wtorek, 22 czerwca 2010

Horror w high-tech

Był kiedyś taki film: nowoczesny budynek nawiedzony przez żądne krwi zjawy. Więcej szczegółów nie pamiętam; w moim mózgu jedynie mrugnęła maleńka iskra, kiedy szukałam skojarzenia z zapachem na dziś. A będzie to jedna z tych kompozycji, których nadprzeciętność doceniam, ale ich samych strawić nie mogę. Żadną miarą i mimo najszczerszych chęci.


Uroczy domek, nieprawdaż? >;)
Kiedy tylko nań spojrzałam nabrałam pewności, że po prostu musi stać się ilustracją Light Blue Dolce & Gabbana. Zimny, szklany, nieprzyjazny gmach, który mieszkańców doprowadza do załamania nerwowego, zamiast dawać im schronienie. Żadnej intymności, żadnego ciepła, żadnego zrozumienia. Idealne odzwierciedlenie stosunków panujących wśród pracowników wielkich korporacji. Dwadzieścia pięć tysięcy procent bezwzględności. A ja, zdradzę Wam pewną tajemnicę, boję się bezwzględności i ascetyzmu, zwłaszcza w tandemie. Mnie to pachnidło męczy, dręczy i torturuje: uwielbiam spać - a ono uniemożliwia mi zamknięcie powiek, jestem hedonistką - tymczasem aromat płonie na mnie zimnym, gazowym, błękitnym ogniem, wypalając wszystko, co w życiu lubię najbardziej. Może jest i lekki, ale dla wyżej podpisanej cała nadmieniona lekkość pozostaje złudna i zgubna.


Trudno w tym przypadku silić się na obiektywizm, jednak warto Light Blue poświęcić kilka słów cieplejszych; dużo soczystych i gorzkich cytrusów, zielone jabłko tak bardzo eko, ze aż zęby bolą oraz długie, świeżo heblowane deski z drewna cedrowego tworzą obraz czegoś do cna prostego i naturalnego (aż dziw, że nie potrafię się doń przekonać). Kiedy słabną, drewno nabiera pieprzności, jednocześnie okazując się świetnym kompanem dla subtelnych, słodkich nut kwiatowych. Pojawia się także delikatny bambus, wprowadzający akcent świeżej egzotyki. Szkoda, że nieprzyjemne wrażenia wracają w trzeciej fazie, skutecznie uniemożliwiając mi przekonanie się do omawianych perfum. Całość jest z pewnością godna poznania i warta pokochania, a już na pewno docenienia; tylko co z tego, skoro mnie odstręcza?? To nie mój świat, nie mój klimat, nie moja rzeczywistość. Nie byłoby może aż tak źle, gdyby nie hektolitry bazarowych podrób Light Blue, którymi ochoczo zlewa się "kupa luda" oraz bezczelne, kilka poziomów gorsze falsyfikaty w rodzaju I Love Love Moschino. I gdyby nie moje, dalekie od sympatycznych, wspomnienia osoby, która LB uwielbiała i nosiła namiętnie. Wybaczcie, proszę, brak dystansu, ale tego typu klimaty tak dalece nie są moimi, iż - mimo naprawdę wielu prób - nie potrafię ich zrozumieć. Nie pomaga nawet fakt, że na jedna antypatyczną miłośniczkę najgłośniejszego zapachu panów D&G przypadają trzy naprawdę miłe. :)
Nie, nie, nie - ten zapach to nie ja.


Rok produkcji i nos: 2001, Olivier Cresp

Przeznaczenie: świeży zapach dla ludzi nowoczesnych i lubiących najtrudniejsze wyzwania; istnieje ryzyko "migreny poperfumowej" - przynajmniej w moim przypadku... :)

Trwałość: bardzo dobra, niestety ;) od siedmiu do ok. piętnastu godzin.

Grupa olfaktoryczna: drzewno-owocowa

Skład:

Nuta głowy: cytryna sycylijska, zielone jabłko, kwiat dzwonka, drewno cedrowe
Nuta serca: bambus, biała róża, jaśmin
Nuta bazy: piżmo, ambra, drewno cedrowe
___
Noszę Vanilla Fields marki Coty. :)

P.S.
Fot. nr 1 pochodzi z www.uniquedaily.com
Fot. nr 2 natomiast - z ih2.redbubble.net/work.383466.6.flat,550x550,075,f.come-away-oh-human-child

2 komentarze:

  1. Wow! Zainspirowałam Cię. :)))
    Domek przypomina mi ten z "Trzynastu duchów".
    Ogólnie jako rodzaj performance czy manifestacji znużenia kontrolą i wtrącaniem się mediów, polityków i rożnych instytucji w ludzkie życie - ciekawy. Ale jako dom.... KOSZMAR!

    A zapach ja osobiście uważam za ciekawy, nietypowo złożony. I ładny w sumie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ano, tak. :)
    Może to był "Trzynaście duchów"? Zresztą, nie mam nawet 10 % pewności.
    Gusta są, jak wiadomo, różne - i nosy też! :) I to właśnie nadaje życiu smaczek.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )