piątek, 15 października 2010

Sandało-gwajak, czyli o aksamicie na zimę

Złamię własną zasadę: zazwyczaj jest tak, że przed przetestowaniem [co ja za pierdoły wypisuję?!] zrecenzowaniem dane perfumy noszę minimum trzy razy, dosyć od siebie w czasie oddalone. Ale skoro chodzę w czymś jeden dzień, potem skrapiam się tym samym na noc i dzień później rozwój wypadków jest taki sam, więc w zasadzie liczba testów została odbębniona. ;) A cóż tak mnie się spodobało?
Bois de Gayac od Antonio Viscontiego.

Interesująca to interpretacja drewna gwajakowego: miękka, aksamitna, puchata, pastelowa.. Im dłużej mam ów zapach na sobie, tym bardziej okazuje się być potulnym, uroczym pluszowym miśkiem. Przesympatycznym zimowym akcentem o sandałowcowych konotacjach. Przejdźmy więc do rzeczy.

Najmniej grzeczne jest otwarcie pachnidła, pobudzające nos aromatycznymi zimowymi cytrusami oraz nie do końca kulinarnym akcentem drzewno-przyprawowym (ze wskazaniem na przyprawy): gałką muszkatołową, goździkami, o których w składzie ani widu, ani słychu oraz szczyptą czarnego pieprzu. Wyraźny jest też akcent szafranowy, który w tym wydaniu "podchodzi" mi bezspornie, odpowiadając za skuteczne łagodzenie napięć między pozostałymi woniami otwarcia. Równie łatwo wychwycić obecność mirry, wwiercającej się w przegrody nosowe z konsekwencją godną pozazdroszczenia. Gdzieś w tle pobrzmiewa sandałowiec.

Podejrzewam, iż to właśnie mirra z sandałowcem i szafranem odpowiadają za spokojne, bezbolesne przejście do serca mieszanki, gdzie pierwsza i trzecia woń stopniowo zanikają, oddając pole łagodnemu, arcymiękkiemu sandałowcowi. Do którego z czasem dołącza delikatny obłoczek labdanum oraz - jeszcze bardziej subtelny - oud. Wówczas to kompozycja, i tak bliska ciału, jeszcze bardziej przywiera do skóry, właściwie się z nią stapiając. To doprawdy zadziwiające jak, mając do dyspozycji podobnie charakterne składniki, można było stworzyć coś tak bardzo gładkiego, niewinnego, uroczego! W naturalny sposób pozbawionego demoniczności [co, aż dziw!, zupełnie mi nie przeszkadza :) ], skrojonego wprost na miły wieczór w dobrym towarzystwie i przytulnym wnętrzu.

Finał aromatu odbywa się przy akompaniamencie sandałowca, drewna gwajakowego i powracającej mirry. Jest drzewnie, miękko, sucho, słodko oraz zaskakująco głęboko. Zmysłowo, emocjonalnie, z zadziwiająco lekkim poczuciem humoru. No, miło, po prostu! :) Czasem na horyzoncie mignie chmurka kadzidła, jednak nigdy nie wybija się na bliższy plan, pozostając idealną ramą całości. Może, ale tylko: może!, chwilami da się wyczuć wspomnianą niecodzienną, bo bardzo grzeczną i nostalgiczną, odmianę drewna agarowego. Choć pewności nie mam.
Całość cichnie powoli, niezauważalnie niemal. Oraz niebezpiecznie szybko: cztery godziny po aplikacji po Bois de Gayac pozostaje ledwie wspomnienie; miłe, ale jednak wspomnienie. I to jest podstawowa wada omawianych perfum.

W kontekście powyższej recenzji pragnę zaznajomić Was, mili moi, z opisem BdG zamieszczonym na oficjalnej stronie polskiego dystrybutora:

Pachnie wilgotną ziemią i dymem płonącego drewna. Długotrwały. Przybliża do absolutu jak święty rytuał* dawnych ludów. Przeznaczony dla zdobywcy - mężczyzny o niegasnącym zapale do walki, którego cieszą wyzwania. Zapach ezoteryczny, głęboki, gorący i tajemniczy.


Wiecie już, o co mi chodzi? Trudno o dwa bardziej różniące się opisy. Jak więc jest w istocie? Może latem BdG pachnie bardziej ostro? Polecam przekonać się o tym osobiście. :)

Rok produkcji i nos: nieznane

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, dla miłośników łagodnych nut drzewnych; wydaje się być uniwersalnym, stosowny na wszelkie okazje.

Trwałość: jak pisałam wyżej, marna - na mojej skórze od dwóch do czterech godzin

Grupa olfaktoryczna: drzewno-orientalna

Skład:

Nuta głowy: mandarynka, pomarańcza, różowa papryka, gałka muszkatołowa
Nuta serca: sandałowiec z Mysore, absolut czystkowy (czyli z labdanum :) ), szafran
Nuta bazy: czarny pieprz, drewno gwajakowe, drewno agarowe, kadzidłowiec, mirra
___
Dziś noszę Memoir Woman od Amouage.

P.S.
Dwie pierwsze ilustracje poch. z DeviantArta, z konta użytkowniczki o pseudonimie yv:
1. Fanal 10 - Gathering
2. velvet

* poprawiłam dość dziwny błąd ortograficzny. ;)

5 komentarzy:

  1. Jeżeli jest taki jak w Twoim opisie to muszę go przynajmniej przetestować, bo zapowiada się na coś dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Właściwie nie jestem pewna, czy tak jest faktycznie, czy też może tak na BdG reaguje moja skóra. :/ Ale tak czy siak musi być interesujący. Przetestuj Dominiko, koniecznie. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest już na liście :) Muszę się przejść do perfumerii w Sopocie, może mają stacjonarnie dostępne :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj chcę, chcę, chcę... chociaż wypróbować. Wiesz jak mnie skusić: rzucasz tylko oud i napalam się jak kot na kocimiętkę. Czytam "Jest drzewnie, miękko, sucho, słodko oraz zaskakująco głęboko." i aż mi się oczy śmieją, serce łopocze, dusza ulata. To nie przystoi wręcz zachowywać się tak nieobyczajnie na sama myśl o przyjemności przez nos. Toż to perwersja pełną gębą! A tu jeszcze w tle fanfary, bo znowu Ci się udało rozpalić moje żądze wąchania i poznawania. Niedobra wiedźma ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dominiko - skoro Ajmal mają, to i Visconti gdzieś tam powinien się tłuc. :)

    Escorito - wprost nie widzę możliwości, by tej marki gdzieś w NY nie było. ;) No jak: "nie przystoi"? Jak, się pytam?? Lepiej się napalać na perfumy, niż ograniczać swoją aktywność do żłopania piwska przed telewizorem - pomyśl o takiej alternatywie. ;) A w ogóle, to bardzo mi miło. :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )