poniedziałek, 14 marca 2011

Słodka gorycz, gorzka słodycz

Pięć przyjaciółek, pięć historii, pięć tajemnic, jedno miasto - Bejrut. Film Karmel, w reżyserii Nadine Labaki, która jest też odtwórczynią jednej z głównych ról.


Zakład fryzjersko-kosmetyczny w uboższej dzielnicy Bejrutu służy swym klientkom tradycyjną, absolutnie anachroniczną, bolesną depilacją ciała za pomocą karmelu. Najpierw należy stopić cukier; później, jeszcze gorącą, elastyczną masę przez chwilę rozrabiać w dłoniach po czym, rozciągniętą na kształt wstążki, przyłożyć do ciała klientki (bądź klienta). I zerwać energicznym ruchem, pod włos. Jak plastry z woskiem. :) Czynność powtarzać aż do osiągnięcia pożądanego efektu.
Skoro zabieg jest bolesny, czasochłonny i stresujący, to czemu zakład jeszcze nie padł? ;) Przypuszczam, że jedna z odpowiedzi mogłaby pomóc tym, którzy nie zawsze rozumieją dlaczego, miast samodzielnie skracać włosy czy nakładać na nie farbę, udajemy się z tym do specjalisty lub czemu, zamiast kupić ilośpak piwa i zaprosić kumpli do domu, umawiamy się z nimi "na mieście", w pubie czy na ulubionym skwerku osiedlowym.
Tak naprawdę liczą się ludzie; to dla spotkania z drugim człowiekiem w ogóle wyłazimy co rano z naszych nor, więc jasne, że i dla kontaktu ze znajomymi i nieznajomymi wybieramy przestrzeń publiczną. Bezpieczną, oswojoną, ale też w pewien sposób neutralną. Oczyszczoną z "domowych interakcji". Świadomie stawiamy na terytorium, które jesteśmy zmuszeni dzielić ze sporą grupą bliźnich także uznających je za "swoje". Bośmy zwierzęta stadne. ;) Właśnie z tego powodu zarówno barman(ka), jak i fryzjer(ka) zmuszeni są podjąć dodatkowe, nieodpłatne etaty spowiednika oraz psychologa. ;)


Nawet dla siebie nawzajem. Wracając do Karmelu; wspomniałam, że każda z bohaterek skrywa jakiś sekret. I tak: właścicielka lokalu, Layal, zaangażowana w romans z żonatym mężczyzną, od pewnego czasu coraz częściej rozmyśla o rodzinie swojego kochanka, pragnąc zrozumieć "co takiego mam ja, czego jej brakuje?"; jedna z pracownic, Nisrine, zaręczona z chłopakiem z konserwatywnej muzułmańskiej rodziny, już od dawna nie jest dziewicą, zaś kolejna, Rima, odkrywa, jak żywym zainteresowaniem obdarza przedstawicielki własnej płci. Są jeszcze "przyjaciółki zakładu": niespełniona aktorka i samotna matka Jamale, z coraz większym strachem obserwująca na swym ciele oznaki upływającego czasu oraz Rose, krawcowa z naprzeciwka, opiekująca się lekko szaloną siostrą "stara panna", w której życiu ni stąd ni zowąd zjawia się pewien szacowny dżentelmen.
Ot, po prostu - życie. Słodko-gorzkie lub gorzko-słodkie, nigdy jednoznaczne czy łatwe do scharakteryzowania.

Karmel przywiódł mi na myśl pewne pachnidło, spełniające wszystkie cechy nadmienione w tytule notki. Burnt Sugar ze słodkiej serii Comme des Garçons.


Już sama nazwa potrafi zasugerować właściwy odbiór zapachu. W końcu palony cukier nie może być kolejnym ulepowatym jadalniakiem, słodziuteńkim, mięciuteńkim i uroczym. O nie! Palony Cukier po prostu musi opowiadać jakąś historię. :) Mnie przypomniał o libańskich kobietach.

Zaraz po aplikacji pachnidła na skórę wyczuwam piżmo zmieszane z korzenno-gorzką wonią anyżu. Dwugłos jest tak silny, że skutecznie zagłusza kwiat pomarańczy, wyglądający czasem na krótką chwilę.Dopiero po chwili znikają, a raczej zostają wyparte przez sypki, delikatny cynamon w stylu Musc Ravageur Malle oraz żywą, cukrowo-miodową słodycz. A żywą dlatego, iż doprawioną szczyptą którejś masali, nadającej słodkościom głębszego, bardziej charakternego wymiaru.
Później zresztą miękkość i aksamitna puchatość i tak biorą górę [za sprawą wanilii, mleka i lekkiego jaśminu], lecz charakterystyczny orientalny pazur w dalszym ciągu pozostaje wyczuwalny. Tkwi gdzieś na dalszym planie, pokorny statysta, ale przecież i tak silny, zawsze gotów zastąpić gwiazdę produkcji.
Całość stopniowo przybliża się do skóry, cichnie, uspokaja się, milknie. I znika, zasypiając cicho, po sobie zostawiając jedynie nostalgię.

Burnt Sugar to pachnidło czarujące, wciągające, proste, choć nigdy prostackie. Można napisać, że tkwi w nim niewykorzystany potencjał, ale czy żądanie ciągłego życia na pełnych obrotach koniecznie musi mieć sens? Czy nie można czasem "pooszczędzać" własnych sił, zamiarów i ambicji? Czy zawsze musimy trzymać się Hitchcockowej definicji napięcia?
Labaki tworząc Karmel postawiła na prostotę, wdzięk i realizm magiczny, podobnie, jak nieznany twórca Palonego Cukru.
Oboje postąpili słusznie.


Rok produkcji i nos: 2005, ??

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, świetny na okazje nieformalne [ale i przy większych galach Paniom nie powinien sprawiać kłopotu :) ]

Trwałość: o losie! czemu CdG mnie nie lubi?? ;) do pięciu, czasem sześciu godzin

Grupa olfaktoryczna: orientalna

Skład:

Nuta głowy: cynamon, kwiat pomarańczy, anyż gwiaździsty
Nuta serca: miód, jaśmin, spice cake [rodzaj pozbawionego czekolady i miodu piernika]
Nuta bazy: gorące mleko, wanilia
___
Dziś noszę Black Orchid Toma Forda.

P.S.
Pierwsze zdjęcie pochodzi z http://www.cyfraplus.pl/ms_galeria/galeria/28710_3.jpg
Dwa następne to moja słodka tajemnica. ;)

2 komentarze:

  1. Mimo pewnych niedociągnięć, film mi się podobał. I zapach pewnie też by się podobał - na razie nie znam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Eee, tam niedociągnięcia. ;) Ten film ma po prostu dawać radość, podejrzewam. Urokliwy jest. :)
    Hmm, na Burnt Sugar musiałabyś polować, bo z całej serii do dziś ostała się jedynie najbardziej kontrowersyjna Nomad Tea. Reszty szukać jedynie na Ebay'u lub Amazonie. Albo może, jak Ci się przypomni, to popytaj znajomych: a nuż ktoś ma i chętnie Ci użyczy paru psiknięć testowych? :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )