poniedziałek, 21 marca 2011

Szaleństwo na opak

Dla Ani, która opanowała sztukę chodzenia wstecz na wysokich obcasach. :)


Piżmo zmiennym jest, najwyraźniej.
Kiedyś Musc Ravageur, stworzony na zlecenie pana nazwiskiem Frédéric Malle, mydlił się na mnie przeokropnie. Do tego stopnia, iż po dwóch próbach zaniechałam wszelkich z nim kontaktów. Do niedawna. Owszem, doceniałam przekornego przyprawowego ducha pachnidła, ale co z tego, skoro bardziej przypominało mi robienie michy mydlin z cynamonowego mydełka?
Dopiero kilka tygodni temu odważyłam się na kolejny z Piżmowym Niszczycielem kontakt. I mnie olśniło: ani grama mydlin, niemal żadnych nieprzyjemnych skojarzeń, pełna "noszalność". Tylko sławnego zwierzęcego erotyzmu ciągle brakuje.

Choć może to i lepiej, bo czytałam [a nawet słyszałam] opinie, jak to MR zmienia się w gwałciciela grasującego po parkach i bramach. A moje skojarzenia wędrują dziwnymi torami; oglądałam kiedyś film dokumentalny o seksizmie w amerykańskiej reklamie prasowej. Pokazywano w nim następujący obrazek: młoda kobieta idzie samotnie ciemną, nocną, parkową alejką. Tuż przed nią widnieje duży, wyraźny cień mężczyzny w prochowcu i kapeluszu. Tekst wspominał coś o romantycznej przygodzie i ekscytacji. Nie wiem już, co reklamowano. Zapamiętałam za to komentarz, pod którym mogę się podpisać - zapewniam, że jeśli taka sytuacja wydarzy się kiedyś naprawdę, jeśli kobieta, wracając po nocy i samotnie do domu zorientuje się, że śledzi ją jakiś facet, wówczas "romantyczna przygoda" będzie ostatnią rzeczą, o której pomyśli. :)
Nie lubię ani nie miewam fantazji o gwałcie, to dobre dla Nerona. ;)

Wracając do rzeczy; Musc Ravageur (wbrew nazwie) okazał się być miłym, ciepłym, przytulnym pachnidłem. Naprawdę bardzo, bardzo zacnym.
A technicznie - toż to majstersztyk! :)


Brak śliny, potu, spermy, krwi, ejakulatu męskiego ni kobiecego nie uświadczysz. Od biedy jestem w stanie przyznać, iż coś z klimatów erotycznych majaczy na horyzoncie lub kryje się tuż pod powierzchnią, lecz nigdy nie będzie to szalony seks; prędzej czułość, intymność, radość. I to bardzo cicha, zdecydowanie już "po wszystkim".

Dla wyżej podpisanej cała przyjemność obcowania z MR tkwi w jego miękkości, cieple, mlecznej przyprawowości. Owszem, łączy przeciwieństwa, ale raczej oswaja i w pewien sposób zesładza wszelkie kanty, kolce czy bruzdy. Jest miły i uroczy; tyle.
Pełen ciepłego, miękkiego, pastelowego blasku. Utrzymany w ciepłej kolorystyce; stworzony, by dawać wytchnienie; lekki, ale przenigdy łatwy. Wielowymiarowy, nie zawsze skory do współpracy [po drugim podejściu najbrzydszą rzeczą, którą mi robi, jest przeobrażanie się w Dzinga light ;) ]. Skomplikowany, ale zdecydowanie wart zachodu.
I do tego jak skomponowany!


Najbardziej zachwyca mnie tutejszy cynamon; a trzeba Wam wiedzieć, że cynamon w MR został potraktowany identycznie, co sandałowiec w Tam Dao i Sensuous. Jest gęsty, oleisty lub mleczny, ale zawsze puchaty, przymilny, aksamitny. Błogi. Towarzyszą mu silne, acz eteryczne, goździki (przyprawa, nie kwiaty), lekkie maźnięcie płynnego miodu i delikatne akcenty skórzane. To bergamotka.
Z czasem składników rześkich jest coraz mniej, rozpoczyna się orientalno-przyprawowa hegemonia. Przepiękny cynamon, goździki, sandałowiec słodka ambra [nie za dużo tej ambry przypadkiem? ;) ] oraz drewno gwajakowe mieszają się w jednolitą masę, oblepiają szczelnie moją sylwetkę, pozwalają rozpłynąć się w błogim rozanieleniu. Inny świat. Jestem w siódmym niebie. ;) Sytuacja nie zmienia się ani trochę, gdy następuje trzecia faza. Wówczas do przypraw dołącza słodka ambra oraz biały piżmowy puder, budzące zachwyt niemal wszystkich kobiet, którym podpychałam pod nos wypachnioną rękę. ;)
Wiem, iż w omawianym pachnidle występują składniki teoretycznie odświeżające: drewno cedrowe i lawenda. Tylko pozbawione bardziej oczywistego oblicza. Podejrzewam, że to właśnie cedr "robi mi" Dzinga, zaś lawenda dokonuje przeistoczenia w łagodną, miękką, fiołkową w barwie i pudrową w charakterze nutę, znaną choćby z Pistachio Ganache od Payard.

Całość trwa przez wiele godzin, stopniowo rzednąc i przybliżając się do skóry. Rozwiewając się w łagodnym wietrze ludzkich oddechów, w cichym głosie rozrzewniających pomruków i szeptów, w bliskości co prawda fizycznej, ale też emocjonalnej; zero agresji.
Wiele głosów internetowych opiniujących wspomina o kotach, dzikich lub domowych. Obiema nogami ustawiam się w rządku tych, dla których Musc Ravageur to mały, przymilny kociak, senny po całodniowych igraszkach z motkiem wełny (lub czymkolwiek innym). Śliczny.
Ale nie "mój".


Rok produkcji i nos: 2000, Maurice Roucel

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, dobry na wszelkie okazje. Bezpieczny dla otoczenia, choć daleko mu do neutralności. tak więc wszystko zależy od Was. ;)

Trwałość: od ośmiu do jedenastu godzin

Grupa olfaktoryczna: orientalna

Skład:

Nuta głowy: lawenda, bergamotka
Nuta serca: cynamon, goździki
Nuta bazy: drewno gwajakowe, drewno cedrowe, drewno sandałowe, wanilia, bób tonka, piżmo
___
Dziś noszę Sandalo od Etro.

Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.flickr.com/photos/inahalsor/3852588529/
2. http://queenofthecastlerecipes.blogspot.com/2010/04/chai-indian-milk-tea.html

7 komentarzy:

  1. Dziękuję:-) Świetne skojarzenie z herbatą z mlekiem - dla mnie MR właśnie najbardziej kojarzy się z chai tea latte (zwana "czaj" po polsku), czyli hinduską herbatą z przyprawami i mlekiem skondensowanym, dość popularną w UK. Którą bardzo lubię - właśnie skończyłam kubek:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ nie ma za co! Opisywanie TAKIEGO zapachu to czysta przyjemność.
    No proszę, czyli przypadkiem utrafiłam w sedno? :) Dobra energia jednak krąży w kosmosie. ;)
    Też lubię czaj (tylko aby zakupić mieszankę przypraw organizuję całą wyprawę; Tobie łatwiej).

    OdpowiedzUsuń
  3. A na mnie to sporo ambry, a mniej piżmo. No i kto mi to wytłumaczy? ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Biorąc pod uwagę internetowe opinie nie jesteś odosobniona. Miliony ludzi zachodzą w głowę, dlaczego ambra została nazwana piżmem? ;)
    Ale to już pytanie do F.M. lub M.R.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem co dzieje się z moją skóra ale po pierwszej godzinie trwania na mnie MR, ulatuje cała jego kadzidlana dymność i zostaje czyste L Lolity Lempickiej. Testowałam oba zapachy równocześnie na dwu nadgarstkach i nie mam co do tego wątpliwości. I nie tylko mój nos biorę na świadka!

    OdpowiedzUsuń
  6. L? No proszę! Ciekawa niespodzianka. :/
    Wydaje się, że Musc Ravageur przedstawia sobą dużo więcej, ale niespodzianki, jakie czasem szykują nam węch do spółki z chemią naszych organizmów potrafią zadziwić każdego. :) Więc... trudno.
    Lempicka jest przynajmniej tańsza. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. W bazie ewidentnie wyczuwalna ambra,ale jaka fantastyczna.
    Równie słoną znalazłem w Ambrarem,po prostu ambry marzeń.
    Obie kompozycje absolutnie fantastyczne.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )