Ten wpis, z racji skojarzenia, powinien pojawić się w grudniu i ani chwili wcześniej - ale nie mogłam się powstrzymać. ;)
Chciałabym opowiedzieć o mojej wizji męskiego Jubilation XXV od Amouage, który uparcie interpretuję w kontekście... biblijnego pokłonu mędrców. Według tradycji było ich trzech, a każdy z nich władał państwem położonym na Wschodzie [tzn. na wschód od dzisiejszego Izraela, co nieco zmienia naszą zwyczajową interpretację ;) ].
Wszyscy znamy tę historię, a przypomnieć możemy ją sobie choćby TUTAJ. Jako, że moja wizja nie obejmuje całej opowieści, zajmę się tylko kilkoma jej wątkami.
Otóż było sobie raz trzech mędrców, których umysły skupiały w jedno wiedzę i umiejętności Wschodu, Zachodu, Północy i Południa; równe sobie, scalone w jedno, znakomicie się uzupełniające. Żaden z nich nie czuł potrzeby udowadniania prymatu którejkolwiek z wyżej wymienionych doktryn ideologicznych jako, że wszyscy wiedzieli o bezcelowości takiego działania. Mędrcy, wszyscy razem i każdy z osobna, zwyczajem swoich czasów Mądrości szukali zarówno w zawiłych obliczeniach matematycznych, jak i we wróżbach, których wciąż dostarczał widok nocnego nieba. I, jak każdy z dzisiejszych naukowców, byli wiecznie głodni wiedzy, pragnęli jej tak, jak inni pożądają bogactwa czy zaszczytów; mieli nadzieję, że to właśnie przed nimi nieogarniona, wszechpotężna, przedwieczna siła, która stworzyła cały nasz świat i która kiedyś strąci go w otchłań, otworzy księgę pełną najprawdziwszych i najdoskonalszych Prawd. Cóż, byli próżni. :)
Nic więc dziwnego w tym że, zobaczywszy na niebie nieoczekiwanego gościa: dziwny, jasno świecący punkt, widocznie poruszający się po nieboskłonie, każdy z mędrców postanowił wyruszyć w drogę za gwiazdą, która miała go doprowadzić do źródła niewyczerpanej mądrości.
W czasie wędrówki przeżyli wiele przygód, o których opowieść nie jest przedmiotem mego wywodu [prawdę mówiąc, nie bardzo mam ochotę je wymyślać ;) ], dość powiedzieć, ze kiedy w końcu znaleźli miejsce, nad którym gwiazda się zatrzymała, z pewnością przeżyli srogi zawód. Bo przecież oni, obeznani z treścią świętych ksiąg wszystkich ludów świata, spodziewali się znaleźć nie tylko źródło wielkiej mądrości, ale też nowonarodzonego króla. A królowie, jak wiadomo, przychodzą na świat w pałacach, nie w najbardziej obskurnych grotach za miastem, zamieszkiwanych przez zbiegłych morderców, gwałcicieli i świętokradców trudniących się pasterstwem! Otoczenie nawet się zgadzało: wokół położnicy i dziecka zebrała się spora grupa łachmaniarzy i ich czworonożnych podopiecznych, tylko skąd ta nieziemska atmosfera? Skąd taki dziwny, wszechogarniający, błogi spokój? Skąd radość? Mędrcy postanowili zaufać własnej intuicji, która podpowiadała im zapewne, iż jeśli sytuacja wygląda na niecodzienną, to pewnie taką jest. ;) Dali się ponieść nastrojowi chwili i złożyli zwyczajowe dary podróżne u stóp dziwnego niemowlęcia o bystrym spojrzeniu dorosłego człowieka, tego dziecka-nie dziecka.
Wracali do swych domów przeświadczeni, że oto pozwolono im uczestniczyć w czymś niezwykłym i ważnym.
Duet Jubilation XXV powstał z okazji ćwierćwiecza istnienia domu perfumeryjnego Amouage, założonego przez kuzyna sułtana Omanu. Mój dzisiejszy bohater miał zostać stworzony dla mężczyzny enigmatycznego, łącząc w sobie wyrafinowanie i filozofię wszystkich epok i kultur. Uff! Kolejne trudne zadanie postawione przed perfumami przez pijarowców. ;) Na szczęście, tym razem zrealizowane.
Bo przecież biblijno-apokryficzni Trzej Królowie idealnie wpasowują się w schemat zjednoczonej mądrości, doświadczenia i estetyki wszystkich ziemskich cywilizacji. Tak samo, jak znakomicie odnajdują się w klimacie perfum Amouage: czerpiących pełnymi garściami z bogactwa wiedzy Wschodu i Zachodu (rozumianych stereotypowo), jednocześnie odurzających i wprawiających w zachwyt, bez wątpienia trudnych. Skłaniających do zadawania pytań. A najpewniej - prowokujących do najprostszego rejestrowania własnych doznań, do zdawania się na intuicję, do ciągłego podejmowania wyzwań.
Nietrudno chyba odgadnąć, że mnie męski Jubileusz zachwycił? ;) W końcu nie co dzień mamy okazję zetknąć się z tak cudownie ekspansywną, trudną dla otoczenia, piękną oraz tak bardzo nieprzystosowaną do europejskich norm kompozycją. Z otwarciem tak wytrawnym, ze aż gorzkim, ziołowym, półprzejrzystym i trudnym do rozebrania na czynniki pierwsze (co zresztą, w stopniu mniejszym lub większym, dotyczy także kolejnych etapów rozwoju Jubilation).
Po chwili mieszanka zaczyna stawać się bardziej słodka, lekka i ciepła. Otaczająca mnie mgła z gołębiej szarości wpada w odcień liliowy, a następnie w ostry róż fuksji [tak, tak - J. ma barwy! ;) ]. Wyczuwam gęste, przyciężkie wonie kwiatów (róża? jaśmin? tuberoza?), otoczone akcentem przyprawowym, z goździkami i cynamonem na czele oraz lekko złagodzone miękkim owocowym obłoczkiem. Z czasem w kompozycji coraz więcej kadzidła.
I właśnie dzięki niemu, dopiero baza udowadnia, że mamy do czynienia z zapachem wagi ciężkiej: przygniatającym, zachłannym killerem, mącącym wszystkie zmysły i ściśle oplatającym sylwetkę nieprzeniknioną grafitową mgłą - albo raczej dymem... :) Wyczuwam olibanum, mirrę, oud, ambrę, mech, może trochę "zbezczeszczonego" sandałowca, w rodzaju tego z Sandalo Etro, oleisty opoponaks i jeszcze więcej nut animalistycznych (bo ambrę wyławiam zawsze "swoją drogą"). Trwa to wszystko na skórze przez wiele godzin, stopniowo rozluźniając żelazne pęta, pozwalając nam oddychać pełną piersią, odchodząc bez żalu czy sentymentu na poszukiwanie nowej przygody.
Bez kadzenia i wazeliny: męskie Jubilation to jedna z najpiękniejszych odsłon perfumeryjnego kadzidła, jaką zrodziła Ziemia. Trzej Mędrcy byliby dumni. :) A mały Jezusek otrzymałby pewnie trzy piękne flaszki pełne złocistego płynu. ;)
Rok produkcji i nos: 2008, Bertrand Duchaufour
Przeznaczenie: potężny, zachwycający zapach stworzony z myślą o mężczyznach, ale z pewnością nie powinien zawieść też odważnych, niebanalnych kobiet; dość trudny jako woń dzienna, bezpieczniejszy na wieczór - ale kto, obcując z prawdziwym pięknem, dba o takie szczegóły?? ;)
Trwałość: blisko dobowa
Grupa olfaktoryczna: drzewno-aromatyczna (i orientalna!)
Skład:
Nuta głowy: kwiat davana, kolendra, pomarańcza, labdanum, kadzidło frankońskie, czarna porzeczka
Nuta serca: miód, cynamon, goździki, orchidea, róża, liść laurowy, drewno gwajakowe, nasiona selera
Nuta bazy: mirra, paczuli, opoponaks, ambra, piżmo, drewno cedrowe z gór Atlas, nieśmiertelnik, mech, oud
___
Dziś noszę Lyric Man od Amouage.
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://cgfa.acropolisinc.com/l/p-leyendecker2.htm
2. http://gotmedieval.blogspot.com/2008/12/these-three-kings-mmm-marginalia.html
3. obraz Jamesa J.J. Tissot Podróż Magów: http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Magi_tissot.jpg
Zaiste, zapach to fenomenalny, hipnotyzujący niemal. Bogaty, ale nie przeładowany, wytworny.Naprawdę chce się go mieć na własność :)
OdpowiedzUsuńMusze przyznać, że skojarzenie niesztampowe, nieświątynne ;) ale za to bardzo ciekawe.
Inna rzecz, ja też dziś szykuję recenzję kadzidła. Ale dopiero po powrocie z pracy wycyzeluję ją sobie, dopieszczę i dopiero opublikuję. I tu sie rodzi pytanie: jak Ty to robisz? Ile godzin ma twoja doba (i doba Sabb ;)), że jesteś w stanie napisać spójną, świetną recenzję niemal codziennie? A nawet nie "niemal", tylko codziennie ;)
Właśnie sprawdziłam, która u Ciebie godzina. :) 1.30 PM! Ludzie, ale przed Tobą kawał piątku jeszcze! ;) Ano się chce; i to boli najbardziej, bo za jedną "pięćdziesiątkę" zwykłego Amouage można mieć dwie do pięciu innych flach. Cóż, przyjdzie zacząć składać forsę.
OdpowiedzUsuńA czy kadzidło zawsze musi być świątynne? Poza tym, Magowie, jako uczeni i mieszkańcy szeroko pojętego Wschodu, z pewnością palili je w swoich komnatach. :) Ale dzięki za komplement.
Będę czekać na recenzję. A moja doba ma lekkie pióro: tę recenzję pisałam z kilkoma przerwami, ale w sumie przez ok. dwie godziny - to długo; zazwyczaj piszę "na czysto", lecz teraz nie miałam na to czasu. :) Doba Sabb i mnie zadziwia; ja mam nienormowany czas pracy (chyba tak mogę to ująć) no i bloguję od niedawna, więc, przynajmniej w moim przypadku, mam jeszcze "nieprzegrzane łącza". ;) To tak pokrótce.
Ale właśnie dobrze, że nieświątynne. Mnie kadzidła wcale nie kojarzą sie z kościołam (w większosci) i wcale mi z tego powodu nie jest wstyd ;)
OdpowiedzUsuńJa na razie mam "mniejsze" plany zakupowe, choc jezeli policzyć planowane flaszki, to palców jednej reki pewnie nie starczy.
Ja nie piszę na czysto z jednego powodu. Mam skrzywienie zawodowe - wszystkie literówki, które u siebie widzę, wyprowadzają mnie z równowagi, a te, których szczęśliwie nie zobaczę, niech ukrytymi pozostaną. Piszę zbyt szybko, bo mam natłok myśli, przez to czasem polskie znaki mi nie wskakują albo coś mi się przestawi. Zatem czytam tekst kilka razy, żeby wyłapać co się da.
To i ja tak mam - dlatego, jeśli ktś wejdzie na stronę zaraz po publikacji, łatwo może mnie przyłapać na retuszowaniu tekstu: tu literówka, tam nadmiar bądź niedomiar znaków interpunkcyjnych (oj, to duży kłopot!), a jeszcze gdzie indziej kłujące w oczy powtórzenie. Tak to jest, jak się choleryczka bierze za publikację własnej radosnej twórczości. ;) Totalny brak kontroli, a potem jest mi głupio, że takiego "babola" puściłam. :)
OdpowiedzUsuńOstatnio spisałam, ilu flaszek brakuje mi "na już" - wyszło ponad dwadzieścia... Dobrze, że nie jestem milionerką, bo wtedy nic nie ratowałoby mnie przed wpadnięciem w nałóg. :)
Kiedy powąchałem swój pierwszy raz, to stwierdziłem, że zapach nie...dla mnie. Otóż, moim oczom ukazał się przystojny, wysoki brunet o przenikliwym spojrzeniu, ubrany w dobrze skrojony brązowy garnitur i włoskie pantofle. Szedł środkiem parkowej aleji. Świeciło słońce. Szumiały drzewa poruszane lekkim wiatrem. Poczułem się mały, maluczki względem tego majestatycznego mężczyzny. I nagi względem jego ubrań. I tak jest. Zapach piękny, ujmujący, doskonała filozofia życia.
OdpowiedzUsuńJestem takim pokręconym estetą. Lubię gdy zapach współgra z ubiorem. To Amouage. To Jubilation. To zobowiązuje.
Krótko mówiąc: zjawiskowy Italianiec w szytym na miarę garniturze i śmierdzący forsą na kilometr? Mocna wizja. I pozostaje mi się cieszyć, że nie widziałeś mnie noszącej Jubilation.. ;) Ostatnio: ciemnoróżowy sweter, czarna tunika, fioletowe dżinsy i czarne półbuty. Chyba byś mnie wyklął. ;P Może poczekaj, aż Cię zaproszą na rozdanie Oscarów czy coś w tym stylu? :) U mnie zapach współgra z samopoczuciem czy, szeroko rozumianym, "nastrojem"; ale łapię, o co chodzi.
OdpowiedzUsuńNie, nie. Źle mnie zrozumiałaś. Chodziło mi o klasę ubioru. Nie o pieniądze. Ubrany w doskonały garnitur i w doskonałym zapachu. I bez względu na narodowość. Włosi po prostu robią najlepsze buty. Ciemnoróżowy sweter to dobry to kwiatków, płatków jagód i malin :P
OdpowiedzUsuńAle powiem Ci, że zdarzyło mi się nosić latem Golda, miałem czarny sweter w serek i białą koszulę. I nie raziło mnie ;)
Trochę źle przyznaję. :) A ogólnie dobrze, tylko niewłaściwie się wyraziłam: bo przecież za świetną jakość trzeba też świetnie zapłacić (co jest przecież całkowicie zrozumiałe). I cały numer polega na tym, by ani w obłędnie drogich perfumach, ani w obłędnie drogim stroju nie sprawiać fałszywego wrażenia, by wszystko było "naturalne i na swoim miejscu".A to już opiera się na indywidualnym charakterze i sposobie bycia: dlatego nawet biała koszula włożona pod sweterek w serek w towarzystwie Golda (czy innej Jego Imperialskości od Clive'a C. ;) ) nie ma prawa razić. Trzeba po prostu mieć w sobie "to coś". :)
OdpowiedzUsuńTrzy wymarzone flaszki złotego płynu dla młodej rodziny:
OdpowiedzUsuńoliwka na odparzenia pogówniane dla dziecka, płyn do naczyń dla mamy i olej do konserwacji urządzeń domowych dla taty. A na deser złocista whisky, żeby odreagować ryki dzieciaka. A nie. Whisky jest czwarta - nie należy się.:p
A tak serio, do recki Jubilation XXV zabieram się od dawna. Jest piękny, akuratny, elegancki, ale odpychająco działa na mnie wrażenie, że to taka święta krowa polskich bloggerów. Nie wypada się nie zachwycić... A ja mam przekorną naturę. :)
Ciekawy pomysł, wart zapamiętania i wykorzystania w przyszłości. ;) Jak się wykpić tanim kosztem? ;)
OdpowiedzUsuńOgólnie, mam w nosie krowy święte i nieświęte (nawet ich nie jem; chyba, że nabiał :) ) podobnie, jak zachwyty czy antypatie blogosfery, które mogą mi służyć najwyżej jako punkt wyjścia czy motywacja do bliższego spotkania z perfumami; nawet, jeśli recenzja jest bardzo niepochlebna (wtedy nawet jeszcze mocniej chcę zapach poznać). A zachwyty pewnie stąd, że to takie wyraziste, trudne (no, i drogie - to też ma niebagatelne znaczenie ;) ) i niemożliwe do przeoczenia przez otoczenie. I w ogóle piękne. A na wredną recenzję Jubileuszu czekam z niecierpliwością. Wymyślaj szybko jakiś koncept - może coś ze świata fantastyki książkowej...? :)