wtorek, 20 lipca 2010
Mydło i kadzidło
Nie wiem, jak Was, ale mnie cieszy, iż - na razie w większych miastach - ostatnimi laty pojawia się coraz więcej mydlarni. Uwielbiam to uczucie, gdy osobiście mogę zagłębić się nożem w dużą bryłę upatrzonego mydła (o zapachu, powiedzmy, li tylko paczuli) i odkroić odpowiedni kawałek; albo kiedy podnoszę kolejno pokrywki sporych pojemników, by wwąchać się w aromat soli kąpielowych. Toż to czysta radość dla zmysłów! Mam nawet ulubioną wrocławską mydlarnię, jedną z najstarszych, ulokowaną na Starym Mieście; myślę, że jeśli czyta te słowa ktoś z mojego miasta, to łatwo domyśli się, o który przybytek chodzi. ;)
W każdym razie, pobyt w "sklepiku z próżnościami" to równie dobry pomysł na ukojenie skołatanych nerwów, co wizyta w antykwariacie/bibliotece/ulubionej kawiarni czy perfumerii, rzecz jasna. :) Przy czym wcale nie musimy wychodzić stamtąd z firmową torbą w dłoni, wystarczy złapać klimat - i nie trzeba wiele więcej, by móc wrócić do rzeczywistości w pełni sił.
A niniejszy wstęp wydawał się przydatny aby objaśnić iż, niezależnie od wszelkich prób, jakoś nie potrafię na Standard, czyli efekt współpracy Comme des Garçons oraz fińskich producentów designerskich mebli - Artek, spojrzeć nieprzychylnym okiem.
Owszem, może założenia twórców niekoniecznie pokrywają się z rzeczywistością, ale przecież trudno zarzucić Standardowi brak swoiście rozumianego humoru. Bo mnie ów zapach rozczula, niczym widok nieporadnego, dziecięcego rysunku: potrzeba sporej dozy zrozumienia, elastyczności własnej wizji świata a także - co tu kryć - jakiejś porcji uczucia, by w abstrakcyjnej plątaninie kolorowych linii dostrzec konkretny pierwowzór. Podobnie z fińsko-japońską kompozycją perfumeryjną: można ów zapach uznać za cienki, wtórny albo przekombinowany i będzie w tym sporo racji, ale jakoś trudno odmówić mu bycia... nieporadnie uroczym. Przynajmniej mnie średnio to wychodzi. Co jednak nie znaczy, iż powyższy fakt skłaniałby mnie do zakupu pełnowymiarowego flakonu; ale po kolei.
Wkrótce po tym, jak uznana za stosowną (przez twórców atomizera :) ) ilość kropel trafi na moją skórę, czuję silny podmuch, słodkawego i drażniącego jednocześnie, kadzidła frankońskiego; majestatycznego i figlarnego, a to za sprawą dodatków: szafranu, cytryny i łagodnego wiciokrzewu. Cała ta naturalna zbieranina zostaje zrównoważona (?) jakimś chemicznym obłokiem, w którym, niczym w zwierciadle, pojawia się odwrócony obraz laboratorium, w którym Standard stworzono. Początkowo myślałam, że to piżmo znów się mydli, ale efekt jest zupełnie inny; nie mamy do czynienia nawet z połączeniem świeżo-cedrowym, które na mojej skórze odpowiada za efekt płynu do mycia naczyń [skutecznie obrzydzający mi Light Blue czy Diorowe j'Adore]; to też nie - całość jest... za ładna. Szczególnie, gdy nuty świeże, cytrynowo-imbirowe, gdzieś się ulatniają, pozostawiając jedynie delikatny, choć zaskakująco głęboki, ciepławy obłoczek. Obłoczek lekko szary, przestrzenny, intrygujący a nawet ździebko erotyczny. W ograniczonej dawce dymny, cielesny, stopniowo coraz gęstszy.
Że jest Standard wtórny - i owszem, że gorszy brat Avignonu - to też się zgadza, choć osobiście ułożyłabym go na skali kadzidlaków CdG nieco bliżej Zagorska. Mogę nawet podpisać się pod stwierdzeniem, że czuć weń zdechłą mysz, choć też raczej zasuszoną mumijkę, niż rozkładające się ciało. Ale, Ludzie moje Miłe, taż nie oczekuje się od czterolatka stworzenia współczesnej wersji fresków z Kaplicy Sykstyńskiej! :) Nie ten czas, nie ta bajka. Można oba dzieła mierzyć tą samą skalą, tylko po co? Jak dla mnie to próżny trud.
Co nie zmienia faktu, że perfumy muszą mnie czymś zachwycić, abym ich zapragnęła. Za Standardem oczu wypłakiwać nie zamierzam; starczy mi to, co dostałam od S. :)
Na koniec drobna uwaga: pewna moja ciężarna znajoma, bodaj jako jedyna, zachwyciła się omawianymi perfumami, gdy tylko je na mnie poczuła - może więc z dziecięcym skojarzeniem jest "na rzeczy" coś więcej...?
Rok produkcji i nos: 2009, Olivier Pecheux
Przeznaczenie: uniseksualny aromat dla pracowników oświaty oraz młodych rodziców. ;P A poważnie, na tyle nietypowy, iż wymaga kilku testów; trudno zatem jednoznacznie ocenić, komu i w jakich okolicznościach będzie w nim najlepiej.
Trwałość: od sześciu do dziesięciu godzin - Comme des Garçons mnie nie lubi ;)
Grupa olfaktoryczna: drzewno-aromatyczna
Skład:
[w nielubianej przeze mnie konfiguracji]
szafran, imbir, cytryna, zimnoziół północny (czyli Linnaea borealis, rodzaj wiciokrzewu), koper, drewno cedrowe, bagno (czyli labrador tea), piżmo
___
A dziś pławię się [to jest dobre określenie] w Bois Oriental Lutensa.
P.S.
Ilustracja nr 2 pochodzi z www.gopiro.pl/p/rysunek-dziecko
Etykiety:
aromatyczne,
Comme des Garçons,
drzewne,
nisza,
perfumy
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )