wtorek, 1 marca 2011

Zielone diablę

...czyli nietypowe wcielenie pewnej, znanej wszystkim perfumoholikom, trawki. Coeur de Vétiver Sacré od l'Artisan Parfumeur.
Jakimś cudem drugi już produkt artisanowski wdał się, specjalnie dla mnie, w konszachty z zielonkawymi sferami piekielnymi. Lecz o ile Passage d'Enfer nie zdołał zaskarbić sobie mej sympatii, to dzisiejszy bohater nadal ma otwarta kartotekę. :) Albowiem nie jestem w stanie go sklasyfikować, ometkować i wsadzić do odpowiedniej szufladki. Skubaniec ciągle mi umyka! Za każdym razem, gdy myślę, że już wiem, jak doń podejść, mały wredny gnom po raz kolejny zręcznie umyka, pozostawiając po sobie jedynie smużkę zielonego dymu. Taka z niego niepokorna paskuda. ;)


Z całą pewnością należy do istot leśnych. Po prostu musi być jednym z szeregu wiecznych, niezależnych od panujących aktualnie trendów wyznaniowych, wymykających się ludzkiemu poznaniu, zmiennokształtnych demonów. Może stać się dumnym jeleniem obserwującym nas z oddali, bezpańskim psem włóczącym się po okolicy, zgarbioną staruszką, świtem poszukującą ostatnich jagód, wynurzającym się z mgły zrujnowanym domostwem; sową, wróblem, kleszczem, pająkiem, kotem, zającem, polną myszą, koniem. Lub ubranym w dżinsy, markową kurtkę i kalosze grzybiarzem, pozornie przybyłym z wielkiego miasta. :) Może zmienić się dosłownie we wszystko. Naszego demona zdradzają jedynie oczy.
Bystre, głębokie, zimne, bezbrzeżnie zielone. Gdyby dane nam było spotkać go po zmroku, wówczas przekonalibyśmy się, iż jego źrenice błyszczą, budząc w przypadkowym przechodniu strach oraz demaskując naszego leśnego tubylca. Co i tak ujmy mu nie przyniesie; w końcu zabłąkany człowiek, pod wpływem mroczącego umysł przerażenia zgubi się jeszcze bardziej, błąkając po lesie tak długo, aż utraci resztki kontaktu ze światem, który go zrodził. Jeśli natomiast jakimś cudem trafi z powrotem do ludzkich siedzib i - ostatecznie - do swojego domu, to i tak nikt mu nie uwierzy:
"No co ty, jakie duchy?? Po prostu byłeś w szoku i Twoja wyobraźnia wariowała. Uspokój się. I zastanów lepiej, co powiesz szefowi. Nie było Cię cztery dni!" ;>
Zielonookiemu demonowi nic nie grozi. Zresztą, chyba nigdy nie groziło.

Otwarcie Coeur de Vétiver Sacré zdumiewa złożonością, jakże niespotykaną zarówno we współczesnych czasach, jak i we współczesnych perfumach, najczęściej zobligowanych przymusową celebracją prostoty i nieskomplikowania. Jest ostre, acz wycofane. Obłe, inwazyjne, z lekka "zatykające" przewód pokarmowy. Dziwna paćka złożona z wetywerii, cytrusów, lekkiej skóry, przypraw z kardamonem i brzydkim cynamonem na czele. Wszystko to przywalono górą irysowego pudru.
Zaraz, zaraz! Czy napisałam "brzydki"? Ano tak.
I zdanie podtrzymuję; w końcu słowo zazwyczaj pejoratywne, w przypadku sztuki nabiera zupełnie innego znaczenia. "Brzydki" to nie to samo, co żałosny, odrażający czy ohydny, a jedynie rejestracja subiektywnego odczucia o sednie skrytym głęboko wewnątrz prywatnego poczucia estetyki. Tłumaczę na język ludzki: w sztuce "brzydki" wcale nie musi pokrywać się ze "złym". :)
Wracając do rzeczy; tym, co w uwerturze CdVS tak mnie odstręcza, jest wspomniana pasta oraz dziwaczna, przytłumiona wetyweria (nie rozumiem jej). Negatywne wrażenia zwielokrotnia arcymocna czarna herbata w rodzaju Tea for Two, którego nijak nie potrafię strawić.

Dopiero po pewnym czasie, gdy puder i inne tłumiące składniki gdzieś znikają, wetyweria zaczyna rozsnuwać charakterystyczną, zwęgloną sieć, pokrytą kropelkami zimnej rosy; gdzieś u poszycia jesiennego lasu w zimny, pochmurny, nieprzyjazny człowiekowi dzień. Przyprawy nabierają głębi, mieszają z wąską strużką kadzidła oraz ziołami. Od czasu do czasu mignie cień lekkiej, uroczej słodyczy. Lecz to tylko cień... Jak wszystko w lesie zielonego demona.
Krótko przed finałem wetywiór (trafne określenie) znów nabiera statycznej, gęstawej formy, mieszając się z nutami suszonych, ociekających pektynową słodyczą, owoców. W tym momencie do głosu ponownie dochodzi herbata. Nadal czarna i mocna, lecz nie budząca już przykrych skojarzeń. Tym razem jej przygaszona, eteryczna wytrawność zręcznie podbija nuty głównej bohaterki niniejszej opowieści.
Dalej kompozycja robi się mleczna, aksamitna, wiotka. Półprzejrzysta oraz nieco bardziej przyjazna. Nieco. Lecz nie radziłabym ufać pozorom - zielone diablę tylko na to czeka. Wystarczy chwila nieuwagi i obrywam pudrowo-herbacianym obuchem w łeb. ;) Więc zostałam pouczona, by zawsze mieć oczy dookoła głowy. Milszy niekoniecznie znaczy "oswojony".
Natomiast nut typowo cielesnych, teoretycznie odzwierzęcych, nie wyczuwam wcale. Dobrze się gadziny pochowały.

Właśnie przyszło mi do głowy, iż momentami mieszanina przybiera typowy, rozpoznawalny (choć moim gustom obcy) Giacobettiowy kształt. Widać na kim wzorowała się młoda twórczyni CdVS. :) Choć, podkreślam!, jej dziełu daleko do naśladownictwa. Vinchon-Spehn jedynie zainspirowały dzieła takie, jak Philosykos, Dzing! czy Tea for Two. I to na nich postanowiła oprzeć własną, oryginalną kompozycję. Jej prawo. A i Artisanowi decydenci nie powinni być zawiedzeni, wszak dzięki wspomnianemu zabiegowi zapewniają omawianemu dziełu sprzedaż. :) Wilk syty i owca cała.
... a zielone diablę, przez nikogo nie niepokojone, śpi spokojnie we własnym lesie pod stosami opadłych liści.

Rok produkcji i nos: 2010, Karine Vinchon-Spehn

Przeznaczenie: bezpieczny, bardzo szykowny i dość bliskoskórny uniseks. Podejrzewam, że świetnie powinien sprawdzać się podczas różnego rodzaju Okazji Bardzo Formalnych. ;)

Trwałość: dobra; do ośmiu, czasem dziesięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: orientalno-aromatyczna (oraz drzewna)

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, pomarańcza, limonka, kardamon, czarna herbata, imbir, kolendra, szafran
Nuta serca: różowy pieprz, daktyle, suszone morele, osmantus, kadzidło, róża, irys, fiołek, drewno cedrowe, bób tonka, wetyweria, estragon
Nuta bazy: wetyweria haitańska, drewno sandałowe, drewno gwajakowe, nuty skórzane, labdanum, ketmia piżmowa (ambrette), wanilia, kastoreum, ambra, piżmo
___
Dziś noszę to, o czym powyżej.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://scottpurdy.deviantart.com/art/Owl-Demon-142165859
2. http://medusaskitchen.blogspot.com/2010/02/name-us-rain-forest.html

7 komentarzy:

  1. Podobieństwo do Tea for Two jest ogromne. Na mojej skórze to niemal bliźniacze zapachy.

    OdpowiedzUsuń
  2. U mnie różnicę jednak widać (wetyweria to wetyweria, choć dziwna); ale rzeczywiście punktów wspólnych jest zbyt dużo, by je pomijać milczeniem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zamówiłem próbkę tego zapachu (na razie leży w szufladzie i czeka), bo przeczytałem o jego podobieństwie czy może pokrewieństwie do French Lovera. Tea For Two to jednak zupełnie inna bajka. Zapowiada się interesująco. I lista nut robi wrażenie.

    Przy okazji: wiedźmo, trafiłem do Ciebie wczoraj pierwszy raz. Gratuluję interesujących i oryginalnych recenzji.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy jest podobny do Frencza? Kurczę, nie pamiętam! Zatem na pewno mniej, niż do Tea. ;) Taki nos.. I na mnie lista zrobiła wrażenie - prawda, że nie wygląda "dzisiejszo"?

    Bardzo dziękuję, bardzo mi miło, bardzo zapraszam! ;) Częstuj się!

    OdpowiedzUsuń
  5. No popatrz, a mnie się z Tea 42 nie kojarzy. Z resztą Tea się na mnie nie układa i ogólnie się z tym zapachem nie lubię. Chociaż... Od dawna podejrzewam, że moja odlewka jest zepsuta. :]

    OdpowiedzUsuń
  6. Mi się też z Tea For Two nie kojarzy. T4T ma w sobie dużo wędzonego dymu i pewną dozę słodyczy a CdVS jest chłodno-gorzko-cierpki, tak w skrócie oczywiście. Jedyne co je łączy to herbata.

    OdpowiedzUsuń
  7. Sabb - też nie darzę Herbatki sympatią, ale wyczuwam w niej podobne przygaszenie, wycofanie, jakąś sangwiniczną zapiekłość. Tymczesem Najświętsze Serce Wetywerii [ ;) ] przez jawny chłód daje się lubić. Hm, swojej odlewki (właściwie odpsiku od Missalów) już nie mam; też będę musiała skombinować. więc niestety nie użyczę. :)

    Dominiko - Masz rację. T4T jest wędzone, słodkawe, grzeczne. I przyprawia mnie od mdłości. Zbyt "akuratne" jak na moje gusta. ;) Dlatego lepiej mi się żyje z CdVS, który nie ukrywa swoich niecnych zamiarów pod płaszczykiem konwenansu. ;) A herbaty w obu mnóstwo.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )