Sepiowe od sepiowych fotografii; więc jasne staje się, o jakim to klimacie będę dziś pisać. :)
To zdjęcie jest współczesne i, jeśli dobrze się przyjrzeć, łatwo można znaleźć na to dowody: od podejrzanie nowoczesnych fryzur po zupełnie nie przedwojenną, mniej wypracowaną postawę, mimikę i ogólny sposób bycia fotografowanych osób. Jednak na pierwszy rzut oka łatwo powziąć mylne wrażenie obcowania z fotografią wykonaną dziesiątki lat temu. Złudzenie, choć niezbyt udane lub - co bardziej prawdopodobne - dowcipne nawiązanie do retrostylistyki.
Podobnie mają się sprawy z Esprit Libre od Antonio Viscontiego, aromatem dziwnie subtelnym, niezbyt dosłownym, nieco sztucznym, ale jakże urokliwym!
Jednoznaczne sklasyfikowanie omawianej woni jest bardzo trudne, nie jestem pewna, czy w ogóle możliwe; bo jak zaszufladkować coś wymykającego się wszelkim próbom nazwania, jak opisać coś, czemu brak barwy, kształtu, wyrazistego wizerunku? Jak, nie będąc pogromczynią duchów, schwytać jednego z nich? ;)
Esprit Libre to właśnie jeden z takich zapachów-widm - miękko oplatających sylwetkę, zapadających w pamięć, ale jednocześnie niedających się ani kochać, ani nienawidzić, ani wzbudzać jakichkolwiek silnych uczuć [a z takimi woniami mam przeogromny kłopot; mało subtelna osóbka ze mnie najwyraźniej.. ;) ].
Pierwsze chwile pobytu mieszanki na mojej skórze to przede wszystkim kandyzowana skórka pomarańczowa, zioła i przyprawy: gorzkawa szałwia, esencjonalny tymianek, dwuznacznie rześka trawa cytrynowa, lekki akcent krzewu górskiego pieprzu, a to wszystko w otulinie z miękkiej, charakterystycznej woni kwiatów lawendy. Dziwnie czuję się w tym towarzystwie: nikt co prawda nie okazuje mi niechęci, a nawet powiedziałabym, że wprost przeciwnie, ale mam wrażenie, iż nie bardzo tu pasuję (a może raczej tak dobrane towarzystwo nie pasuje do mnie? :) ). Zwłaszcza, ze w miarę upływu czasu do pomarańczy dołącza świeży sok z grejpfruta oraz cytryna, równie esencjonalna, co wspomniana słodko-gorzka pomarańcza.
Całość staje się w dość nietypowy sposób kolońska: pewnie świetna w ciepłe dni, ale mamy drugą połowę października, a przed sobą - jeśli wierzyć prognozom meteorologów oraz zachowaniom zwierząt - arcyostrą zimę. W każdym razie, podejrzewam Wolnego Ducha o szeroko rozumianą "niedzisiejszość". :)
Dowodzi tego wielka subtelność mieszanki, jej nieostre kontury, dżentelmeński sznyt, tak obcy współczesnym kanonom postępowania. Oraz baza, do której płynnie przechodzimy dzięki bardzo przerzedzonemu, miękkiemu obłoczkowi paczuli oraz słodkości bobu tonka.
Ostatnie odsłona ujawnia co bardziej czułym nosom, iż w rzeczywistości mamy do czynienia z szyprem, tak bardzo cichym i mruczącym, jak to tylko możliwe. :) Mech dębowy łączy się z powracającym (albo raczej kolejnym) akcentem pomarańczowym i świeża sosnową żywicą tak, że kompozycja wyłącznie nawiązuje - i to w sposób przewrotny! - do dawnych klasyków. Zaś lekki akcent kolendry miesza się ze smużką galbanum, dając całość gładką, plastyczną i mleczną. Dziwna, urocza zabawa w klimatach epoki.
Czy EL zyskał moją sympatię? Pewnie tak. Czy chciałabym nosić go częściej? Nie sądzę. Albowiem, choć podobne klimaty bardzo lubię, preferuję umiar, nawet w zabawie. :) Bal tematyczny - owszem, bal debiutantów, traktowany zupełnie serio w XXI wieku oraz po pięćdziesięciu latach socjalizmu - niekoniecznie.
A przynajmniej nie w najbliższej przyszłości. Jak to się grzecznie mówi? "Może innym razem". ;)
Rok produkcji i nos: ??, Antonio Visconti
Przeznaczenie: zapach typu uniseks, dla ludzi źle czujących się w dwudziestym pierwszym wieku. ;) Wydaje się być świetny jako dopełnienie wieczorowego stroju.
Trwałość: do pięciu godzin
Grupa olfaktoryczna: szyprowo-orientalna
Skład:
Nuta głowy: szałwia, liście pomarańczy, kwiat pomarańczy, lawenda, tymianek
Nuta serca: May Chang (łac. Litsea cubeba), grejpfrut, cytryna, trawa cytrynowa, paczuli
Nuta bazy: absolut pomarańczowy, mech dębowy, sosna syberyjska, bób tonka, galbanum
___
Dziś noszę to, o czym powyżej.
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. Facebook; strona Wielkiego Warszawskiego Balu Debiutantów [ ;) ], wyszperane w galerii: KLIK
2. Narodowe Archiwum Cyfrowe; fotografia powstała podczas wizyty ministra spraw zagranicznych Rumunii Grigore Gafencu w Polsce, w marcu 1939 roku i przedstawia (od lewej): ambasadora Rumunii w Polsce Richarda Franassovici, ministra spraw zagranicznych Rumunii - Grigore'a Gafencu oraz ambasadora Japonii w Polsce - Shuichiego Sakoh w czasie rozmowy. KLIK
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )