poniedziałek, 26 lipca 2010

Światła miasta


Od razu dodam, że nie chodzi wcale o reflektory aut, zasilane elektrycznie szyldy przybytków wszelakich, od kin po burdele, rozświetlone okna domów, dworców czy budek z kebabem, a raczej o stonowane, mniej lub bardziej efektowne sposoby zwrócenia uwagi przechodniów (oraz "przejezdniów" ;) ) na potężne, stylowe budynki - użyteczności publicznej, świątynie czy hotele. A raczej ogromne, stare, obłędnie drogie hoteliszcza, będące wizytówką danego miasta oraz miejscem pobytu jego najbogatszych gości. Mnie tego typu gmachy kojarzą się pokrętnie (a to ci nowina!), z... zapachem perfum kadzidlanych. A konkretnie kadzidła prostego, ujmującego, spokojnego: Incense od Matthew Williamsona.

Chciałabym w tym miejscu zaznaczyć, iż nie bardzo rozumiem, dlaczego perfumy skomponowane na bazie kadzidła (zwłaszcza frankońskiego) niemal obowiązkowo muszą być odbierane jako zimne, bezczelne, okrutne, nieludzkie czy jakie tam jeszcze. Owszem, żyjemy w kraju wybitnie katolickim i tego typu, kościelno-watykańskie skojarzenia nasuwają się często nieproszone, ale jakoś nie mogę oprzeć się wrażeniu, że mają dużo wspólnego z wyszukiwaniem mroku "na siłę" nawet tam, gdzie wcale go nie ma. Ale może to tylko właściwość mojej skóry, to uładzanie kadzidlaków...?

Wracając do sedna: Incense to perfumy z całą pewnością cywilizowane: szlachetne, dystyngowane, stonowane. Uładzone; pozbawione wyraźniejszych kantów. Brzmi nieciekawie? Otóż niekoniecznie. :)


Choć trudno dzisiejszemu przypadkowi zarzucić umiejętność wzniecania gwałtownych uniesień, to z pewnością nie sposób odmówić mu zdolności przełamywania lodów w sposób uprzejmy i budzący sympatię. Zapach nie dymi jak oszalały, nie wgryza się w nozdrza, nie próbuje dominować nad otoczeniem; jest ciepły, swojski, nieskomplikowany oraz bardzo przytulny. Ostatnie słowo chyba najlepiej oddaje charakter Incense. Przytulny. Tak... Zdecydowanie.

Pachnidło od pierwszej chwili otacza mnie wyraźną, choć nie nachalną chmurą słodkawego dymu, miękko opływającego sylwetkę i ciągnącego się wzdłuż ulicy, gdy idę przed siebie. Choć równie daleko mu do najpiękniejszego (w mojej opinii), bo najbardziej czystego, oblicza perfumeryjnego kadzidła, czyli Rock Crysal Durbano, co do najbardziej miękkiego i kobieco opływowego Black Cashmere Karan, to z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić, iż dziełko Williamsona uplasowało się gdzieś w połowie drogi między dwiema wspomnianymi doskonałościami. Jest zarazem zdecydowanie "katolickie" i ujmująco delikatne. Szorstkie i gładkie.
Z czasem zbliża się do skóry, jeszcze bardziej tracąc na wyrazistości, by pod koniec stać się miękko-puchate; na tym etapie mam wrażenie, jakbym patrzyła na grupę przyjaciół, którzy w ciepłą letnią noc śpią ułożeni wokół dawno już wygasłego ogniska. (coś mało to elitarne. ;) ) I to właśnie dwie ostatnie fazy sprawiają, że nie chcę mieć własnego flakonu: gdy wokół tyle jest perfum kadzidlanych, o różnym stopniu "mroczności" i wyrazistości, nie muszę zadowalać się namiastką. Przynajmniej nie na tym etapie życia.

I jeszcze jedna wizja, od której nijak nie potrafię się uwolnić: otóż baza Incense przypomina mi jednego z moich kuzynów; jest niemal lustrzanym odbiciem zapachu, który zawsze od niego wyczuwam. A musicie wiedzieć, że ów kuzyn raczej nie jest osobą, która wydałaby na perfumy więcej niż 100 zł. Tak więc, co jest z finałem dzisiejszego Kadzidła? Miękka łagodność i wspomnienie po dymie czy tania chemiczna robótka? Oceńcie sami. :)


Rok produkcji i nos: 2007, Clément Gavarry

Przeznaczenie: zapach typu uniseks; może być uważany za zbyt spokojny albo zbyt rażący, wymaga więc kilku testów w różnych porach i okolicznościach. Stosowny za dnia, jak i po zmroku.

Trwałość: zadowalająca; zawsze około sześciu godzin

Grupa olfaktoryczna: drzewno-orientalna

Skład:

znane są tylko trzy składniki - kadzidło frankońskie, paczuli i labdanum, ale mogę się założyć, że mieszanka jest znacznie bogatsza.

P.S.
Fotografia pierwsza przedstawia nowojorski Hotel Plaza, a pochodzi z honeymoons.about.com/od/nychotel1/ig/Pictures-of-Plaza-Hotel-NYC
Fot. nr 2 zaś przybyła ze strony Sniffapalooza Magazine (konkretnie STĄD).

2 komentarze:

  1. Witam! CZy szanowny kuzyn nie używa przypadkiem "czarnego adidasa" lub jakiejś jego podróbki? Ja w bazie INCENSE właśnie to wyczuwam...

    Pozdr

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam również (w moich skromnych etc..)!
    Bardzo możliwe, że używa, choć jakoś nigdy "się nie zgadało". Znając gusta szanownego kuzyna to całkiem możliwe. :)
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )