUsuńA "Alicji..." nie znosi też np. Terry Pratchett, więc nie mamy czego się obawiać. :)
Alicji nie znoszę, oglądając, nigdy nie oglądnęłam do końca, dostawałam objawów Schizofrenii...Dolce Vita kocham, nawet latem, ale tylko w wersji starszej. Pozdrawiam, Kasia z Wrocławia.
OdpowiedzUsuń