wtorek, 6 lipca 2010

Magia pajęczej sieci


Pamiętacie mit o księżniczce Arachne? Dziewczyna znana była z tego, iż potrafiła tkać i wyszywać najpiękniej na świecie, doskonalej od samej Ateny, znanej tkaczki olimpijskiej. Nietrudno zgadnąć, że posiadanie ziemskiej konkurentki nie bardzo podobało się egocentrycznej bogini, która postanowiła wyzwać Arachne na pojedynek. Wygrać miała ta, która wyhaftuje na płótnie wspanialszą opowieść. Śmiertelniczka zaczęła snuć [w znaczeniu podwójnym ;) ] historie o romansach bogów ze śmiertelnikami, ze szczególnym uwzględnieniem przejawów "zachcianek" ojca Ateny, króla bogów, Zeusa. Bogini, widząc, że jej dzieło nigdy nie dorówna temu, które wychodziło z rąk Arachne, wpadła we wściekłość i zniszczyła pracę konkurentki. Ta, upokorzona i zrozpaczona (bo kto chciałby ściągnąć na siebie boski gniew?) powiesiła się. Wtedy bogini ochłonęła i zrozumiała, do czego doprowadziła. Choć wątpię, by poczuła skruchę; bowiem zdecydowała się okazać księżniczce, dość swoiście rozumiane, prawo łaski. Mianowicie przywróciła jej życie, jednocześnie zamieniając w pająka. Koniec opowieści.
Wiadomo, że bogowie starożytnej Grecji słynęli z pychy, popędliwości i nieumiejętności okiełznania własnych żądz. Dlatego też nie uważam faktu zamienienia młodej księżniczki w pająka za odpowiednią formę zadośćuczynienia. Przypuszczalnie Atena musiała mieć niezły ubaw po raz kolejny pozując na "dobrą ciocię" i łaskawą Panią. To tak, jakby ktoś starł z powierzchni ziemi dom sąsiada za to tylko, że większy, piękniejszy, bogatszy, później zaś ledwie posprzątał małą, zatęchłą piwniczkę by odejść w nimbie chwały jako nawrócony grzesznik. Ale to prawem dygresji. ;)

Mimo, że większość innowacyjnych urządzeń oraz umiejętności bądź to została wynaleziona przez mężczyzn (jak druk w nowożytnej Europie), bądź pewności co do płci wynalazcy nie mamy ale powszechnie zakłada się, że zawsze był to mężczyzna (jak w przypadku koła) - bo niby KTO inny? - to ze sporą dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, iż za przędzarstwem stoją kobiety. W końcu to zawsze była damska dziedzina, "jakieś tam babskie robótki", nic poważnego. Tymczasem prząść można nie tylko nić; bo i opowieść, i losy ludzkie, i intrygę... Osobiście uważam, że prząść można także i zmysłowe przyjemności, w tym, rzecz jasna, zapach. Jak? O tym później, bo już pora skończyć ten przydługi wstęp. ;)


Który wpadł mi do głowy, gdy zastanawiałam się, od której strony "ugryźć recenzencko" Black Cashmere Donny Karan. Zapach, który wzbudził we mnie wrażenia dwojakiego rodzaju: z jednej strony zachwycił, uwiódł, uzależnił; ale w tym samym czasie mam ochotę wyć z wściekłości, kopać, walić pięściami na oślep i rozsyłać wąglika do przypadkowych osób (czy ta reakcja czegoś Wam nie przypomina? ;) ) - wszystko dlatego, że oryginalny, "kamienny" Kaszmir poznałam ledwie parę miesięcy temu, gdy próżno było marzyć o zakupie. A niewielka odlewka, choć i tak oszczędzana na Naprawdę Ważne Okazje, dramatycznie się kurczy. Tak więc choć trochę rozumiecie moje uczucia. :) Zatem pozostaje dla mnie Czarny Kaszmir zapachem mistycznym, delikatnie zmysłowym, umiarkowanie erotycznym - choć potencjał tkwi w nim olbrzymi - pozbawionym, typowych dla przeciętnego polskiego nosa, kadzidlano-chrześcijańskich konotacji. Ciepły i eteryczny, łagodnie opływający skórę, otaczający ją delikatną, czarną koronką. Radosny, choć nie pozbawiony melancholii, zatrzymany gdzieś ponad czasem. Jest jakąś ciemną planetą, może źrenicą w oku Boga, na której można przysiąść, by móc bezpiecznie obserwować kosmiczny spektakl: narodziny i śmierć galaktyk oraz poszczególnych gwiazd, mgławice, kwazary, nieznane planety i czarne dziury, a przy tym czuć się idealnie bezpiecznie, niemal błogo.

Black Cashmere to aromat niezwykły: swojski i egzotyczny, ostry i łagodny, subtelny i zachłanny, lekki i agresywny, kochany i znienawidzony. Przy tym wszystkim zaś - całkowicie spójny, dokładnie przemyślany, dopracowany w najmniejszych szczegółach. Nie pozostawiający przypadkowi wiele do roboty - ot, tyle, by odpowiednia osoba trafiła nań w stosownym czasie i miejscu. Od początku kadzidlany i przyprawowy, z przebijającą się coraz silniej kwiatową delikatnością. Uwielbiam akcent wenge, które stopniowo staje się coraz wyraźniejsze, a przy tym zadziwiająco słodkie (czyżby robota wanilii?). Z czasem słodycz zaczyna zyskiwać na znaczeniu, łącząc się z niezwykłym afrykańskim kadzidłem w zadziwiająco spójną całość. Bo jak coś może się spalać i nadal być tak zdumiewająco wilgotne? Jednocześnie zwęglone i zielone? Końcówka jest dogłębnie cielesna oraz w dalszym ciągu pełna oparów kadzidła, przypraw, wenge i wanilii. Ziemska i niebiańska.
Kurczę, opis można ciągnąć jeszcze przez całe lata (świetlne), a nigdy nie wyczerpie się wszystkich skojarzeń! Bo o mnożeniu oksymoronicznych, harmonijnych sprzeczności to ja mogę całymi godzinami...
W końcu Black Cashmere to ekstrakt z dojrzałej (niekoniecznie wiekiem) kobiecej duszy. :)

A co z tym snuciem zapachu?
Czyżbym już o nim nie wspomniała wystarczająco dużo? ;)


Rok produkcji i nos: 2002, Rodrigo Flores-Roux

Przeznaczenie: ciepły, subtelnie zmysłowy zapach stworzony z myślą o kobietach odważnych, świadomych siebie, skłonnych do poświęceń, ale i potrafiących brać bez wyrzutów sumienia. Jednak równie świetnie powinni poczuć się w nim mężczyźni o analogicznych cechach. :)

Trwałość: na mnie od dziesięciu do czternastu godzin; szkoda, że nie dłużej, choć to zwykłe czepianie się.

Grupa olfaktoryczna: drzewno-orientalna (i przyprawowa?)

Skład:

Nuta głowy: szafran, gałka muszkatołowa, goździki, masala, miód
Nuta serca: biały pieprz, goździk, czerwona róża, ziele angielskie, żarnowiec miotlasty, drewno wenge
Nuta bazy: etiopskie kadzidło, labdanum, wanilia, paczuli, ambra, inne nuty drzewne
___
Dziś noszę Elixir des Merveilles od Hermèsa.

2 komentarze:

  1. Ach to i moja wielka miłośc jest...i nie potrafiłam oczywiście go opisać:) Mam 50-tkę w kamyku i setkę nowej wersji...i tak wydaje mi się za mało...:(

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak bywa; nad powyższym tekstem biedziłam się przez 1,5 godziny (a jak na mnie to długo..) :/
    Jeśli miłość, to za mało. :) Czytałam, że nowszą wersję masz początkowo za ostrzejszą. Trochę mnie to zniechęciło, bo starą uważam za - niemal - ideał.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )