Piżmo zmiennym jest, najwyraźniej.
Kiedyś Musc Ravageur, stworzony na zlecenie pana nazwiskiem Frédéric Malle, mydlił się na mnie przeokropnie. Do tego stopnia, iż po dwóch próbach zaniechałam wszelkich z nim kontaktów. Do niedawna. Owszem, doceniałam przekornego przyprawowego ducha pachnidła, ale co z tego, skoro bardziej przypominało mi robienie michy mydlin z cynamonowego mydełka?
Dopiero kilka tygodni temu odważyłam się na kolejny z Piżmowym Niszczycielem kontakt. I mnie olśniło: ani grama mydlin, niemal żadnych nieprzyjemnych skojarzeń, pełna "noszalność". Tylko sławnego zwierzęcego erotyzmu ciągle brakuje.
Choć może to i lepiej, bo czytałam [a nawet słyszałam] opinie, jak to MR zmienia się w gwałciciela grasującego po parkach i bramach. A moje skojarzenia wędrują dziwnymi torami; oglądałam kiedyś film dokumentalny o seksizmie w amerykańskiej reklamie prasowej. Pokazywano w nim następujący obrazek: młoda kobieta idzie samotnie ciemną, nocną, parkową alejką. Tuż przed nią widnieje duży, wyraźny cień mężczyzny w prochowcu i kapeluszu. Tekst wspominał coś o romantycznej przygodzie i ekscytacji. Nie wiem już, co reklamowano. Zapamiętałam za to komentarz, pod którym mogę się podpisać - zapewniam, że jeśli taka sytuacja wydarzy się kiedyś naprawdę, jeśli kobieta, wracając po nocy i samotnie do domu zorientuje się, że śledzi ją jakiś facet, wówczas "romantyczna przygoda" będzie ostatnią rzeczą, o której pomyśli. :)
Nie lubię ani nie miewam fantazji o gwałcie, to dobre dla Nerona. ;)
Wracając do rzeczy; Musc Ravageur (wbrew nazwie) okazał się być miłym, ciepłym, przytulnym pachnidłem. Naprawdę bardzo, bardzo zacnym.
A technicznie - toż to majstersztyk! :)
Brak śliny, potu, spermy, krwi, ejakulatu męskiego ni kobiecego nie uświadczysz. Od biedy jestem w stanie przyznać, iż coś z klimatów erotycznych majaczy na horyzoncie lub kryje się tuż pod powierzchnią, lecz nigdy nie będzie to szalony seks; prędzej czułość, intymność, radość. I to bardzo cicha, zdecydowanie już "po wszystkim".
Dla wyżej podpisanej cała przyjemność obcowania z MR tkwi w jego miękkości, cieple, mlecznej przyprawowości. Owszem, łączy przeciwieństwa, ale raczej oswaja i w pewien sposób zesładza wszelkie kanty, kolce czy bruzdy. Jest miły i uroczy; tyle.
Pełen ciepłego, miękkiego, pastelowego blasku. Utrzymany w ciepłej kolorystyce; stworzony, by dawać wytchnienie; lekki, ale przenigdy łatwy. Wielowymiarowy, nie zawsze skory do współpracy [po drugim podejściu najbrzydszą rzeczą, którą mi robi, jest przeobrażanie się w Dzinga light ;) ]. Skomplikowany, ale zdecydowanie wart zachodu.
I do tego jak skomponowany!
Najbardziej zachwyca mnie tutejszy cynamon; a trzeba Wam wiedzieć, że cynamon w MR został potraktowany identycznie, co sandałowiec w Tam Dao i Sensuous. Jest gęsty, oleisty lub mleczny, ale zawsze puchaty, przymilny, aksamitny. Błogi. Towarzyszą mu silne, acz eteryczne, goździki (przyprawa, nie kwiaty), lekkie maźnięcie płynnego miodu i delikatne akcenty skórzane. To bergamotka.
Z czasem składników rześkich jest coraz mniej, rozpoczyna się orientalno-przyprawowa hegemonia. Przepiękny cynamon, goździki, sandałowiec
Wiem, iż w omawianym pachnidle występują składniki teoretycznie odświeżające: drewno cedrowe i lawenda. Tylko pozbawione bardziej oczywistego oblicza. Podejrzewam, że to właśnie cedr "robi mi" Dzinga, zaś lawenda dokonuje przeistoczenia w łagodną, miękką, fiołkową w barwie i pudrową w charakterze nutę, znaną choćby z Pistachio Ganache od Payard.
Całość trwa przez wiele godzin, stopniowo rzednąc i przybliżając się do skóry. Rozwiewając się w łagodnym wietrze ludzkich oddechów, w cichym głosie rozrzewniających pomruków i szeptów, w bliskości co prawda fizycznej, ale też emocjonalnej; zero agresji.
Wiele głosów internetowych opiniujących wspomina o kotach, dzikich lub domowych. Obiema nogami ustawiam się w rządku tych, dla których Musc Ravageur to mały, przymilny kociak, senny po całodniowych igraszkach z motkiem wełny (lub czymkolwiek innym). Śliczny.
Ale nie "mój".
Rok produkcji i nos: 2000, Maurice Roucel
Przeznaczenie: zapach typu uniseks, dobry na wszelkie okazje. Bezpieczny dla otoczenia, choć daleko mu do neutralności. tak więc wszystko zależy od Was. ;)
Trwałość: od ośmiu do jedenastu godzin
Grupa olfaktoryczna: orientalna
Skład:
Nuta głowy: lawenda, bergamotka
Nuta serca: cynamon, goździki
Nuta bazy: drewno gwajakowe, drewno cedrowe, drewno sandałowe, wanilia, bób tonka, piżmo
___
Dziś noszę Sandalo od Etro.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.flickr.com/photos/inahalsor/3852588529/
2. http://queenofthecastlerecipes.blogspot.com/2010/04/chai-indian-milk-tea.html
Dziękuję:-) Świetne skojarzenie z herbatą z mlekiem - dla mnie MR właśnie najbardziej kojarzy się z chai tea latte (zwana "czaj" po polsku), czyli hinduską herbatą z przyprawami i mlekiem skondensowanym, dość popularną w UK. Którą bardzo lubię - właśnie skończyłam kubek:-)
OdpowiedzUsuńAleż nie ma za co! Opisywanie TAKIEGO zapachu to czysta przyjemność.
OdpowiedzUsuńNo proszę, czyli przypadkiem utrafiłam w sedno? :) Dobra energia jednak krąży w kosmosie. ;)
Też lubię czaj (tylko aby zakupić mieszankę przypraw organizuję całą wyprawę; Tobie łatwiej).
A na mnie to sporo ambry, a mniej piżmo. No i kto mi to wytłumaczy? ;)
OdpowiedzUsuńBiorąc pod uwagę internetowe opinie nie jesteś odosobniona. Miliony ludzi zachodzą w głowę, dlaczego ambra została nazwana piżmem? ;)
OdpowiedzUsuńAle to już pytanie do F.M. lub M.R.
Nie wiem co dzieje się z moją skóra ale po pierwszej godzinie trwania na mnie MR, ulatuje cała jego kadzidlana dymność i zostaje czyste L Lolity Lempickiej. Testowałam oba zapachy równocześnie na dwu nadgarstkach i nie mam co do tego wątpliwości. I nie tylko mój nos biorę na świadka!
OdpowiedzUsuńL? No proszę! Ciekawa niespodzianka. :/
OdpowiedzUsuńWydaje się, że Musc Ravageur przedstawia sobą dużo więcej, ale niespodzianki, jakie czasem szykują nam węch do spółki z chemią naszych organizmów potrafią zadziwić każdego. :) Więc... trudno.
Lempicka jest przynajmniej tańsza. ;)
W bazie ewidentnie wyczuwalna ambra,ale jaka fantastyczna.
OdpowiedzUsuńRównie słoną znalazłem w Ambrarem,po prostu ambry marzeń.
Obie kompozycje absolutnie fantastyczne.