środa, 9 czerwca 2010

Pierwszy stopień do nałogu


Kto z Szanownych Czytelników był (a może nadal bywa albo dopiero będzie?) na studenckich praktykach wakacyjnych - albo mieszka bądź mieszkał w akademiku, ten/ta wie, o co chodzi. ;) Mianowicie wpadłam w ciąg. Konkretnie - waniliowy. Choć robi się coraz cieplej, więc czas dusznych słodziaków teoretycznie powinien mijać, ja chcę pachnieć wanilią, czekoladą, karmelem... Ciekawe, czy medycyna zna jakieś lekarstwo na moją przypadłość? :)

Un Bois Vanille sygnowany przez Serge'a Lutens jest obecnie jedną z moich ulubionych używek. Po prostu coś kapitalnego, nietypowe ujęcie tak oklepanego, zdawałoby się, aromatu. Bo pomyślcie, czy siedząc sobie ot, tak za biurkiem czy stołem (jak my), łatwo jest wykoncypować równie udany mariaż dwóch przeciwstawnych bajek? [choć, z drugiej strony, właśnie wpadł do mojej głowy pomysł na miks jaśminu i akordów rozgrzanego asfaltu... ;) ]

Wracając do tematu: tym, co w mojej opinii przesądza o atrakcyjności Waniliowego Lasu, jest właśnie jego wspomniana niecodzienność, zaskoczenie przy pierwszym zetknięciu. Od pierwszej chwili dano nam poczuć, jak delikatny, gładki i słodki stać się może zapach drewna, jeśli tylko wziąć go z zaskoczenia, choć nie bez należnego szacunku. Nie tylko uładzono niepokorne zazwyczaj drewna, ale i podrasowano wanilię, by stonowała swój wizerunek słodkiego zabójcy. :) Totalne przenicowanie wspomnianych nut zaowocowało jednością przeciwieństw; całości efektu dopełniły słodko-cierpka lukrecja, migdały (czyżby gorzkie?) i miód do spółki z benzoesem i kokosem, który pojawia się na mgnienie oka, po czym znika, by wrócić w ostatniej fazie. Całość jest przewrotnie puchata i skórzana, zwracająca uwagę, ale i dyskretna, niesztampowa, choć pozbawiona krzykliwości. Dopiero w trzeciej odsłonie słodycz znika, a na jej miejsce wskakuje aromat przydymionego polana, już zimnego, choć pamiętającego dotyk języków ognia.

I byłabym sobie wyrobiła opinię, gdyby nie dyskretny powrót wanilii. Więc cóż? Okazuje się, że Un Bois Vanille to zapach - kameleon, podległy cyklicznemu porządkowi świata. Zagadkowy i inspirujący. A ja lubię takie perfumy! :)


Rok produkcji i nos: 2003, Christopher Sheldrake

Przeznaczenie: ciepły aromat stosowny na dzień i na wieczór, równie ciekawy zimą, jak i w lecie; do tego uniseksualny! :)

Trwałość: dość dobra - od siedmiu do ok. czternastu godzin

Grupa olfaktoryczna: waniliowo-orientalna

Skład:
[podaję w ciągu, z racji braku bardziej szczegółowego opisu oraz niemożności samodzielnego zdemaskowania akordów :) ]

absolut wanilii, lukrecja, mleko kokosowe, wosk pszczeli, sandałowiec, gwajakowiec, migdały, skarmelizowany benzoes, bób tonka
___
Zapomniałam dopisać (a robię to dla własnej higieny psychicznej), że noszę dziś Angel Pana Mięśniaka. ;) [odmiana najbardziej klasyczna z możliwych].

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )