poniedziałek, 4 października 2010

Prosta historia


Wyobraźcie sobie taką historię: odziedziczyliście starą, malowniczo położoną willę: okoloną na wpół zdziczałym angielskim ogrodem oraz starym kamiennym murem. Na teren Waszej posesji można dostać się przez piękną, misternie kutą frontową bramę oraz maleńką furtkę umiejscowioną gdzieś na tyłach. Tuż za ogrodem rozciąga się las (góry i/lub jeziora także nie są wykluczone :) ). Wnętrze budynku pełne jest antyków, ukrytych pod zabezpieczającymi przed kurzem płachtami jasnego płótna. Waszą uwagę zwrócił też efektowny kryształowy żyrandol w salonie.
Wraz z upływem czasu poznajecie Wasz nowy dom, wczuwacie się w jego klimat, zaznajamiacie z każdym zakamarkiem, nawiązujecie więź z murami i ich otoczeniem. Oraz z poprzednimi mieszkańcami willi; znajdujecie różne ciekawe przedmioty: a to kilkanaście roczników starych gazet, a to ciężkie i porządnie zabrudzone żeliwne garnki, rondle i patelnie, a to komplet listów miłosnych, których autorzy (oraz osoba, do której były adresowane) już od dawna nie dbają o żadne z ziemskich namiętności. Prawdziwym i niekwestionowanym skarbcem jest na pewno strych, pełen starych ubrań, nielubianych mebli, skazanych na pożarcie przez korniki, słoików i butelek pełnych zapleśniałych/skisłych przetworów [choć to wino porzeczkowe wygląda na całkiem dobre... ;) ], maszyn do szycia, skrzyniowych odbiorników radiowych, telewizora sprzed czterdziestu lat, patefonu z gigantyczną tubą, a pod ścianą, tuż za ogromną posagową skrzynię, komuś z dawnych mieszkańców udało się wcisnąć nawet bicykl!
W opisanym rozgardiaszu, w pewien późnojesienny, choć słoneczny i dość ciepły dzień, natrafiacie również na małą metalową skrzynkę, zdobioną emaliowymi arabeskami, prostą w kroju i o stonowanej barwie. Otwieracie ją. A wewnątrz...


...wewnątrz nie znajdujecie dżinna ani klątwy rzuconej na wszystkich ciekawskich, ani mapy prowadzącej do ukrytego skarbu, ani nawet kolekcji egzotycznych amuletów. W skrzyneczce mieści się fiolka z jakąś brudną, brązowawą cieczą oraz koperta, a w niej - zasuszona róża i pukiel zbutwiałych już włosów. I tyle.

Ta wizja zrodziła się w mojej głowie dzięki Patchouly od Etro, która wydaje się być idealnym węchowym odzwierciedleniem opisanego domu i jego klimatu: oto wchodzimy "z butami" prosto w świat nostalgiczny, ulotny, nieco niedzisiejszy, zdający się "pamiętać" wszystkie przemijające chwile, uczucia, słowa, gesty, emocje, które ktokolwiek i kiedykolwiek w owym miejscu uzewnętrznił. A warto dodać, że nie były to zdarzenia nagłe i dramatyczne, generujące tragedie, tak więc - jeśli willa w ogóle jest nawiedzona - to wyłącznie przez dobre duchy opiekuńcze. :) Jasne i pogodne. Oddane miejscu, z którym przez lata wiązał je sentyment.
Patchouly to aromat ciepły i świetlisty, miękko opływający sylwetkę, by spłynąć po niej długą, gęstą strugą. Będący interpretacją paczuli suchej, pogodnej, wyzutej z wszelkich gwałtowności, choć też zaprawionej nutką nostalgii za "starymi dobrymi czasami" i za tym "co było, a nie wróci". W pierwszej chwili wyczuwam tę charakterystyczną piwniczną nutę, która jednak szybko schnie ("robota" bylicy) i robi się bardziej ciepła, głównie dzięki cytrusom w wydaniu "bożonarodzeniowym", czyli esencjonalnym, lekko osłodzonym, przytulnym. Wkrótce dołącza geranium, a tuż za nim - róża, która zręcznie wymija cichnące nuty cytrusowe, jednocześnie pozwalając paczuli ususzyć swe, nie do końca rozwinięte, pąki (stąd róża w szkatułce). Z czasem mieszanka mięknie, staje się jeszcze bardziej delikatna i "niedzisiejsza", za co winić mogę dziwny, nie do końca zdeklarowany sandałowiec, zatrzymany gdzieś w pół drogi między Tam Dao a Sensuous.
Baza jest cicha i dyskretna, ale jednocześnie na tyle wyraźna, że wyczuwalna dla otoczenia. Oto miękkie, ciepłe i aksamitne orientalne nuty zlewają się w jedną, trudną do pokawałkowania całość: wanilia miesza się z ambrą, piżmo dotrzymuje kroku paczuli (a z reguły nigdy, nawet przez moment, nie psuje efektu mdłym, mydlanym akcentem), cyprys wtula się w kadzidło. I jest dobrze. A nawet jeszcze lepiej. :)

Choć próbowaliśmy się dowiedzieć, co to za tajemna ciecz oraz kto i dlaczego zamknął ją w skrzynce wraz sentymentalną różyczką i puklem włosów Nieznanej Osoby, nigdy nam się to nie udało. Jeszcze jedna niewyjaśniona tajemnica starej willi na uboczu, zawieszonej gdzieś ponad czasem.
Mówiłam, że to prosta historia. ;)


Rok produkcji i nos: 1989, ??

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, dla miłośników spokojnej paczuli i nostalgicznych klimatów. Na dzień lub wieczór. :) Idealny zimową porą.

Trwałość: stosowałam wodę toaletową, która utrzymuje się na skórze od siedmiu do dziesięciu godzin.

Grupa olfaktoryczna: orientalno-drzewna

Skład:

Nuta głowy: pomarańcza, bylica, bergamotka
Nuta serca: geranium, róża, sandałowiec, kadzidło
Nuta bazy: paczuli, cyprys, wanilia, piżmo, ambra
___
Dziś noszę to, o czym powyżej.

P.S.
Źródło ważniejszych ilustracji - DeviantArt:
1. Magdalenes Salvation autorstwa użytkownika steelgohst.
2. Patchouli autorstwa użytkowniczki Tinka1107.

4 komentarze:

  1. prosta historia, a jaka ciekawa.
    chylę czoła, zaiste piękny opis zapachu.
    wciągnęło mnie :)
    czuję że C.D.N ;)
    pozdrowienia jesienne śle
    J

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki. Starałam się. :) Choć - zazwyczaj - staram się nie przesadzać z wizjami, w tym przypadku było trudno (może dlatego, że Patchouly przełamuje stereotyp paczuli? ;) ). I bardzo mi miło, że Cię wciągnęło; kolejny dowód na to, że opisywanie zapachu słowem ma sens. ;)
    Czy będzie ciąg dalszy? Może, w przyszłości..
    U mnie pogoda nie może się zdecydować, czy woli być jesienna czy letnia. :)
    I również pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ech, piękna jest ta paczula. Nie miałabym nic naprzeciwko, gdyby ktoś mi chciał buteleczkę sprezentować (nawet gdybym tym kimś okazała się ja ;))

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadza się, piękna. :) Ani mroczna, ani niewinna; tkwi gdzieś "pomiędzy". Też waham się, czy zażyczyć sobie prezentu, czy obdarować siebie samą. ;)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )