Bo trudno o barwę, która byłaby ściślej spleciona z kobiecością, tą przez duże "K".
Trzeciego marca obchodziliśmy Dzień Czerwonej Szminki. Mam nadzieję, że nikomu nie trzeba tłumaczyć siły tego symbolu? ;) Tak, symbolu, ikony, fetysza, a nawet - w doświadczonych rękach - potężnej broni.
Dlatego, jeśli któraś z Pań (lub co odważniejszych Panów :) ) pragnie pochwalić się przynależnością do licznego grona Silnych i Uzbrojonych, bardzo proszę o przesłanie mejla, z załączonym zdjęciem własnej twarzy o ustach karminowych, jednej z organizatorek polskiej edycji imprezy: Annie Marii lub Truflowej Patrycji [szczegóły techniczne w drugiej z podlinkowanych notek].
Korzystając z okazji, postanowiłam napisać, co magicznego tkwi w czerwieni. Przekornie zacznę od cytatu, za portalem We Dwoje:
Czerwona szminka to wielka makijażowa kusicielka. Wabi swoim intensywnym kolorem, energią i seksapilem. Która z nas nie szukała w perfumeryjnym buszu odpowiedniej dla siebie czerwonej pomadki, porównując jej odcienie na nadgarstkach dłoni, a potem zaciekle zmazując jej intensywny kolor chusteczkami higienicznymi?
Która z nas po zakupie tej czerwonej królowej pomadek i pomalowaniu nią ust od razu ich nie zmazywała i zmieniała kolor[u] na bardziej neutralny? Która z nas wreszcie nigdy nie odważyła się użyć czerwonej szminki w obawie przed ośmieszeniem się lub nieciekawą oceną?
Musimy przestać bać się czerwieni na ustach, bo czerwień to kolor wprost dla nich stworzony, a czerwona szminka powinna znaleźć się w każdej kosmetyczce na honorowym miejscu.
Hmm, i cóż my tu mamy? Z jednej strony uczucia znane większości kobiet takie, jak lęk przed ośmieszeniem czy uznaniem za nieskromną/wyuzdaną/jaką tam jeszcze. Z drugiej zaś: pragnienie wyróżnienia się, afirmacji swojej płci, jakiegoś tajemnego zjednoczenia z własnymi przodkiniami, z ikonami kobiecości, od Kleopatry, przez madame de Pompadour i Ritę Hayworth, po Angelinę Jolie, z nieznanymi nam miliardami innych pań, z którymi często nie łączy nas nic poza płcią. A jednak chcemy wiedzieć, że tworzymy jakąś odrębną całość, że dane jest nam takie samo, niemal sakralne uczucie wspólnoty, jak to łączące mężczyzn - żołnierzy, marynarzy, górników, fanów piłki nożnej (futbolu amerykańskiego, rugby, krykieta...).
Płaszczyzną kobiecego porozumienia jest przede wszystkim - czerwień.
Odwieczna, mityczna, święta i przeklęta. Dziś wyparta głęboko poza aktywne obszary świadomości, ale przecież tak ważna, że intuicyjne wyczuwamy Moc zaklętą w najżywszej z barw. W odcieniu krwi, także (przede wszystkim?) miesięcznej, w symbolu życia i potęgi.
Ukochanym przez feministki oraz oszkalowanym poprzez wieki negatywnej propagandy, fundowanej przez miłośników stoicyzmu i czystości [a nie mam na myśli wytwórców Domestosa, Fairy lub Cilit Bang ;) ].
Najważniejszym, najbardziej elementarnym symbolu kobiecej Mocy, przedhistorycznej potęgi Wielkiej Matki oraz jej czcicielek, które życie dawały oraz je odbierały. Kim były owe czcicielki? To proste.
Wszystkimi żyjącymi kobietami. :) Bo, drogie panie, były kiedyś takie czasy, w których nie wstydziłyśmy się siły skrytej głęboko wewnątrz nas.
Dlatego przeprośmy się z czerwoną pomadką, zaopatrzmy się w czerwoną, tańczącą wokół kolan sukienkę i tak ubrane idźmy do sklepu po tampony lub podpaski. Skutkiem czego nawet comiesięczny ból dziwnym trafem zelżeje. ;) A i samopoczucie się poprawi, dzięki błyskom w oczach i uśmiechom na twarzach mijających nas na ulicy mężczyzn.
Rozumiecie już, dlaczego tak bardzo irytuje mnie postępująca epidemia różowego koloru, tej wykastrowanej czerwieni? :)
Na zakończenie maleńka prowokacja. Bo niewiele rzeczy jest równie ekscytujących, co flirt z własną płciowością. ;) Marc Jacobs:
___
Dziś noszę Palazzo od Fendi (edp, czyli popularny Czarny Pałac).
P.S.
Ilustracje pochodzą z bloga Backwards in high heels, konkretnie STĄD i STĄD.
Eeee... Nie. Nie rozumiemy. :)
OdpowiedzUsuńNiechaj baby nosza róż. Nagminnie, hurtowo, do przesytu i dalej. Co mnie to...?
W sumie uwielbiam miałkość, lalowatość i bezcharakterność. Na takim tle tym lepiej się prezentuję. :DDD
Czerwona pomadka jest wymagająca. Dlatego noszę rzadko. Ale kiedy już noszę...
No i o to "kiedy już" mnie się rozchodzi! :)
OdpowiedzUsuńBo z Ciebie wredna, perfidna, makiaweliczna bestia najwyraźniej. ;) No mnie do szału doprowadza widok idących sznureczkiem dziewczynek z przedszkola, przebranych za gumę do żucia.
Oł yesss! Samo zło. :)
OdpowiedzUsuńJeden z moich kumpli chodzi w koszulce z napisem: "mam wyj...ne". I tak sobie dumam, że to mądry napis. Jeśli coś zrobić muszę i mogę, jestem w stanie zmobilizować potężną energię. Jeśli nie mogę - szukam pozytywów.
Czasem nie da się znaleźć pozytywów, ale akurat stada różowych, gumowych panienek jestem w stanie olać. Ludzie gupie som. Póki ta głupota objawia się ogólną kiczowatością wizualną, to naprawdę mam na to wyj...ne. :)))
w kosmos? :))
OdpowiedzUsuńPewnie, ze nic z tym nie zrobię, ale taki widok zwyczajnie mnie boli. Fizycznie niemal. Taki model...
Ech... Młodość... ;)))
OdpowiedzUsuńpodpisane: zgrzybiałość ;P
OdpowiedzUsuńDojrzałość. :ppp
OdpowiedzUsuńA powazniej - uwaloność całą furą rzeczy do zrobieia i wyssaność z nadmiaru energii. ;)
Uwaloność to piękne słowo, czyż nie? ;)))
OdpowiedzUsuńAno tak. Zajeśliczne. ;)
OdpowiedzUsuńZatem powodzenia z porządkami w stajni Augiasza!
Ech tam, się czepiacie :p Ja sobie właśnie kupiłam za..biście różowe buty i nie powiedziałabym o nich nigdy, że są nijakie czy mdłe :)
OdpowiedzUsuńA czerwień uwielbiam, czasem noszę, ale na ustach to już dawno nie miałam. Mam wkurzajacy zwyczaj wiecznego oblizywania ust i taka czerwona zjedzona szminka nie wygląda za dobrze.
Pięknie napisane! Lepiej bym tego nie ujęła;-)
OdpowiedzUsuńKłaniam się w pas!
Dominiko - rzeczywiście trochę tak. :) W gruncie rzeczy różowy to kolor równie dobry, co wszystkie inne. Sama mam jeden śliczniusi różowiusi (odcień typowej balonówy) sweterek w serek i za nic bym go nie oddała. ;) Tylko skąd hegemonia różu, skąd przekonanie, że "różowy dla dziewczynki, niebieski dla chłopca", skutkujące wysypem rzygogennych nieletnich klonów Barbie (wiem, przesadzam, ale w końcu do tego dojdzie; "princess on board", jak w Stanach)?
OdpowiedzUsuńA buty są kapitalne! :)
Aniu - no co Ty! Odnoszę wrażenie, że albo przesadzasz, albo żartujesz. ;)
To chyba zależy od odcienia i jak się go nosi :) Róż potrafi być kolorem z jajem ;)
OdpowiedzUsuńA Ania ani trochę nie przesadza, bo świetnie piszesz po prostu!
Podejrzewam, ze masz rację. Poza tym stereotyp można wykorzystać do własnych celów; moja siostrzyczka jasnowłosa lubi stylizować się na taka właśnie różowiutką rozmemłaną lalę, co do jej charakteru pasuje, jak wół do karety. ;) I bezczelnie korzysta z niezasłużonych przywilejów (o ile ma do czynienia z mężczyznami ;) ). A potem ma ubaw na resztę dnia lub dłużej. To dopiero makiawelizm!;)
OdpowiedzUsuńTeraz obie przesadzacie. Zawsze podobnie pisałam (choć raczej nie do powszechnego publicznego wglądu).
Na takie flirty chyba jeszcze Galliano ochoczo sobie pozwala no nie?
OdpowiedzUsuńWiedźmo czy Ty widzisz że znowu mnie prawie nie ma? Tym razem szkolenie odbywam, jeszcze do wtorku, a potem się wezmę za siebie;)
Ściskam;*
Ano tak. Za to z drugiej, tej naszej, strony jest ich dużo więcej. :) W ogóle Galliano ostatnio pozwala sobie na zbyt wiele, jeśli obiło Ci się o uszy.
OdpowiedzUsuńWidzę, nawet się zastanawiałam, ale sama pisałaś, że masz kłopoty, więc uzbroiłam się w cierpliwość. Mam nadzieję, że już lepiej? :) To się szkól owocnie. :*
cyt: "Teraz obie przesadzacie. Zawsze podobnie pisałam (choć raczej nie do powszechnego publicznego wglądu)."
OdpowiedzUsuńŻe zacytuję klasyka Sida: "gadaj se gadaj, a ja swoje wiem" :D
A Galliano to skończony raczej...
Trudno sprzeczać się z kimś, kto prawi ci komplementy. ;) Więc dziękuję.
OdpowiedzUsuńCo do Galliano, to trudno powiedzieć; teraz z pewnością musi usunąć się w cień, ale przecież szołbiznes rządzi się specyficznymi prawami. Ponadto nie sposób odmówić mu tego, iż szołmenem jest równie wielkim, co artystą. Choć kara jakaś mu się należy, bez dwóch zdań.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńA co ten Galliano takiego uczynił?
OdpowiedzUsuńSchlał się i obrażał ludzi hurtowo. Rzucał, jak chcą świadkowie nauszni, antysemickimi tekstami, niczym polski chłop małorolny wulgaryzmami.
OdpowiedzUsuńOooo... To nabroił. Wulgaryzmy spoko, uznałabym go za ekscentryka z jajami. Obrażanie ludzi? Sokrates w te sposób nieśmiertelną sławę zdobył. Ale antysemityzm? A fe!
OdpowiedzUsuń