czwartek, 31 marca 2011
Jeszcze więcej słodkości
Nie mam pojęcia, czy perfumy wzięły nazwę od miasta Isfahan w Iranie czy od deseru (a raczej deserów) ikonicznego paryskiego cukiernika, Pierre'a Hermé. Wiem, że kompozycja, którą dziś się zajmę, Rose Ispahan marki Yves Rocher, jest wariacją na temat nieznanego mi klasyka z 1977 roku. Do tego tak ujmującą i słodką, iż skojarzenie cukiernicze nie powinno budzić niczyich zastrzeżeń. :)
Lecz oto przypomniałam sobie o jeszcze jednym, najbardziej oczywistym skojarzeniu: ispahan to gatunek róży! Mięsistej, jasnoróżowej, sprawiającej wrażenie podrasowanego kwiatu dzikiej róży; większego, bogatszego, o znaczniejszej ilości płatków i słodkawym aromacie. Czyżby więc RI było po prostu hołdem dla kwiatu? Zresztą nieważne. I tak napaliłam się na ciastka! ;) Pozwolicie?
Pierwotnie deser o wspomnianej nazwie był rodzajem sporego ciastka (tortu?) bezowego, w którym różowe makaronikowe blaty kryły różany krem z nutką liczi oraz maliny. Dziś takie połączenie smaków - róża, malina, liczi - stało się specjalnością Pierre'a Hermé, jego popisem i niemal podpisem, hojnie składanym na makaronikach, croissantach, deserach "w szklance" i oczywiście torcie, od którego wszystko się zaczęło.
Wkrótce stało się jasne, że pisane z małej litery słowo "ispahan" zyskało rangę nazwy własnej, która na trwałe rozgościła się w księgach wiedzy gastronomicznej. :) Jeśli cokolwiek zawiera w sobie smaki róży, maliny oraz liczi, a do tego przybiera barwę od słodkiej, jasnoróżowej po zadziornie fuksjową, wówczas mamy do czynienia z deserem w typie Hermowego ispahan. Może to być rolada biszkoptowa, tarta lub mufinki, jak te z pierwszej ilustracji. Niech nam żyje Pierre Hermé! ;)
Dzięki niemu w zasadzie nie widzę różnicy (ani potrzeby) dociekania, skąd wzięła się nazwa Rose Ispahan oraz co w niniejszej kompozycji jest różą, co fundamentem z klasycznego dzieła, a co całą resztą. Choć przyznam, że brak malin i liczi w deklarowanym składzie jest tu swego rodzaju podpowiedzią... ;)
Którą, jak ostrzegałam, nie zamierzam się przejmować. W najmniejszym stopniu. Po co, skoro RI pachnie mi ciastkami?
Do dzieła!
Pachnidło rzeczywiście jest dość niestandardowe; od samego początku róża, wanilia i jakaś lekka słodycz innego rodzaju tak bardzo się mieszają, na moich oczach przeobrażając w mlecznoróżowy mus, lekki i apetyczny, że ich zlokalizowanie i wskazanie palcem staje się niemal niemożliwe. Przynajmniej ja nie tracę na to czasu. Puchata, aksamitna, w pełni jadalna kompozycja zbyt mnie kusi. Słodka, ale nie przesłodzona [zatrzymana od krok od ulepu], miękko opatula całe ciało, przyoblekając je w ochronną warstwę kalorii. Poważnie; mam wrażenie, jakoby Rose Ispahan dodawała kilka centymetrów w obwodzie tego i owego w naszym ciele. Na wszelki wypadek lepiej nie stawać na wadze po większej aplikacji. ;) Paradoksalnie właśnie tej cechy pachnidła nie odbieram jako wady. Bo pomyślcie tylko: perfumy, które idą w biodra. Co to musi być za charakter! Co za olfaktoryczna perfidia. Jaki przebiegły chochlik w różowiutkim wdzianku.
Oraz odskocznia od stosowanych na co dzień i od święta killerów, kolubryn i Terminatorów najróżniejszej maści, stanu i charakteru.
Tym, co nie dziwi, jest wysoki poziom wykonania; staranny dobór składników i oczywiste przemyślenie całej kompozycji. Wszak Yves Rocher to wysoka jakość za niską cenę. :) Ów fakt najwyraźniej od lat nie ulega zmianie. Coraz rzadsza zaleta, szczególnie, jeśli popatrzymy na powolne staczanie się takich tuzów głównonurtowego perfumiarstwa, jak np. Gucci. Lecz nic to (przynajmniej w tej chwili)! Wracam do miłego wąchania.
Im dłużej RI przebywa na skórze, tym bardziej upojna, słodko-erotyczna się staje. Po raz kolejny nawiedza mnie wizja nagiej pulchnej blondynki o długich włosach, czekającej w kremowej, satynowej pościeli na kochanka. Ten, dodajmy, jest tuż obok; właśnie ściąga skarpetki, choć wychodzi mu to cokolwiek nieporadnie. Śpieszy się, więc przestańmy go peszyć i idźmy sobie z nieswojej sypialni.
Po początkowym różano-waniliowo-mimozowym adagio następuje rozwój akcji. Tempo robi się żywsze, wesołe i połyskliwe; mamy okazję wsłuchać (a raczej wwąchać) się w allegro wanilii, słodko-kamforowych goździków oraz nutki przypraw, z pieprzem i gałką muszkatołową na czele. Z czasem pojawia się ambrowe presto, zręcznie nakładające się na widmową już różę, podbudowane przyprawami oraz czymś w rodzaju kremowego sandałowca.
Natomiast w finale dominuje andante, powoli przechodzące w lento. Do posuwistej, łagodnej ambry dołącza łagodne, pudrowe paczuli o najjaśniejszym ze wszystkich czekoladowych odcieni. Razem rozlewają się gęstą, szeroką i łagodną falą, obmywają wszystko na swojej drodze. Towarzyszy im wanilia.
Rozumiecie już, o co chodziło z tymi kaloriami? Istna orgia deserowa. :) Czuję się trochę, jak małe dziecko zostawione z całą tabliczką czekolady, talerzem ciastek i pudłem ulubionych lodów w zamrażarce. Dlatego przyjemność obcowania z Rose Ispahan staranie dawkuję. Nie chcę cierpieć z przejedzenia. :)
Rok produkcji i nos: nieznane
Przeznaczenie: słodki, przytulny zapach dla kobiet. Na wszelkie okazje, choć w większej ilości potrafi przydusić nadmiarem słodyczy. Raczej bliskoskórny.
Trwałość: od czterech do ponad siedmiu godzin
Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-waniliowa (oraz gourmand)
Skład:
różą, mimoza, goździki, wanilia, inne przyprawy, paczuli, ambra [u YR?!]
___
Dziś noszę Ambre Gris od Balmain.
P.S.
Dwie pierwsze ilustracje pochodzą z http://flickrhivemind.net/Tags/ispahan/Interesting natomiast trzecia - z http://parisbreakfasts.blogspot.com/2008/02/fetish-ispahan.html
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
No i niedobrze, bo zrobiłam się głodna. I to na słodkie! O tej godzinie to raczej nienajlepszy pomysł chyba :) To na pewno w biodra pójdzie.
OdpowiedzUsuńA RI kiedyś dawno temu poznałam, ale jakoś nie zapamiętałam specjalnie. No ale to dawno było i nieprawda ;)
Haha! Podczas pisania powyższej notki i poszukiwań ilustracji uświadomiłam sobie, że mam jeszcze kilka herbatników z czekoladą. No. To już nie mam. ;)
OdpowiedzUsuńTaki miły puchaty słodziaczek; z dzisiejszej perspektywy łatwo może przepaść w natłoku gorszych jakościowo jadalniaków. To Cię usprawiedliwia. ;)