Chyba każdy (a przynajmniej większość) maniak perfumowy tak ma: poszukujemy idealnej, najbardziej do nas przemawiającej interpretacji jakiegoś zapachu: któregoś drewna, róży, kadzidła, piżma, bursztynu czy czegokolwiek innego.
Nie jestem wyjątkiem. Od dawna marzę, między innymi, o najpiękniejszej z możliwych olfaktorycznej interpretacji bursztynu; nie ambry, bursztynu. Poszukiwania do łatwych nie należą, ale przecież one również są integralną częścią zabawy. :) Delikatny, ledwie wyczuwalny ślad skamieniałej bryłki trzeciorzędowej żywicy znalazłam w perfumach z półki bardzo selektywnej, czyli w Ambra Indiana od Tesori d'Oriente.
Chciałabym uniknąć nieporozumień: AI od początku do końca jest aromatem ambrowym, grzecznym, miękkim, niemal zupełnie wyzutym z - typowego dla woni tej substancji - erotyzmu; ale jednak stanowczo i bez dwóch zdań opartym na syntetycznej (choć wcale nie niemiłej!) ambrze. Może właśnie dzięki tej miękkości i niedosłowności ma w sobie coś z ducha tajemnego, na poły mrocznego i romantycznego, bursztynu.
Początek to urocza, świetlista słodycz, jednocześnie rozkoszna i pulchna, niczym barokowe putto. Kompozycja wije się wokół sylwetki miękką, całkiem aksamitną smugą, sugerując rozwój w stronę odzwierciedlenia damy o kształtach raczej rubensowskich (i burzy jasnych, złocistych włosów, spływających w puklach na ramiona). Jednak nie jest nam dane zbliżenie się do ambrowej niewiasty, ponieważ - gdzieś w połowie drogi - jej sylwetka rozmywa się w wiejącym od morza wietrze. Kompozycja staje się nieco bardziej kanciasta, przestrzenna i żywiczno-przyprawowa, z ledwie wyczuwalnym słonym akcentem. W tym momencie Indyjskiej Ambrze najbliżej do mojego wymarzonego bursztynu i przyznaję, że gdyby rozwój nut dryfował dalej w tę stronę, mogłabym z czystym sumieniem zignorować ewidentną sztuczność po to, by cieszyć się pełną flachą. ;)
Jednak baza jest tak gładka, kremowa i uroczo cieplutka, iż moja mina rzednie podejrzanie szybko. Mogę odtrąbić powrót barokowej zjawy, okrytej jeno złocistym aksamitem oraz własnymi włosami. Nawet cichy obłok drażniącej nos żywicznej pieprzności, który śmignie czasem po horyzoncie, nie jest w stanie zapewnić kompozycji wystarczającej pikanterii.
Mimo wszystko, co stwierdzam wszem i wobec, nie jest Ambra Indiana zapachem złym. Bo może się podobać i - jako żywo - tak się właśnie dzieje. Lubię tę delikatność, ciepłą przysadzistość i przesadną miękkość; bo czy ambra zawsze musi działać afrodyzjakalnie?? Kiedy zaś wziąć pod uwagę cenę perfum, okazuje się, że mamy do czynienia z czymś wręcz genialnym, bo nie sztuka z tanich, marnych zamienników stworzyć całość złą, wtórną, męczącą, ze wszech miar tandetną. Sztuką jest, posiadając do dyspozycji mierne chemikalia, porwać się na nową interpretację popularnego składnika; i niechby to była nawet interpretacja mocno ocenzurowana. Prawdziwa cnota krytyki się nie boi [albo "prawdziwy krytyk cnoty się nie boi" - zależy, jak spojrzeć ;) ].
Rok produkcji i nos: nieznane
Przeznaczenie: gładki, puchaty, nienachalnie zmysłowy aromat typu uniseks, z racji słodyczy oraz żywicznej korzenności wydaje się być stosownym na nadchodzące chłody.
Trwałość: zadowalająca - do dziewięciu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-orientalna
Skład:
poza ambrą nie ujawniono żadnych składników, ale "one tam są" i ja to wiem. ;)
___
Dziś noszę Donnę od Lorenzo Villoresiego.
P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://nettg.pl/Artykuly/Analizy-i-Komentarze/Bursztynowe-gornictwo,27114,1
Ooo mnie się ten zapach bardzo podoba, coś mi przypomina, ale nie mogę skojarzyć co:)
OdpowiedzUsuńPowoli próbuję zaprzyjaźnić się z ambrą ;)
OdpowiedzUsuńMiałam kiedyś parę zapachów Tesori. Między innymi Mirrę i Gwajak. I coś tam jeszcze. Mirra mi się podobała w sumie.Seria pielęgnacyjna nawet bardziej, niż perfumy. Niestety, ambry nie testowałam. Zerknę za nią.
OdpowiedzUsuńPrzy okazji - pojemniki (bo flakonami tego nazwać nie sposób) mają zacne zaiste. :D
Skarbku - bo on jest naprawdę dobry. :) Więc spokojnie może przywoływać skojarzenia z innymi perfumami, albo czymkolwiek innym.
OdpowiedzUsuńEscorito - próbuj, próbuj; ja na razie przeżywam chwilowe załamanie i nie bardzo mam chęć przekonywać się do piżma. ;) Możesz faktycznie zacząć od tej ambry; ciekawe, ile żywicy wyjdzie na Tobie?
Sabbath - faktycznie, coś takiego wspominałaś pod moją recenzją Mirry; nie wiem, czy Ci Ambra przypadnie do gustu, ale poznać ją naprawdę warto. A pojemniki... megarozkoszne. ;) Nie napiszę, z czy mi się kojarzą, bo wyjdzie, że mam nie po kolei. ;)