wtorek, 26 października 2010

Wilczyca z Pomorza

Odkąd pamiętam miałam słabość do tych historycznych kobiecych postaci, które wyprzedzały swoją epokę. Do kobiet nieprzeciętnych, podziwianych i nienawidzonych, nierozumianych [jako dziecko przeżyłam okres szalonej fascynacji Joanną d'Arc, choć raczej kobietą-rycerzem, niż mistyczką :) ]. Jedną z bohaterek mojego prywatnego pocztu jest także Sydonia von Borck, pomorska szlachcianka z przełomu szesnastego i siedemnastego wieku, słynna z nieprzeciętnej urody i inteligencji, której życie zakończyło się na szafocie przy szczecińskiej Młyńskiej Bramie.


Jeśliście jej ciekawi, to możecie wpaść TU albo TU, choć to i tak stanowczo zbyt skąpe informacje.
W każdym razie: urodziła się w roku 1545 w miejscowości Strzmiele (albo raczej Stramehl ;) ), w siedzibie rodu Borcków, zwanej "Wilczym Gniazdem" jako najmłodsze z trojga dzieci Ottona von Borck zu Stramehl-Regenwalde i Anny von Schwiechelt. Od najmłodszych lat rozpieszczana przez ojca (matka zmarła, gdy Sydonia miała 8 lat), dorastała w rodowym gnieździe, gdzie z pewnością przesiąknęła ideałami Borcków, jednego z najstarszych rodów Pomorza, niechętnych obcej szlachcie, Krzyżakom, Reformacji, które musiały mieć istotny wpływ na jej dalsze losy.
Młoda, piękna, zaskakująca bystrością umysłu i wszechstronnym wykształceniem trafiła na dwór Filipa I, księcia wołogoskiego wywodzącego się z dynastii Gryfitów [mała dygresja: dlaczego my nic o tym nie wiemy?? Dlaczego w szkołach zawracają nam głowę jakimiś aferami na Inflantach czy w Mołdawii, zamiast nauczać dziejów obecnych ziem Polski??], gdzie została dwórką jego żony i gdzie - po pewnym czasie - przyjęła oświadczyny jego syna, Ernesta Ludwika. Do ślubu jednak nie doszło, ponieważ książęca rodzina nie omieszkała uzmysłowić zakochanemu młokosowi, w jak śmieszny i niepoprawny politycznie mezalians się pakuje.
Wkrótce porzucona i upokorzona Sydonia opuściła książęcy dwór, ciskając w gniewie słowa, że "nie minie 50 lat, a ród Gryfitów wyginie". Wraz z towarzyszącą jej siostrą, Dorotą, udała się do rodzinnego domu, z którego wkrótce wygnała je śmierć ojca i objęcie stanowiska głowy rodziny przez brata obu pań, Urlicha, który za siostrami, mówiąc delikatnie, raczej nie przepadał. Nic więc dziwnego, że dwie samotne, niezamężne kobiety poszukały schronienia w klasztorze. W tym samym czasie moja bohaterka procesowała się z bratem i prawnymi opiekunami o majątek po rodzicach, po zmarłej w 1600 roku siostrze, wchodziła w zatargi z sąsiadami i zakonnicami.
Liczba jej wrogów rosła w szybkim tempie, a wiedza i umiejętności medyczne Sydonii aż nazbyt wyraźnie sugerowały jej konszachty ze złymi mocami. O szatańskie pochodzenie posądzano nawet kota i psa Borckówny! [poważnie! ;) ] Czy więc może budzić zdziwienie fakt, iż ta niegdyś piękna i pewnie wesoła dziewczyna zmieniła się w starą, zgryźliwą, kłótliwą, szpetną jędzę? Zwłaszcza, że miała świadomość, iż atmosfera wokół niej robi się coraz bardziej nieciekawa (kolejni Gryfici podejrzanie szybko odchodzili z tego świata, a przecież pamięć ludzka jest zadziwiająco pojemna, jeśli chodzi o cudze przewinienia). Więc ówcześni lojaliści spokojnie uznali dawną "klątwę" Sydonii za przestępstwo polityczne i w 1619 roku osadzili ją w zamku Oderburg pod Szczecinem. Po nieuczciwym procesie, w którym na świadków powołano m.in. wszystkie skonfliktowane z naszą bohaterką osoby, oskarżono ją o kontakty ze złymi duchami, czary, trucicielstwo. W końcu, pomimo sensownych i inteligentnych odpowiedzi na procesie, ale w wyniku kłamliwych zeznań i tortur, sąd uzyskał "przyznanie się do winy" oskarżonej, uznał ją za czarownicę i skazał na śmierć. Dziewiętnastego sierpnia 1620 roku Sydonię zawieziono pod szczecińską Młyńską Bramę, zwyczajowe miejsce egzekucji, i - jako szlachciankę - ścięto. Jej szczątki spalono na stosie.

Uff.
To była długa notka biograficzna, ale musiałam ją przytoczyć, abyście zrozumieli, dlaczego skojarzyłam tę postać z Memoir Woman od Amouage.


Niezwykła, przebojowa osobowość, łącząca w sobie wszystkie cechy gwarantujące, szeroko pojmowany, sukces... w dwudziestym wieku. Zobaczcie, jak bardzo Sydonia nie przystawała do swoich czasów! Choć średnim pocieszeniem jest fakt, że jeszcze bardziej nie przystawała do przełomu wieków dziewiętnastego i dwudziestego, kiedy to jej postać zyskała największy rozgłos. Wybaczcie dosadność poniższych słów: banda wiktoriańskich porąbańców, z ich spaczonym poglądem na świat i terrorem obyczajowym, gówno wiedziała o rzeczywistym potencjale tkwiącym w tej postaci. Dzięki czemu "w świat" poszedł mit okrutnej, wyrachowanej, złej sekutnicy. Demonicznej wiedźmy i kobiety fatalnej. Równie prawdziwy, co bełkot dziewiętnastowiecznych moralistów.
Bo jakim trzeba być łotrem, by ze zgorzknienia, płynącego z piętrzących się niepowodzeń, z zawiści lub "zwykłego" okrucieństwa, których Sydonia stała się ofiarą, robić dowód jej demoniczności? By na siłę tworzyć, okrutny w swym zakłamaniu, mit wyrachowanej morderczyni, który zaczął żyć własnym życiem?
Jeśli rzeczywistość nie przystaje do wyobrażeń, tym gorzej dla rzeczywistości. :/
Wybaczcie emocjonalny charakter tego wpisu, ale do szału doprowadzają mnie wszystkie relikty żałosnej wiktoriańskiej obłudy, których w naszej rzeczywistości można by dostać na pęczki (zawsze lubiliśmy Zachód, co nie? ;) ).

A Memoir kobiece? Jest piękne. :) Delikatnie szyprowe, zachwycające i odurzające, a jednak - o słodki paradoksie! - nad podziw miękkie i delikatne. Stereotypowo kobiece. Ciepłe, czułe i posągowo piękne, choć przecież tyle weń życia. Podziwiane przez wielu, także za silny, stanowczy charakter, gotowe rzucić na kolana cały świat, jeśli tylko ktoś mu to umożliwi, pozwalając pachnidłu opleść swoją sylwetkę.
Gdyby Sydonia żyła współcześnie, byłaby powszechnie uwielbiana. Jednak przyszła na świat stanowczo zbyt prędko.
Dobrze, że Memoir trafiła w swój czas. :)

Ode mnie to dziś będzie wszystko; żądnych opisu rozwoju perfum na skórze zadowolę tylko jednym spostrzeżeniem: nie wiem, jak to możliwe, ale połączenie nut słodkich, kwiatowych, drzewnych i szyprowych pozwala damskiej Memoir stworzyć czasem na mojej skórze zachwycającą, słodko-słoną ambrę [bardziej słoną, niż słodką] w sercu bądź bazie.

Ma ktoś może pożyczyć 1000 zł? ;)) Na już. Oddam do 30 lutego przyszłego roku. ;)


Rok produkcji i nos: 2010, Daniel Maurel oraz Dorothée Piot

Przeznaczenie: zapach programowo kobiecy, ale podejrzewam, że na męskiej skórze powinien pokazać równie piękne oblicze

Trwałość: jak większość produktów Amouage na mojej skórze, świetna - do 20 godzin.

Grupa olfaktoryczna: szyprowo-skórzana (i kwiatowa)

Skład:

Nuta głowy: mandarynka, kardamon, różowy pieprz, absynt
Nuta serca: jaśmin, róża, białe kwiaty, kadzidło, pieprz, goździki, nuty drzewne
Nuta bazy: styrak, mech dębowy, kastoreum, skóra, labdanum, kozieradka, piżmo

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. Podwójny portret Sydonii von Borck, młodej i starej, autorstwa nieznanego siedemnastowiecznego malarza; ze zbiorów Muzeum Pomorza Zachodniego. KLIK
2. Sydonia von Borck autorstwa Edwarda Burne-Jonesa; z mojego twardego dysku.

8 komentarzy:

  1. Hmmm... Nie wiem, co w niej takiego wyjątkowego. Bystra, ładna panna z pretensjami. Za mało bystra, by przeżyć, za mało konsekwentna, by zrealizować się w jakikolwiek sposób, za mało sprytna, by przeżyć. W czym niby prześcigała epokę? Wykształceniem - nie zawdzięczała go sobie i nie ponosiła dla niego żadnego ryzyka.
    Z mojego punktu widzenia, niczego nie osiągnęła, niczego nie dokazała, nawet własnego życia nie potrafiła zachować, choć startowała z uprzywilejowanej pozycji.
    Sorry, znam ja tylko z Twojego posta, ale jak dla mnie wyłania się z niego obraz rozpuszczonej, "spretensjonowanej" pannicy, która nigdy nie dojrzała do tego, bu zrobić cokolwiek dobrego dla kogokolwiek, nawet dla siebie.
    Nie lubię takich. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A stylistycznie mój komentarz ryje dno. Miałam dwie przerwy w trakcie. Odrabiamy zadanie z polskiego... :] Jak widać po moim nastroju, nie idzie nam. :]

    OdpowiedzUsuń
  3. Bo ciągle musiałam ciąć tekst, żeby się nie rozrósł przesadnie. :)
    Wiesz, masz trochę racji - była pewnie bardzo rozpieszczona; i próżna (ale przecież z kobiet świadomych wrażenia, jakie robią na facetach potrafią czasem wyleźć niezłe zdziry ;) ). Tyle, że przyszło jej żyć w czasach, w których dosłownie niczego nie mogłaby osiągnąć wyłącznie własnymi rękoma [patrząc, jak zdaje się Ty, z współczesnej perspektywy można by uznać, że pierwsze nowożytne nieprzeciętne kobiety to caryca Katarzyna i cesarzowa Maria Teresa :) ]. Zauważ, że takie np. procesy sądowe dla kogoś całkowicie pozbawionego zdolności prawnych (miała prawnych opiekunów przecież) łatwe nie były i już sam fakt, by zechciano przyjąć pozew wymagał od niej sporego zachodu. Do tego była aktywną, hm.. znachorką, zielarką itd., więc w jakiś tam sposób próbowała się realizować.
    Więc nie mogę się z Tobą całkiem zgodzić - przecież żyła w innym społeczeństwie, niż znane Ci skądinąd sarmackie Kresy, gdzie kobiety posiadały znacznie wyższy pułap wolności własnej (z konieczności życiowej i dopiero po ślubie, ale jednak :) ) w porównaniu z Pomorzem czy resztą księstw niemieckich. Trzeba po prostu mierzyć Sydonię miarą jej epoki. :)

    Stylistykę komentarzy tłumaczę sobie tak: w poście należy zachować zasady języka literackiego, natomiast w komentarzach - mowy potocznej (każde tłumaczenie własnej niechlujności jest dobre ;) ). A z opolskim współczuję; jakieś upojne wypracowanko czy zgaduj-zgadula "co miał na myśli poeta"? ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Słowotwórstwo. :]
    W kwestii niewiast nieprzeciętnych, które dokonały rzeczy wielkich moim idolem jest Hatszepsut, która nie wojowała, nie pomstowała, jak trzeba było przyprawiała sobie brodę, ale za to dała Egiptowi wiele lat pokoju i dobrobytu.
    Z kompletnie drugiego bieguna, cenię Ksantypę, która mając męża zajmującego się głównie obrażaniem ludzi na agorze dała rade wykarmić i wychować dzieci i dodatkowo nie dać się stłamsić.
    O sztandarowych przykładach typu Hypatia nie wspomnę nawet.
    Lubię i szanuję Króla Jadwigę Andegaweńską. Za młodu dumna i żądna życia (opowieści o tym, jak usiłowała porąbać bramę toporem by podążyć za młodym i gładkim Wilhelmem Habsburgiem przemawiają mi do wyobraźni), po wydaniu za starego capa znalazła sobie niszę i sposób na życie. Zrobiła, co mogła. Mogła niewiele (nic własciwie), a jednak Psałterz Floriański do dziś dnia istnieje, a Akademia Krakowska przez jakiś czas kwitła.
    Jasne, że Sydonia niewiele mogła. Ale i tak więcej, niż większość kobiet w jej epoce. i zmarnowała to drąc koty przez całe życie. A przecież mogła leczyć, czyż nie?

    Parszywy pragmatyk ze mnie.
    Sama mam tendencje do pokazywania rogów, ale staram się jednak miarkować i skupiać na celu. Wychodzi mi różnie, ale nie pretenduję do wielkości. Trochę szkoda... :))))))

    OdpowiedzUsuń
  5. Zaglądasz na FB? Niezłe dyskusje o błędach i "niebłędach" odchodzą. Teraz jesteśmy przy "zawieszaniu nosa na kwintę" i "wydawaniu zapachu".

    OdpowiedzUsuń
  6. Gramatyka - ble... ;)
    Hatszepsut była świetna (w ogóle kobiety w Egipcie miały raj, w porównaniu z taką Grecją na przykład; nawet Kleopatra VII daje radę, jeśli zapomni się o popularnym micie kochanki - a że przegrała, to inne sprawa :) ). No właśnie, Grecja.. Ksantypa to kolejna babka z jajami (Aspazja też była całkiem spoko) - i pewnie dlatego zasłynęła jako symbol upierdliwej żony. ;) Swoją drogą, wpadły Ci w ręce "Dialogi ksantypiczne" Rogera Scrutona [alternatywna, postmodernistyczna wersja historii filozofii głosząca, jakoby podwaliny pod klasyczną szkołę tej nauki położyła Ksantypa i jej koleżanki, w tym matka Platona; książka powstała z kapitalnie przeinaczonych pism m. in. tegoż Platona] Polecam gorąco! :)
    Jako nastolatka chciałam napisać książkę biograficzną o Jadwidze. :) W której porąbane toporem wrota znalazłyby się w odpowiednio eksponowanym miejscu. :)
    Więc Sydonia mogła leczyć - ale może żal jej było tego, co jej odebrano? Albo nie umiała mierzyć sił na zamiary? Lub zawsze chciała postawić na swoim? Wkurza mnie, że znacznie więcej wiemy o bardzo nieraz intymnych szczegółach życia jakiegoś tam hetmana, niż niejednej głośnej, jemu współczesnej niewieście.
    Czasem szkoda, czasem nie - najlepiej byłoby mieć pewność, kiedy warto ryzykować, a kiedy lepiej wykazać się zachowawczością. :)

    Na FB zaglądam; czasami rzeczywiście winny jest źle postawiony przecinek, dzięki któremu z tekstu wynika, że to "kiełbasa zjadła Jasia", a nie odwrotnie, ale ogólnie pomysł jest dobry. A wystarczyłoby zatrudnić na umowę zlecenie jakiegoś szwendającego się po ulicach Warszawy studenta/studentkę polonistyki, dziennikarstwa czy kogoś w tym stylu jako redaktora (studenta, bo można zapłacić grosze ;) ). I tyle.
    Weszłam właśnie na perfumy.xgg.pl i już wiem, jaki cytat zyska u mnie status kultowego: "Witryna powstała po to by rozgłaszać jakieś nowinki w świecie perfumów!" - bosski! ;)
    "rozgłaszać JAKIEŚ nowinki", "w świecie perfumów" (kojarzy mi się ze Światem Dysku, czy czymś takim). Ach! ;) Do tego w kolejnym zdaniu jest: "jeśli masz coś interesującego do powiedzenia w sprawie perfum", a nie "perfumów" - niech się choć na jedną formę zdecydują. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ha! Wiedźmo, te same fascynacje, ten sam przestrzelony światopogląd. Nie na darmo mamy te same przydomki. :)))
    Pogadałabym z Tobą kiedyś, powąchała, wypiła coś (nie perfumy)... ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ano, nie na. ;)}
    Ba! Tylko kiedy? Z piciem perfum skojarzyłam właśnie scenę z francuskiej komedii "Jeszcze dalej niż Północ": żona podejrzewa męża o alkoholizm i o picie jej perfum "jak rasowi alkoholicy. Stoczysz się"; a na półce w łazience przyuważyłam flachę Chanelowej Piątki. U nas "rasowych alkoholików" podejrzewa się o picie tanich win, denaturatu, płynu do spryskiwaczy w aucie itd. Co poziom życia, to substytut trunku.. ;)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )