środa, 9 marca 2011
Piknik XXIV wieku
Przed Państwem typowy, sielski obrazek pikniku przyszłości. Oto, co nas czeka, jeśli w dalszym ciągu będziemy traktować Ziemię z równą co dziś bezmyślnością, skrajnym egocentryzmem oraz pychą. Nawet ogólniej: humanocentryzmem, w końcu czyśmy na własność nie posiedli Ziemi? ;> Stając się jej jedynymi, wszechpotężnymi panami?
Przynajmniej tak sobie myślimy, małe żałosne ssaczki; tymczasem Kaldera Yellowstone coraz natarczywiej przypomina, że właściwie powinna była wybuchnąć już dobre kilkanaście tysięcy lat temu... ;) Mamy szczęście. Na razie.
Cieszmy się złudzeniami, póki jeszcze nas na nie stać. Starczy wspomnieć, że jedną erupcję superwulkanu my, jako gatunek, już przeżyliśmy. Cudem. Wybuch wulkanu Toba na Sumatrze, ok. 75 tys. lat temu przetrzebił znaczną ilość żyjących ówcześnie gatunków, w tym Homo sapiens. Z kilkumilionowej populacji staliśmy się zaledwie - kilkutysięczną.
Niewiele brakowało.
Skąd powyższe memento mori?
Ano znikąd, przy okazji środy popielcowej postanowiłam trochę Was poniepokoić. ;)
Co znowuż wyszło od chęci zagajenia kolejnej recenzji. Tym razem - jednego z najmniej skorych do współpracy, najbardziej niepokornych dzieł współczesnego perfumiarstwa, nadzwyczaj pociągającego brzydala: Bois d'Ombrie marki Eau d'Italie.
To pachnidło ma dwie twarze: letnią i zimową.
Teoretycznie więcej internetowych głosów sugeruje typowo zimową, przyciężką proweniencję Umbryjskich lasów. Nie mogę się z tym zgodzić.
Ponieważ aktualna pora roku czyni z B d'O zimną, tłamszącą, wściekłą i pozbawioną uczuć Królową Śniegu, względnie innego odpychającego Voldemorta. A przecież wspomniane postaci od lat fascynują lub przez lata fascynować będą! Przeto i ja nie wypieram się słabości do zapachu Eau d'Italie. :)
Stwierdzam jedynie, że podczas dni zimnych (lub chociaż chłodnych) omawiany zapach przypomina paskudną, w większych ilościach niemożliwą do zniesienia, woń starej zawartości zużytego filtra do kawy: obrzydliwą, ziemistą, jednocześnie ostrą i gnilną, odpychająco, ośliźle lodowatą. Pozbawioną nawet cna litości. A do tego bardzo z siebie zadowoloną.
Stara marchewa, irys, skóra, zleżały tytoń a także spalona na węgiel wetyweria mieszają się z drewnem cedrowym (lub może igłami cyprysowymi?) oraz bimbrem, tworząc niemal kompostową kakofonię brzydkich aromatów. Choćbym chciała, nie jestem w stanie znieść tego czegoś dłużej, niż przez trzy lub cztery godziny. Wybaczcie, po prostu nie mogę.
I byłabym szybciutko wydała wyrok, a nawet go przyklepała do annałów wpisując, gdyby nie dane mi zostało poznanie drugiej z twarzy Bois d'Ombrie.
Dzięki niej wiem, że w tym konkretnym przypadku nic nie jest proste. :)
Dopiero kiedy temperatura powietrza podnosi się w okolice dwudziestego stopnia Celsjusza (albo chociaż w pokoju działa naprawdę dobre ogrzewanie), B d'O pokazuje, że kiedy chce, to potrafi.
[teraz lecę z pamięci, bo u mnie w tej chwili z ciepłem nieszczególnie; zimny chów ;) ]
Przy wyższej temperaturze okazuje się, iż w industrialno-piknikowych klimatach można się rozsmakować; nieprzyjemne, ostre i świeże nuty zmieniają się w miły organiczny soczek wielowarzywny, trochę w stylu Ogrodu Śródziemnomorskiego Hermèsa tyle, że o niebo bardziej skomplikowany czy wielowymiarowy.
Takoż i w sercu zamiast bimbru pyszni się najlepszej klasy koniak, względnie brandy, uszlachetniona wonią skóry prosto z obić klubowych foteli. W miarę upływu czasu pojawiają się urokliwe akcenty słodkie, żywiczne, miękkie: mirra i opoponaks, dyskretnie przypudrowane tonującym irysem.
Z czasem woni okołokadzidlanych robi się coraz więcej, wetyweria zwiększa hedonistyczną wytrawność ogółu mieszaniny, a delikatna strużka dymu tytoniowego jeszcze bardziej całość uszlachetnia. Choć po słodyczy z serca nie pozostał nawet ślad, nie mogę narzekać na brak wyważenia oraz pozytywnych doznań.
Zapach nie mój, chociaż nie sposób pominąć milczeniem faktu, iż monsieur Duchauchour po raz kolejny pokazał cały swój kunszt kompozytorski. Tylko dlaczego stworzył coś wywołującego skrajne odczucia? (ale to przecież może być sposób na podkreślenie głębi, "życia" perfum)
Mimo wszystko nie pragnę. Jednak. Nie za cenę ciągłego znoszenia kaprysów, Bois d'Ombrie oraz pogody. :)
Rok produkcji i nos: 2006, Bertrand Duchaufour
Przeznaczenie: zapach typu uniseks, raczej na cieplejsze dni oraz na mniej podniosłe okazje. Uważać na sillage! Zimą morduje bezdotykowo. ;)
Trwałość: do ośmiu lub dziewięciu godzin zimą, latem nieco krócej - do siedmiu
Grupa olfaktoryczna: orientalno-drzewna
Skład:
Nuta głowy: dzika marchew, koniak, whisky, tatarak
Nuta serca: irys, kadzidło kopal, opoponaks, skóra
Nuta bazy: tytoń, mirra, wetyweria, paczuli, egzotyczne drewno (?), labdanum
___
Dziś noszę Sienne l'Hiver, też od Eau d'Italie.
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.advertolog.com/ncc-roads/print-outdoor/picnic-14115755/
2. http://rivercityhomeschoolers.wordpress.com/2009/04/24/coffee-filters-and-grinds/
3. http://www.flickr.com/photos/66014106@N00/3558649298/
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Buahaha! Pierwsza część opisu zacna zaiste. :)))
OdpowiedzUsuńU mnie w domu zawsze jest ciepło, więc mam drugą opcję na zawołanie. Ogólnie Umbryjskie Badyle sa na mnie piekne. Oczywiście, wyłącznie w moim przekonaniu, bo postronni wąchaciele raczej nie reagują entuzjastycznie. Ale co mi tam... ;)
Bardzo mnie cieszy Twoje cieszenie. :)
OdpowiedzUsuńU mnie właśnie robi się ciepło, powoli i nieśmiało. A co do Twego otoczenia,to chyba nic mu się nie stanie, jeśli raz na jakiś czas pocierpi trochę powodu "śmierdzącej" Sabbath. ;) Poza tym, zawsze ktoś może Ci się zrewanżować jakimś jaśminowym potworkiem..,
Wybaczam, że tylko 3-4 godziny;)
OdpowiedzUsuńTen zapach jest jest po prostu. Zawsze. :)
Nie, no w sumie dwa razy wytrzymałam do oporu, żeby sprawdzić, jak jest żywotny. :)
OdpowiedzUsuńB d'O jest chyba jedną z tych kompozycji, które się kocha albo nienawidzi, bez trzeciej opcji. [w związku z czym czuję się jak Scarlett O'Hara ;) ] Super, że nie miałeś podobnych dylematów! Niech Ci służy jak najlepiej. :)
Miało być, że piękny jest :) (dywersja klawiatury)
OdpowiedzUsuńdomyśliłam się
OdpowiedzUsuń(to nie dywersja, tylko wolnomyślicielstwo ;) )
nie strasz mnie ;)
OdpowiedzUsuńA co to? Nie smakują wiedźmie wędzone śliweczki? Może wiedźma woli dzieci?
OdpowiedzUsuńPiotrze - a bo co? ;)
OdpowiedzUsuńŁukaszu - wiedźma bardzo lubi śliweczki: surowe (Poison), suszone (Ambre Sultan), wędzone także (Aziyadé). :) Tylko w Bois d'Ombrie za nic ich nie wyczuwa.
Wiedźma woli chłopów [ale bez przesady, mieszczanie i szlachta też mogą być ;)) ].
Nie wierzę w postęp, czy jak chcą niektórzy - Postęp ;)
OdpowiedzUsuńPostęp to tylko podstęp. ;) A poważnie: jeśli rozumieć przez niego odkrywanie nieznanych dotąd praw czy właściwości (które przecież istnieją "od zawsze" tyle, że człowiek dotąd nie miał o nich pojęcia), tworzenie wynalazków tylko wykorzystujących te prawa (jak np.laser czy teleskop kosmiczny), to rzeczywiście: postęp nie istnieje.
OdpowiedzUsuńP.S.
To Ty, czy Twoja klawiatura? ;)
Nie miałem na myśli postępu nauk "ścisłych" czy technologii. W tych dziedzinach można się zgodzić, że postęp (w różnym zakresie) istnieje.
OdpowiedzUsuńMyślałem o człowieku i ludzkości.
To ja;)
W takim razie zgadzam się bez zastrzeżeń. :)
OdpowiedzUsuńMy, jako ludzkość, się nigdy nie zmieniamy, choć lubimy tak o sobie myśleć.
Aha. Dobrze wiedzieć. Jesteś pewien?? ;>
:)
OdpowiedzUsuńMyślę czasem o Matriksie;)
Kiedyś poznałam dwóch panów, którzy pod wpływem trylogii Wachowskich zamieszkali dosłownie na końcu świata i gdzie diabeł mówi dobranoc, w starej chacie, z dobrodziejstw elektronicznych mając jedynie stary telewizor. I najbliższych sąsiadów blisko kilometr dalej. Podejrzewam, że po cichu się dozbrajali, czekając na zainteresowanie Morfeusza. ;))
OdpowiedzUsuńA poważnie: to chyba naturalne, że w pewnym momencie włącza nam się "ograniczone zaufanie" do wirtualnej rzeczywistości.