sobota, 23 października 2010

Mononoke

Dziś będzie o jednej z najbardziej nieinwazyjnych kompozycji zapachowych w mojej kolekcji, będącej jednocześnie najmniej "noszalną" (dla polskich perfumomaniaków) głównonurtową propozycją; o Mitsouko od Guerlain. :)
Jako, że na sztandarową opowieść inspiracyjną tychże perfum mam alergię, z chęcią zastąpię ją własnym skojarzeniem. Kto je odgadł po tytule recenzji? ;)


W mojej głowie Mitsouko pozostaje japońska, choć ma się nijak do literackiej orientalistycznej opery mydlanej z cyklu: "ich dwóch, ona jedna" [ w drugą stronę jest równie makabrycznie ;) ]. Moja Mitsouko to aromat towarzyszący rzeczywistości przedstawionej w Księżniczce Mononoke, wspaniałej epickiej anime w reż. wielkiego Hayao Miyazakiego.

Film opowiada o młodym mężczyźnie imieniem Ashitaka, który w wyniku - niezasłużonej - klątwy musi opuścić swoje rodzinne strony, nim zmieni się w opętanego nienawiścią demona. A trzeba Wam wiedzieć, że Ashitaka jest księciem, ostatnim z rodu. Tak więc książę-wygnaniec podróżuje przez targany niepokojami kraj (dowiadując się po drodze, że klątwa nie próżnuje a nienawiść bywa niszcząca) do jedynego miejsca i jedynej istoty będącej w stanie zdjąć z niego zły czar.
U kresu podróży, zamiast spodziewanego wielkiego leśnego ducha, zastaje osadę twórców żelaza oraz broni, rządzoną przez panią Eboshi. I trafia w sam środek konfliktu między ludźmi niszczącymi przyrodę, a nią samą, reprezentowaną przez klan wilczych bogów. Najbardziej zawziętą przeciwniczką mieszkańców Żelaznego Miasta jest niejaka San, ludzkie dziecko adoptowane przed laty przez wilczą boginię, zwane przez okoliczną ludność Księżniczką Mononoke. Mononoke to termin oznaczający "mściwego ducha" czy "demona"; więc jasne jest, że antypatia była wzajemna. ;)


Nasz banita, który wie już, że agresja donikąd nie prowadzi, poddaje się zauroczeniu San [zresztą, w pełni odwzajemnionemu], mieszkając jednocześnie wśród hutników i producentów broni palnej; stara się doprowadzić do zawieszenia konfliktu ale, na nieszczęście, ten jest już zbyt daleko posunięty: każdy kolejny krok, każda prowokacja strony przeciwnej, każdy atak jest coraz potężniejszy i wkrótce jasne staje się, że następna decyzja (matki San czy pani Eboshi) spowoduje wojnę. Od której nikt nie zdoła uciec.

Tym, co w opisanym świecie urzekło mnie najbardziej, jest jego ogromna wiarygodność; brakuje w nim typowo hollywoodzkiej schematyczności (w rodzaju Avatara o świętych kosmitach i obrzydliwych Ziemianach): tu każda ze stron ma swoje, równie istotne, racje i każda popełnia ogromne błędy, zacietrzewienie równoważone jest miłosierdziem a ckliwość kpiną lub sarkazmem. I obie strony konfliktu z czasem przestają nad nim panować, początkowo na własne życzenie, później - z racji "wmieszania się w sprawę" czynników wyższych lub takich, nad którymi nie można sprawować kontroli. Słowem - wszyscy są uwikłani; i to po same uszy. :)

I co w tym Mitsoukowego? Odpowiedź na to pytanie kryje się w finale Księżniczki Mononoke, którego nie zdradzę. ;) Musicie poznać go sami.

To podobno Olivia Giacobetti nadała omawianym perfumom przydomek "niepranych majtek", co tylko potwierdza, jak różne jest jej postrzeganie perfum od mojego. :) Bo to bzdura wierutna! Mieszkałam parokrotnie ze starszymi, schorowanymi ludźmi i naprawdę wiem, jaką woń wydziela niezmieniana od dobrych kilku dni bielizna (oraz niewietrzone pomieszczenie). I uwierzcie, nawet z perspektywy kogoś, kto Mitsouko nie znosi, jej aromat to przy wspomnianym fetorze orzeźwiająca, letnia bryza. :)
Więc proszę na przyszłość nie wciskać kitu. ;)
Wracamy do rzeczy.


Miłości do perfum szyprowych nie kryję, wiec jasne jest, ze w końcu musiałam zainteresować się moją dzisiejszą bohaterką. O której tyle się wcześniej naczytałam, że właściwie nie miałam bladego pojęcia, czego się spodziewać. Jak zwykle w takich przypadkach, czekało mnie zaskoczenie. Bo trafił do mnie bardzo subtelny, niedosłowny, miękki i "okrągły" szypr, żółty żółtością szafranu, ylang-ylang i soczystej brzoskwini. Czasami mleczny, czasami oleisty; zawsze gładki. Zbudowany na wątłej równowadze między subtelną grą emocji a intensywną dosłownością namiętności; tkwiący w niepewności, choć nigdy nie beznadziejny. Tak odbieram ów zapach.

Rozwój Mitsouko przebiega wręcz podręcznikowo, więc napiszę tylko, iż otwarcie jest wyraziste, rześkie, mchowo-cytrusowe z silnym akcentem żółtej róży i jaśminu, z czasem coraz bardziej miękkie, blednące, zapadające w sen (wówczas na pierwszy plan wysuwają się kwiaty i brzoskwinia, a od dołu przebija, nieujęty w spisach nut, szafran). Baza jest jeszcze bardziej nostalgiczna i jedwabista, zdominowana przez szafran, ambrę, wanilię i kilka gryzących w nos przypraw. No i mech: miękki i suchy, idealnie dbający o wątłą równowagę sił, do której przykładają się jednak wszystkie pozostałe akcenty finału.

Mitsouko to nie zapach dziki, nie odzwierciedlenie potężnych żądz ani przeraźliwy, cielesny fetor, ale skąpany w miękkim świetle poranka krajobraz po bitwie. Tylko i aż.


Rok produkcji i nos: 1919, Jacques Guerlain
[a po drodze było kilka dyskretnych reformulacji...]

Przeznaczenie: zapach tradycyjnie adresowany do kobiet, ale nie powinien zawieść otwartych, pokojowo nastawionych mężczyzn. ;) Świetny na wszystkie okazje dzienne, zawodowo-szkolne i prywatne.

Trwałość: od siedmiu do ok. jedenastu godzin (może dwunastu...)

Grupa olfaktoryczna: szyprowo-owocowa



Skład:

Nuta głowy: róża, jaśmin, bergamotka, inne cytrusy
Nuta serca: jaśmin, bez, ylang-ylang, róża, brzoskwinia
Nuta bazy: mech dębowy, ambra, wetyweria, cynamon, przyprawy
___
Noszę Habanitę od Molinard. [powrót po dłuugim czasie :) ]

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.citymama.com/2007/10/halloween-cos-3.html
2. http://thecia.com.au/reviews/p/princess-mononoke.shtml
3. http://brian.hoffert.faculty.noctrl.edu/TEACHING/PrincessMononoke.html

3 komentarze:

  1. Mitsuko nie jest w prawdzie zapachem moim, ale nie uważam, żeby była paskudna, nienoszalna, czy zalatywała niepraną bielizną. Jest doskonale skonstruowana, ciekawa. Przynajmniej ja ja tak pamiętam (ale wąchałam dawno temu).
    Ale Twoja recenzja jak zwykle zachęca... tym razem do oddania się przyjemności oglądania anime o księżniczce Mononoke ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie. Znam kila osób, które Mitsouko nie znoszą, ale wszystkie są zgodne w tym, że brudnej bielizny nie przypomina. :) Dodatkowo to jedne z tych perfum, które po prostu wypada znać. I czuć w nich starą, porządną robotę.
    Księżniczkę polecam gorąco - z tego, co wiem, jest nawet z anglojęzycznym dubbingiem (w końcu to bajka, co nie? ;) ), więc nie powinnaś mieć najmniejszych kłopotów z dostępnością, wystarczy pójść do ulubionej wypożyczalni (internetowa też być może). :)

    OdpowiedzUsuń
  3. O, wypożyczalnię mamy świetną - internetowa, filmy przysyłają do domu, część można oglądać bezpośrednio przez Internet. Na pewno Mononoko gdzieś znajdę ;)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )