poniedziałek, 21 czerwca 2010

Zemsta Edwarda


Uwaga, grożę! ;) Napiszę kiedyś kontynuację cyklu Zmierzch, dołączając tym samym do licznego grona parodystów majaczeń Stephanie Meyer. Dzieło swoje wiekopomne zatytułuję Zemsta Edwarda. Tytułowy bohater zostanie obarczony odpowiedzialną misją opuszczenia kart harlekinów dla nastolatek i powzięcia krwawej wendetty na autorce tychże za systematyczne oczernianie (a może raczej wybielanie?) wizerunku wampira. Nareszcie będzie tak, jak być powinno: krew, seks i skłębione emocje. Przy czym mój bohater nie straci niczego ze swej słodkości, nadal będzie nadwrażliwym chłopaczkiem o - pozornie! - purytańskich manierach. Tyle, że wykona zadanie i pozbędzie się Wielkiej Ignorantki. ;) Raz, a dobrze. Aby zmylić pościgi rozszalałych fanek, wykaże się makiawelizmem i przyoblecze się w zapach. Jaki? A*Men Thierry'ego Muglera.

Bo cóż może lepiej oddać dualistycznego ducha wampirzej seksualności od perfum, które na rynku amerykańskim znane są jako Angel Men? Jak inaczej przy użyciu ciężkich i słodkich, stereotypowo kobiecych składników, stworzyć zapach idealnie męski? Właściwie znam tylko jeden taki przypadek: A*Men właśnie. W tej kompozycji "męskie" i "żeńskie" pierwiastki znajdujemy w idealnej, jawnej i niezachwianej współpracy. Żadna część nie uchyla się od odpowiedzialności za kształt ogółu, dzięki czemu wśród miłośników omawianego zapachu znaleźć można także sporo kobiet. Jednak w mojej opinii całość została zbyt mocno "napiętnowana" testosteronem; dla wyżej podpisanej mieszanka jest zbyt gęsta i "masywna", kanty są zbyt ostre, a ogólne wrażenie nieco przytłaczające. Pierwsze fazy A-Gwiazdka-Mena osaczają mnie, chwytają za gardło, męczą. A przy tym pozostają tak bardzo ciepłe i słodkie [w ogóle otwarcie jest, w mojej opinii, całkowitą zgapą z początków Angela tej samej marki], tak czarodziejsko pociągające, że mam gdzieś nieprzyjemne wrażenia. Wiem o nich, ale pędzę na oślep, niczym ćma w płomienie. To silniejsze ode mnie. Może jest to zasługą dziwnej zbitki aromatów, układającej się w coś na kształt słodkiej, czekoladowo-lawendowej skóry unurzanej w karmelu? A może to rola drugiej fazy, gęstej, mrocznej i potwornie zmysłowej, niczym przewrotna dusza wampira? Dopiero koniec, ciepły i słodki, dymny i waniliowy zarazem, oznacza dla mnie uspokojenie zapachu. Nasz Edzio spokojnie wraca do domu, by pokazać swojej, równie co on nierozgarniętej małżonce, na czym naprawdę polega życie wampira.

Co nie znaczy, że aromat nie przypadł mi do gustu. Po prostu nie lubię go na sobie. Męska skóra potrafi przyjąć A*Mena tak, jak on na to zasługuje. Bez podduszania, bez wichrów, bez wyrywania żywcem serc i jedzenia ich, póki jeszcze ciepłe. :) Może i miłośnik tego pachnidła do galerii osobliwości ze Zmierzchu się nie zalicza, ale równie daleko mu do Kuby Rozpruwacza. Nie bawią go dzikie wrzaski oraz przymus ciągłego "znaczenia terenu", walki z bykami uważa za barbarzyństwo, a oglądanie tychże za kolaborację i/lub zwykłą stratę czasu. [tu puszczam oko :) ] To nie jego styl. Ponieważ, w mojej opinii, A*Men to nie zapach dla maczo ani nastoletnich chłopców, którym testosteron, z braku innego ujścia, bucha uszami. To perfumy dla mężczyzn. Tylko i aż.


(czy pan z fotografii obok swoją sylwetką nie przypomina Wam nieco spiritus movens zapachu? ;) )

Rok produkcji i nos: 1996, Jacques Huclier

Przeznaczenie: ciepły, zmysłowy aromat dla mężczyzn (w mojej opinii), jednak równie dobrze mogą się w nim czuć także pewne siebie, stanowcze kobiety. Nie polecam do pracy czy na uczelnię z powodu ogromnej siły oddziaływania. :)

Trwałość: na mnie - około 7 godzin; faceci pachną dłużej...

Grupa olfaktoryczna: bo ja wiem...? może tak: gourmand-drzewna

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, lawenda, mięta pieprzowa, helional
Nuta serca: kawa, dziegieć, paczuli, karmel, drewno cedrowe, miód
Nuta bazy: bób tonka, wanilia, czekolada, piżmo, benzoes, drewno sandałowe
___
Noszę dziś Amorito z asortymentu The Body Shop.

3 komentarze:

  1. Jak dla Mnie Meyer sama w sobie jest parodią, dalsza karykaturalizacja tematu nie jest konieczna. :]
    W ogóle, kiedy patrzę na to, co gupie babiszony pokroju Rice, Meyer czy Harris zrobiły z potworem, jakim przecież jest archetypiczny wampir to myślę sobie seksistowsko i wrednie, że przydałoby im się w życiu więcej seksu, mniej grafomanii. I czytelniczkom też.
    No nic. Tak sobie (my - ludzie) zorganizowaliśmy świat, że młodzi ;ludzie zamiast zgodnie z naturą. zdrowo i przyjemnie uprawiać seks zadowalają się protezami. Chłopaki oglądają amatorskie porniole w sieci, dziewczyny czytają kiepską literaturę o stylizowanych na Kena wampiórach.

    A A*Mena noszę i dobrze się w nim czuję. Nie poddusza i niczego mi nie wyrywa. Jeśli to wampir, to dobrze zsocjalizowany. Najpierw robi dobrze swojej pani ;), potem upierze skarpetki, a potem pójdzie sobie wyssać jakiegoś domowego kota. W tej kolejności. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Może i nie konieczna, ale gdy kiedyś podpatrzyłam w księgarn książkę pt. "Zmierzch a filozofia" (ujęcie tematu zupełnie na serio), to zaczęłam mieć wątpliwości.

    Widać wampira, jak każdego faceta, trzeba sobie wychować... ;) Widać, wywiązałaś się pięknie z zadania. Mnie mój (a raczej mojego ojca - i nie tylko...) słuchać nie chce. :) Aż dziw, bo lubię i drewno, i słodkości.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm, testowałem wiele zapachów, zarówno selektywnych, jak i niszowych. I dziś, po wielu latach mogę napisać, że na moje skórze to zapach najtrwalszy i najmocniejszy. Dorównuje może Lyric Man i Epic Amouage.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )