niedziela, 27 marca 2011

Popfilozofia czyli jedz, módl się i kochaj

Skoro właściwie nadal trwa sobota... ;)


O „głębię przemyśleń” coraz prościej. Dziś na poszukiwania związków między szmirą a dziełami najtęższych umysłów naszego globu udają się nawet poważni naukowcy [w żadnym wypadku nie wyposażeni w chłodne, analityczne „mędrca szkiełko i oko”]. I zawsze coś tam wygrzebią.
W końcu płytka twórczość również zasadza się na tych samych, klasycznych fundamentach co cała reszta. I doprawdy, powiadam Wam, jeśli komuś jest konieczna do życia, to niech się nią upaja. Lepsza uproszczona popfilozofia niż żadna. Z całym szacunkiem.
Każdemu od czasu do czasu przyda się łatwa, nie angażująca mózgu, nieskomplikowana rozrywka. Ot tak, po prostu. Do autobusu, na plażę i na bezsenność. Dlatego powoli uczę się dystansu do dzieł typu Kod Da Vinci, Nigdy w życiu albo Jedz, módl się, kochaj. Bo „dla każdego coś miłego” (byle tylko miłe nie okazało się wszystkim – a tak się zazwyczaj dzieje; ale to inny temat ;) ).
Oraz do analogicznych produktów perfumeryjnych. :) Nadal będę tępić banał, nudę, kicz, ale powoli zyskuję świeższy pogląd na – jakby to nazwać – perfumiarską ideę ikeową. Stąd pozytywna opinia kolejnej limitowanki Escady, Taj Sunset.


Która mimo wszystko nigdy nie ujrzałaby światła dziennego w takim kształcie, gdyby nie jej zaskakująco wysoki poziom. Jak na limitowaną Escadę, rzecz jasna. :)
Taj Sunset to istny wulkan optymizmu. Powódź słodkich owocowych soków stonowana ozonowym, lekkim kwieciem ostatecznie wpada w płaskie klimaty pseudoorientalne, w sensie stereotypowym. Lecz zanim do tego dojdzie jest naprawdę bardzo przyjemnie…

Kompozycja otwiera się nadzwyczaj sugestywnie, tj. michą dorodnych, dojrzałych, pokrojonych na cząstki i ociekających sokiem owoców. Doprawdy nie wiem, czy pierwsze nuty TS kojarzę bardziej z sokiem o smaku „multiwitamina” czy z pucharkiem malinowego sorbetu. Na dokładkę pewnego razu, na tym samym etapie, usłyszałam: „o! Kolorowa wata cukrowa”. I bądź tu mądra. ;)
Tak czy inaczej, zaraz po aplikacji wyczuwam żywą, słodką i aromatyczną pulpę złożoną z mango, malin, brzoskwini (lub raczej nektaryny) oraz wibrującą, odświeżającą czerwoną pomarańczę. Jest mi naprawdę miło. Gdyby składniki były odrobinę wyższej jakości...
Po pewnym czasie robi się nieco mniej atrakcyjnie, przynajmniej dla mnie. Albowiem upojna, zdrowa słodycz zyskuje tonujący ją kontrapunkt: cichy, delikatny, ozonowy kwiat lotosu wspomagany przez lilię wodną i jeszcze jeden, dość statyczny, owocowy akcent. Po spojrzeniu w nuty już wiem, że miałam do czynienia z niejakim jabłkiem gwiaździstym, czyli mlecznym owocem, czyli kainito (łac. Chrysophyllum cainito). To już nie moja bajka, ale nadal pachnie dosyć przyjemnie i noszalnie.
Dopiero w ostatniej fazie kompozycja przepoczwarza się w twór naciągany, wymuszony, nijaki. Podejrzanie marny, biorąc pod uwagę czarowne otwarcie. Choć z drugiej strony: w końcu o to chodzi, o pierwsze wrażenie; reszta jest koniecznym uzupełnieniem produktu marketingowego. ;) Nadal wyczuwam cień soczku multiwitaminowego, lecz tym razem towarzyszą mu: plastikowy sandałowiec, irytujący falsyfikat pudrowego piżma oraz gnijący miąższ orzecha kokosowego. I właśnie ten ostatni sprawia, iż całość „mydli się na słodko”. Moja skóra nie jest przesadnie wierną fanką kokosa. :) Dlatego wierzę, że są osoby, na których baza Taj Sunset nie psuje całości efektu. Lecz nie jestem jedną z nich.
Czy żałuję? Może...

Gdyby finał był równie przekonujący, co otwarcie, płakałabym rzewnymi łzami. Ale nie jest. Z tego powodu po prostu wzdycham z lekką przyganą.
Spokojnie, to tylko „wyrób w stylu Ikea”, nie dzieło sztuki. Ma się sprzedawać, nie prowokować do namysłu. A że tym razem, wyjątkowo!, uwertura udała się szczególnie, lekka i urokliwa łatwo wpada w ucho, przeto chętnych użytkowniczek nie powinno zabraknąć. :)
Jakoś nie potrafię myśleć o nich bez marginesu życzliwości.


Rok produkcji i nos: 2011, ??

Przeznaczenie: kompozycja stworzona dla kobiet; żywa, urocza, optymistyczna i łatwa. Idealna na nieformalne okazje i upalne letnie wieczory. :) Albo kiedy zechcecie.

Trwałość: od pięciu do blisko ośmiu godzin

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-owocowa

Skład:

Nuta głowy: nektaryna, mango, czerwona pomarańcza
Nuta serca: malina, lilia wodna, lotos, kainito
Nuta bazy: kokos, piżmo, sandałowiec
___
Noc w oparach Hypnotic Poison Diora [wcześniej było Night Aoud, a jeszcze wcześniej to, o czym powyżej].

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://i.pinger.pl/pgr136/39bbb5050013cbb64d1a24e8/2010_eat_pray_love_010.jpg
2. http://littlecornerofmyworld.blogspot.com/2011/01/eat-pray-love.html

2 komentarze:

  1. To czyli z moim nosem wszystko w porządku... :) Bo mnie się TS też wydała nie taka do końca zła.

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja diagnoza brzmi: Marcinie, będziesz żył. ;) COŚ w niej jest; co prawda sama nie chciałabym pachnieć, jak egzotyczne śniadanie, ale nie obrażę się, jeśli zacznie jej używać ktoś z mojego otoczenia (albo i wielu ktosiów).
    Lecz może być takk, że patrzymy na TS wyłącznie przez pryzmat premier z ostatnich lat? w czasie wysypu miernoty ciekawi wszystko, co choć trochę od niej odstaje.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )