wtorek, 13 lipca 2010

Królowa elfów

...pewno śpi na łożu usłanym fiołkami. :) Tymi niezwykłymi kwiatkami: kuszącymi, pogodnymi, świeżymi, zadziornymi a w razie potrzeby - wściekłymi i pełnymi mroku. Tylko dlaczego nie na mnie??


Z Violette Précieuse marki Caron mierzyłam się kilkakrotnie. Zimą perfumy miały dla mnie tylko lekceważenie lub pogardę, gdyż albo cuchnęły starą wodą z wazonu albo nie było ich wcale. Nic więc dziwnego, że jedyna myśl, która mnie w kontekście omawianego zapachu nawiedzała, brzmiała: "Jak ktoś może chcieć nosić coś takiego?!" [wiem, wiem, miłe ani sprawiedliwe to nie było, ale przecież nikt moich wniosków nie słyszał. ;) ] Wiosną Fijołka Szykowna pachniała nijak - po prostu kolejna nudna odmiana świeżej kwiatowej zieleni, kompletnie nie w moim stylu. Dopiero, gdy pas upałów szczelnie objął ziemie między Odrą a Bugiem dane mi zostało poznać wszystkie meandry dzisiejszego kwiecia.

Otóż okazało się, że naszą dzisiejszą bohaterkę mogę nosić tylko i wyłącznie w lecie. Ponieważ dopiero teraz mój nos rejestruje woń, która odpowiada mózgowi. I muszę przyznać, że nawet, nawet mnie się podoba - w początkach czuję, jak w moją twarz uderza ściana zielonej wichury, połączonej z burzowym oberwaniem chmury, niosącej ze sobą hektolitry czystego soku z łodyg, liści, kwiatów i korzeni fiołka (a może irysa?), niszczącej wszystko, co tylko stanie na jej drodze. Kiedy udaje się wytrwać napór wściekłej zieleni z lekko fioletowymi akcentami pojedynczych płatków, zostajemy [my, wiedźma... :) ] nagrodzeni ciepłą, słoneczną łąką, ograniczoną polną drogą z jednej, a lasem z drugiej strony. Idę spokojnie do cienia, rzucanego przez pierwsze drzewa zagajnika, siadam sobie na trawie i obserwuję świat skąpany w słońcu. Gdzieś blisko mnie rosną konwalie, krzewy jaśminowe i, oczywiście, fiołki; z czasem zapach robi się bardziej suchy i gęsty jednocześnie, przebijają łagodne nuty drzewne, złamane przyprawowym akcentem muszkatowym. A jeszcze głębiej rosną... maliny. :) Więc oddalam się od fiołkowej łąki zmierzając w stronę malinowego chruśniaka, który "trwa wciąż dookoła"; budzą się nostalgiczne wspomnienia. Tylko na krótki moment pojawi się obawa, czy przypadkiem nie stanę się mimowolnym świadkiem pierwszego morderstwa Balladyny - ale nic podobnego się nie dzieje.
Posilona na ciele i ukojona na duchu wracam do domu.

Violette Précieuse to miłe wspomnienie, ciekawy, lekko pudrowy akcent urozmaicający moje olfaktoryczne doświadczenia, dlatego też daleka jestem od chęci zakupu całego flakonu (nawet mała odlewka jakoś mnie nie nęci). Przygoda była urocza, ale stanowczo jednorazowa. :) Co niniejszym zapisuję, także jako pożegnanie z próbką, która jutro trafi w łaskawsze dłonie. I oby z wzajemnym pożytkiem! :)


Rok produkcji i nos: 1913, Ernest Daltroff
[perfumy ponownie wprowadzone na rynek w 2006 roku, ze zmienioną recepturą]

Przeznaczenie: zapach subtelny, ciepły, łagodny; nie narzucający się i będący miłym uzupełnieniem nieformalnego stroju. :)

Trwałość: od trzech (zimą) do ponad dziewięciu godzin (latem)

Grupa olfaktoryczna: kwiatowa




Skład:

Nuta głowy: kwiat pomarańczy, irys, fiołek, liście fiołka
Nuta serca: jaśmin, konwalia
Nuta bazy: wetyweria, sandałowiec, gałka muszkatołowa, malina
___
Dziś noszę Nomad Tea od Comme des Garçons. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )