wtorek, 8 marca 2011

Prawdziwa historia goździka i pary rajstop

Oklapnięte goździki, paczka rajstop, zaśliniony pierwszy sekretarz komitetu wojewódzkiego PZPR i hajda na traktory, obywatelki! ;) Tak w umysłach sporej części Polaków w dalszym ciągu przedstawia się geneza, sens i podstawowy cel obchodów Dnia Kobiet, "idiotycznego komunistycznego święta". Dowód na to, że "tym komuchom całkiem się we łbach poprzewracało".
Zupełnie, jakby dzisiejsze święto było autorską fanaberią Lenina, Stalina, Bieruta lub chociaż Gierka z Breżniewem i Honeckerem [choć Kadar, Ceausescu czy Castro też nie są wykluczeni ;) ].

Tymczasem sprawy miały się ździebko inaczej...


O ile koniec dziewiętnastego stulecia przeminął co szacowniejszym państwom naszego globu we względnym spokoju, z rzadka tylko zakłócanym przez różnej maści oszołomów o rewolucjonistycznych zapędach, to wraz z nastaniem nowego wieku poszczególne grupy tychże, nie zawsze niezależnie od siebie, stwierdzały, iż "przebrała się miarka". W myśl porzekadła "facta, non verba" postanowiły zacząć działać. Choćby za cenę powszechnego wyśmiania. Bo sprawa była tego warta.

Jak wiadomo, w tamtych czasach nie istniały żadne prawa pracownicze. Pracodawca był jedynym, przenajświętszym bogiem, prawodawcą, najwyższym sędzią, kapłanem i katem w jednej osobie (lub w zarządzie :) ). Pracownik, zwłaszcza taki z najniższego szczebla, miał prawo i obowiązek pracować: po dwadzieścia godzin na dobę, choćby i przez osiem dni w tygodniu; bez żadnych zabezpieczeń, bez prawa do urlopu, bez związków zawodowych [co to takiego?], bez możliwości negocjowania stawek, bez jakichkolwiek granic oznaczonych literą prawa, bez najmniejszej szansy potencjalnego wpływania na decyzje pracodawcy.
Efektu podobnego status quo nawet nie trzeba omawiać, każdy potrafi je sobie wyobrazić. Idealna, niczym nieograniczana, wolnorynkowa anarchia. Istny raj na ziemi; prawda, pracodawcy? ;> Starczy wspomnieć o nagminnym zatrudnianiu małych dzieci, w pełnym wymiarze godzin oraz na stanowiskach wymagających używania maszyn zagrażających ich zdrowiu - i oby tylko jemu.

Nic dziwnego, że wkurzeni robotnicy coraz częściej i coraz głośniej domagali się poszanowania ich godności, a więc - przede wszystkim nawet - polepszenia warunków pracy, pewności, że ewentualna choroba nie spowoduje wyrzucenia ich na bruk, wyższych pensji, tak, aby dzieci nie musiały poszukiwać zatrudnienia. Szczególnie wytrwale odmawiano realizacji postulatów wysuwanych przez załogi złożone głównie z kobiet. W sumie trudno się dziwić, przecież nie zdążyła skończyć się epoka Wielkiego Terroru (obyczajowego ;) ), nakładająca na przedstawicielki mojej płci obłąkańczy rygor.
Kiedy zaś dołożyć do tego, coraz trudniejsze do zignorowania przez wąsatych polityków (tudzież niejaką Wiktorię ;) ), głosy pań domagających się równych praw obywatelskich i oficjalnego uznania ich za osoby dorosłe oraz dojrzałe, wówczas okazuje się, że dotychczasowa konstrukcja społeczna nie jest niczym innym, jak domkiem ze słomy zbudowanym na piasku.

Genezę Dnia Kobiet wywodzi się z różnych zdarzeń, jednak najczęściej badacze historii kobiet powołują się na pewien nowojorski strajk...
Ósmego marca 1908 roku pracownice jednej z fabryk tekstyliów zorganizowały strajk w miejscu pracy, domagając się podniesienia pensji i zrównania praw z tymi przeznaczonymi "tylko dla mężczyzn". W chwili, gdy sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli [tj. wśród protestujących wzbierała furia, a informacje o sprzeciwie zaczęły przedostawać się na zewnątrz] w powietrzu zawisł najstraszliwszy upiór dziewiętnastowiecznej burżuazji - Skandal. ;) W jego obliczu właściciel fabryki nakazał zamknąć strajkujące wewnątrz zakładu. Po chwili wybuchł pożar, w wyniku którego zginęło blisko 130 [różne źródła podają różną liczbę] zbuntowanych pracownic.
Rok później Socjalistyczna Partia Ameryki zorganizowała obchody Narodowego Dnia Kobiet, którego honorowymi patronkami uczyniła spalone włókniarki.
Natomiast pierwsze uroczystości Międzynarodowego Dnia Kobiet zostały ustanowione 19 marca 1911 roku w Austrii, Danii, Niemczech i Szwajcarii.
Domagano się prawa kobiet do głosowania i obejmowania stanowisk publicznych, praw kobiet do pracy i szkoleń zawodowych oraz zaprzestania dyskryminacji w miejscu pracy. 25 marca tego samego roku 140 pracujących kobiet, głównie imigrantek z Włoch i Żydówek, zginęło w wyniku pożaru fabryki Triangle Shirtwaist.

Źródło cytatu: Wikipedia.

Później była pierwsza wojna światowa, demonstracje przeciwnych jatce kobiet oraz zatrudnianie robotnic na stanowiskach zwolnionych przez walczących na froncie mężczyzn. Kiedy ci, którzy w 1918 roku zdołali wrócić do domów, przegonili kobiety z powrotem na pośledniejsze, gorzej płatne miejsca, panie po raz kolejny powiedziały "dość!". I tym razem miały po swojej stronie argumenty trudniejsze do zignorowania (typu służba ojczyźnie na "froncie domowym").
Od tego roku datuje się "masowy wysyp" państw, które przyznają swym pełnoletnim mieszkankom prawo do współstanowienia o losach własnego kraju. Wśród nich znalazła się także odrodzona po rozbiorach Polska.

Dlatego jeśli następnym razem zdarzy Wam się pogardliwie krzyknąć na barwny Manifowy tłum zastanówcie się, co by było, gdyby zabroniono obchodzić ważne rocznice państwowe (typu 3. maja, 1. sierpnia, 13. grudnia), gdyby wyśmiewano Waszą świadomość wspólnoty i/lub Wasze poczucie przyzwoitości.


Pomyślcie, jak dziś wyglądałby nasz świat, gdyby nie dumne rewolucjonistki, wyklęte sufrażystki, wściekłe buntowniczki. Gdyby cała nasza cywilizacja w dalszym ciągu opierała się tylko na jednej, tej męskiej, nodze. ;)
Bo często nawet do głowy nam nie przyjdzie, jak bardzo ktoś musiał się nacierpieć, byśmy dziś mogli nie doceniać tego, co uważamy za "oczywistą oczywistość" i psi obowiązek polityków/pracodawców/bliźnich.
___
Dziś noszę Umbryjskie lasy od Eau d'Italie. :)

P.S.
Źródła ilustracji:
1. http://andrewdsmith.wordpress.com/2011/03/07/international-womens-day/
2. http://yfa.awid.org/2011/03/international-womens-day-looking-back/

10 komentarzy:

  1. Dzięki za ten post, podzielam w pełni Twoje poglądy, i razi mnie, gdy Polki (Angielki też, ale jednak mniej, bo więcej z nich wie, że kilka ich rodaczek oddało nawet życie za prawo do głosowania, nie mówiąc o innych szykanach) odżegnują się od feminizmu. Świadczy to o ich niewiedzy na ten temat, i o tym, że prowadzona latami kampania ośmieszania feminizmu odniosła niestety spory sukces.

    OdpowiedzUsuń
  2. Do wypowiedzi powyżej dodam jeszcze, że w kampanii ośmieszania feminizmu spore są zasługi feministycznych działaczek, które nader często mylą feminizm z babskim szowinizmem. Dlatego fajnie by było, gdyby normalne, myślące kobiety zdały sobie sprawę z tego, że jeśli nie czują się gorsze, głupsze, mniej warte od mężczyn, to to własnie jest feminizm. I że wcale nie oznacza on udawania chłopa, lecz właśnie od obowiązku udawania chłopa nas zwalnia. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Aniu - post powstał z potrzeby serca, tym niemniej dzięki za ciepłe słowo. :) Bardzo mi miło. Zastanawiałam się, czy pisać o angielskich sufrażystkach, o śmierci pod końskimi kopytami w Ascot, o karmieniu więźniarek na siłę oraz o polskich pierwszych feministkach (z Orzeszkową na czele), ale uznałam, że przesadzę z objętością notki. ;)
    Klasyczny przypadek: w rozmowie najpierw pojawia się mantrowe "nie jestem feministką, ale uważam że..." - i w tym miejscu następuje litania typowo feministycznych postulatów. I żeby jeszcze były "lajtowe"! Tymczasem chodzi np. o liberalizację ustawy aborcyjnej, swobodny dostęp do środków antykoncepcyjnych (refundowanych z budżetu państwa), 50% parytety na listach wyborczych...
    "ale nie jestem feministką, niieee!" ;))

    Sabbath - bo to taka ludzka cecha: zatracić miarę w, może i słusznym, odwecie. Dzieli ją wiele osób pragnących zemsty, więc czemu nie równościowo i historycznie uświadomione kobiety? :) Wiesz, skoro oni w nas granatem, my w nich rakietą dalekiego zasięgu.
    Tylko należy podkreślać, że tego typu przypadki w żaden sposób nie unieważniają sensowności ogromnej większości feministycznych propozycji. :) A jedynie są dość sztywnym powielaniem "zachodnich" wzorców w stylu: "udowodnić, że jestem równie dobra, co mężczyźni, mogę jedynie przez stanie się jednym z nich". Czyli to, o czym wspomniałaś. :)
    Mam alergię na Marię Komornicką (aczkolwiek postacią była fascynującą).

    OdpowiedzUsuń
  4. Na kogo ja mam alergię nie wypada mi pisać, bo miałam przyjemność z działaczkami feministycznymi wspólpracować. W tym roku celowo nie poszłam na Manifę na przykład, bo rzygać mi się chce na dźwięk haseł typu "Polska jest kobietą". I ogólną niechęć odczuwam dla małomózgowia pań (i panów) które równouprawnianie postrzegają jako wszystkoprawie i zeroobowiązkowie dla waginoposiadaczek. Heh... Mam wrażenie, że te baby większa gębą przyprawiaja feminizmowi, niż najbardziej zagorzali przeciwnicy tego ruchu.
    Rozumiem koniecznośc podejmowania efektownych akcji po to, żeby zaistnieć w mediach. Rozumiem przerysowania. Nie rozumiem głupoty.

    OdpowiedzUsuń
  5. Polityka, polityka, ta po polsku. (Czytaj: "tera, kur*a, my!") Czego tu się spodziewać? Taka mentalność: bo misie należy. ;)
    Zresztą, PK to dość dziwny pomysł [faktycznie, aż się prosiło o PM :) ]. Choć powściągam ostrą krytykę wspominanych przez Ciebie osób, w myśl czysto akademickiej, kobiecej solidarności. Wątpliwej etycznie, ale niestety koniecznej. Przynajmniej przez najbliższe -dzieści lat, dopóki się w Pl nie unormuje.
    Nawiążę do Einsteina: suma inteligencji na Ziemi jest stała, liczba ludności rośnie. ;) :/ Ot, paradoks.

    OdpowiedzUsuń
  6. Feminizm to przeciez odmiana komunizmu

    OdpowiedzUsuń
  7. ...natomiast konserwatyzm jest odmianą nazizmu. ;P

    OdpowiedzUsuń
  8. ... a kurestwo jest odmianą dobroczynności. :ppp

    OdpowiedzUsuń
  9. W "Grze w klasy" jest taki opis

    OdpowiedzUsuń
  10. Aaa, to jest możliwe. ;)
    Przez "Grę w klasy" nie przebrnęłam, ani z kluczem, ani bez niego. Co trochę mnie usprawiedliwia.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )