sobota, 19 marca 2011

Kolejne światłocienie

Dzień dobry. Mam problem. Wiele zapachów kojarzę z grą światła i cienia. Nie wiem, czy to się leczy, czym to się leczy i czy w ogóle warto leczyć. W końcu od jednotorowości skojarzeń nikt jeszcze nie umarł [najwyżej prowadzi baaardzo nudne życie ;) ]. A przecież naprawdę wcale tak nie myślę; jeśli synestezja kogoś uwiera, uważam to za jego/jej problem, nie mój. :)
No więc dziś będzie o kolejnym ciemno-jasnym zapachu, czyli o Grey Flannel od Geoffreya Beene.

Beene był amerykańskim kreatorem mody męskiej, a styl, któremu hołdował, mieści się w ramach klasycznej, ponadczasowej elegancji. Żaden dizajnerki miszmasz typu "kwiatek do kożucha", żadne fruziu-muziu pstrokate, krzykliwe i jarmarczne [w stylu Custo Barcelona], a jedynie najczystsza, najszlachetniejsza elegancja o znakomitym standardzie wykonania i szerokim asortymencie. Zresztą, co ja Wam będę wypisywać; spójrzcie sami, TU.
Oferta tak przyciągająca uwagę, że w zasadzie chciałoby się całą recenzję ograniczyć do wariacji na temat konfekcji sygnowanej nazwiskiem Beene. :) Ostatecznie, jak miał powiedzieć sam Twórca, "niewyobrażalne zawsze staje się niezapomnianym". Lecz moje skojarzenia są ździebko szersze...


Kojarzycie to miejsce? Kojarzycie. ;)
W końcu niemal każdy był tam choć raz, na przykład z wycieczką szkolną. Fotografia przedstawia jedną z sal malborskiego zamku. :) I w pewien tajemniczy, surowy, acz nieco magiczny sposób splata się z moją wizją Grey Flannel.

Kiedyś stwierdziłam, że kojarzę omawiane pachnidło z kustoszem muzeum w Malborku; i zdanie podtrzymuję [choć nie mam pojęcia, kto aktualnie sprawuje tę funkcję]. Ponadczasowa, wytrawna klasyka, wibrujący zimny szypr - oto mieszanka dystyngowana i ponadczasowa, z nosiciela niemal automatycznie czyniąca strażnika wieloletnich tradycji. Lecz przez surowość i pozorny (powtarzam: pozorny!) dystans uniemożliwia skojarzenie GF z kustoszem jakiegokolwiek innego muzeum czy pałacu, z barkowymi oraz rokokowymi na czele [o manieryzmie aż boję się myśleć! ;) ].
Szlachetna, wyrafinowana prostota, surowość okraszona miękkimi nutami, smukła linia oraz kunszt wykonawczy, widoczny dla każdego, kto jest choć trochę wyczulony na piękno, wielowiekowa przeszłość, lata niełaski oraz świetności bijące z każdej cegły, kamienia czy kawałka drewna - tym jest dla mnie gotyk. Oraz szara flanela: równie klasyczna co funkcjonalna, zaś dzięki ręce sztukmistrza - prawdziwie piękna. Perfum też to dotyczy. ;)


Od pierwszej chwili zimne, ostre, surowe niczym mury odarte ze wszelkich ozdób. Kto był w Katedrze Św. Wita w Pradze? Bo taką surowość mam na myśli, żadnych zbędnych barw w wyposażaniu świątyni. Tylko czysty, naturalny kamień.
Cytryna, geranium, szałwia, bergamotka, coś z nut żywicznych (galbanum) - to dzięki nim zachwycam się zimnym, wilgotnym powietrzem; nabrzmiałym od starości. Ponieważ jestem jedną z tych dziwaków, którzy przy wejściu do średniowiecznej kupy kamieni z lubością zaciągają się wilgocią, wielowiekowym nalotem kurzu, molekułami ludzkiego zapachu, wonią starych ksiąg, dawno przebrzmiałych oparów kadzidła, nawet terpentyny. W pełni "moje" klimaty. ;) Takie zimno znajduję nie tylko w jednoznacznie kościelnym Cardinalu czy jego bracie, Avignonie, ale też w mniej dosłownej, migotliwej GF.

Szczególnie, gdy surowość gdzieś pierzcha, aromat ogrzewa się, szyprowa czarodziejka kontynuuje swoje czary. :) Wiecie, co się dzieje, gdy przez okna hradczańskiej katedry wpadają promienie słoneczne?
Wówczas oczom zwiedzających ukazuje się najpiękniejsza, najbardziej spektakularna ozdoba byłej świątyni - feeria barw. Nie od razu, na dzień dobry, niczym cios obuchem w potylicę ["masz i podziwiaj, matole zagraniczny!"], ale stopniowo, pojawiając się i znikając w sposób niezależny od ludzkiej woli. Światło zamienia zwykłe witraże w zachwycający dowód geniuszu ówczesnych architektów. Bez słodyczy, lukrowania, nachalnych prób przypodobania się użytkownikom dzieła.
Podobnie dzieje się w drugiej fazie mojego dzisiejszego bohatera. Róża, narcyz i fiołek uszlachetniają surową, wzmagającą reumatyzm bryłę, mieszają się z niemal Guerlainową wetywerią, "nieheblowanym" sandałowcem, drewnem z cedru ściętego (co najmniej) dziesiątki lat temu, mchem dębowym.
Uspokojenie przedłuża się nawet na ostatnia fazę rozwoju; która właściwie nie jest "fazą" w ścisłym, europejskim rozumieniu, ile amerykańskim stopniowym osłabianiem mocy pachnidła, wyciszaniem go, przybliżaniem do skóry. Zmniejszający się dystans wpływa na jeszcze większe ocieplenie kompozycji, pewien rodzaj cichej, nieprzeładowanej przytulności.
A ta bardzo mi odpowiada.

Zapach żywy, wibrujący, zupełnie niesłodki, ale też migotliwy i kunsztowny. Cudny szypr!
Co prawda nie ostrzę sobie zębów na większą ilość, ale i tak z upodobaniem wwąchuję się we własne przedramię. Zmarnowanie próbki byłoby zbrodnią. ;)

Na koniec słówko o flakonie: wiadomo, że im prostszy, tym lepszy. :) Ten zaś: z zielonego butelkowego szkła, równie niewymyślny co zawartość, równie skoncentrowany na zachwycaniu efektowną prostotą, nigdy nie mógłby być posądzony o niedopracowanie. Przeciwnie, wydaje się idealnie wpasowywać w ideę Szarej Flaneli. Zaś pomysł zamknięcia go w woreczku jest, co tu dużo mówić, zwyczajnie czarujący. Aż się prosi o uśmiech.


Rok produkcji i nos: 1976, André Fromentin

Przeznaczenie: bezpieczny, zjawiskowy zapach wyprodukowany z myślą o mężczyznach, choć nie widzę powodu, dla którego nie miałyby sięgnąć poń miłośniczki szyprów lub niekonwencjonalnych świeżaków. Dobry na wszelkie okazje.

Trwałość: taka sobie; od sześciu do blisko ośmiu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-szyprowa

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, cytryna, neroli, galbanum, szałwia
Nuta serca: fiołek, róża, narcyz, geranium, sandałowiec
Nuta bazy: drewno cedrowe, wetyweria, mech dębowy
___
Dziś noszę Oriental Lounge z asortymentu The Different Company [kopia Scentowej upojnej fizjologiczności, ale może być].

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://plfoto.com/zdjecie,architektura,komnata-zamku-w-malborku,1701867.html
2. http://www.travelpod.com/travel-photo/tyga/7/1252219345/inside-st-vitus-cathedral-prague-castle.jpg/tpod.html

8 komentarzy:

  1. Wczoraj właśnie zamówiłam flaszkę "Flanelki". Cieszę się, że ta recenzja się pojawiła. Utwierdziła mnie tylko w słuszności zakupu "w ciemno" :)
    Pozdrawiam
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  2. Zakupy w ciemno to zawsze będzie rodzaj ruletki, więc jeszcze nic nie wiadomo. Mimo to cieszę się, że recenzja Ci się podobała. :) No i gratuluję. Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz. :)
    Pozdrawiam również

    OdpowiedzUsuń
  3. Cashmere Cristiono Fissore ma, dla odmiany, kaszmirowy woreczek.
    Serio byłaś w Malborku z wycieczką szkolną?

    OdpowiedzUsuń
  4. Pamiętasz, że Touch od Tous też miał woreczek? Z dobrych wzorców warto brać przykład, ze skutkiem lepszym lub gorszym. a Beene był z tu wymienionych pierwszy.
    A bo co?

    OdpowiedzUsuń
  5. A bo my jeździliśmy w mniej fajne miejsca. W Malborku byłam z 10 razy. Ostatni raz z synem - był zachwycony. Ganiał po krużgankach z obłędem w oczach. Prawie jak mama. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. A woreczek mam jeszcze do kilianowego atomizera. Czarny. Wreszcie. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Eee, jak ten czas pędzi. ;)) "Moje pokolenie" to już Paryże, Berliny, Pragi, Lwowy, Wilna i Nowogródki z klasą zwiedzało.
    Znam to uczucie amoku zabytkowego. Piękne! :)

    Fajne zastosowanie znalazłaś. A jakiego Ty Kiliana masz? Uwzględniałaś go w ostatniej sesji zdjęciowej?

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie zastosowanie, tylko oryginalny kilianowy woreczek. Do pozostałych "zastosowań mam sakiewki na wzór renesansowych.
    A jakiego kiliana mam? Dwa w sumie. Ale atomizer Straight to Heaven (taki z czterema nabojami w pudełku z kutasikiem). Poza tym małego Incense Ouda. Oba są na zdjęciach.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )